Jak widzicie umieszczam drugi rozdział... Jednakże jest on NIEBETOWANY. Dlaczego? Bo moja beta nie ma czasu i w sumie nie wiadomo czy znajdzie go by sprawdzać moje bazgroły. Jako, ze nie wiem kto podjąłby się sprawdzania dodaję rozdzialik.. Mam nadzieję, że błędy was nie przerażą. Ostrzegam przed źle odmienionymi słowami, przecinkami pojawiającymi się w dziwnych miejscach lub ich brak. I ogólnie czytacie to na własną odpowiedzialność xP
Wspomnę jeszcze, że jest to przedostatni rozdział. Teraz planuję pisanie YAM, a dopiero w następne kolejności kończenie NsM (zdradzę Wam, że uwielbiam gnębić Mateusza heuheuheu). Te plany mogą ulec jednak zmianie. Przez kilka miesięcy z przyjaciółkami wymyślałyśmy swój świat. Każda z nas stworzyła swe państwo, historię itp. (moja jest jeszcze nie kompletna). Ale właśnie mam pomysł na opowiadanie, które rozgrywa się właśnie w tamtym świecie. Nawet mam pomysł. To byłoby takie fantasy.. Ciekawe jakbym sobie poradziła. Co o tym sądzicie?
No dobra to chyba tyle co chciałam powiedzieć, jednak możliwe jest iż o czymś zapomniałam.. To miłego czytania i nie wystraszcie się błędów!(o matko jak się stresuję tym, iż nie mam bety, chce ktoś nią być? ^-^)
~*~
Trzy miesiące… Tyle przebywałem w
domu dziecka. Po pierwszym gwałcie byłem załamany. Nie jadłem, mało piłem. W
pokoju prawie w ogóle nie przebywałem, nie chciałem się widzieć z Piotrkiem. Z
całego serca go nienawidziłem. Był dla mnie najgorszym skurwysynem, nie
potrafiłem na niego patrzeć. Chłopak również nie szukał ze mną kontaktu.
Również mało przebywał w pokoju. Wychodził z niego wcześnie - by przed szkołą
pognębić dzieci - a wracał późno. Jedynie w weekendy debil spał do południa.
Wtedy to ja pierwszy opuszczałem pokój, by przypadkiem nie rozmawiać z nim.
Przez tydzień miałem tak jakby
odpoczynek od moich prześladowców. Oczywiście śmiali się ze mnie dalej, ale nie
bili, nie dotykali.
Dokładnie tydzień po owym wydarzeniu
musiałem wrócić się do pokoju przed zajęciami. Szybko biegłem do pokoju. Gdy
wkładałem klucz do dziurki zauważyłem, iż drzwi były otwarte… Niewiele myśląc
otworzyłem je i wszedłem do środka. Jak bardzo się zdziwiłem, gdy w pokoju
zauważyłem Michała.
-Widzę, że Mateuszek przyszedł, aby zakończyć
moją nudę - powiedział, gdy tylko mnie zobaczył. Prychnąłem. Nie chciałem
uciekać, nie chciałem pokazać, iż się go boję.
Tego dnia też mnie nie zgwałcił,
chociaż próbował. Jakimś dziwnym cudem wyrzuciłem Michała z pokoju, uprzednio
wbijając cyrkiel w jego udo (pozostała blizna) oraz gryząc go w wielu miejscach
do krwi. Niby był ode mnie starszy, silniejszy ale dałem sobie radę… Może udało
mi się dzięki wzrostowi adrenaliny? Zrozumiałem, że Michał i jego banda nie są
nie do pokonania, od tego dnia zacząłem prowadzić z nimi mini wojnę. Oczywiście
mnie nikt nie pomagał, przez co zdarzało się, że zostałem pobity, zgwałcony.
Jednak nie poddawałem się, co więcej zauważyłem, że zadawanie im bólu sprawia
mi przyjemność.
Przestałem się ich bać, przestałem
ich unikać, chociaż to mi się częściej obrywało… Można powiedzieć, że stałem
się masochistą, bo w końcu normalny człowiek uciekałby przed nimi. Ale ja
normalny nie byłem. Dlaczego nie uciekałem? Nie chciałem być sierotą, która
zachowuje się jak jakieś przestraszone zwierzę uciekające przed łowcą. Nie
chciałem by inni się ze mnie śmiali, że nie daję sobie z nimi rady. Cholera,
przecież jestem facetem! Nie mogłem dawać sobą pomiatać, niech oni wiedzą, że
ja o swoje też będę walczył. Co z tego, że zazwyczaj przegrywałem, liczyło się
to, że się nie poddawałem.
Po pewnym czasie zauważyłem, iż inni
wychowankowie domu dziecka zaczęli mnie… podziwiać? Już nie byłem alienem,
który żyje w cieniu. Byłem kimś kto walczył o swoje i tak jakby o prawa
wszystkich… Ludzie na mnie patrzyli, uśmiechali się do mnie, a gdy myśleli, iż
nie patrzę wskazywali mnie sobie palcami. Oczywiście wszyscy mówili o mojej
,,wojnie" ale nikt mi nie pomógł. A ja coraz częściej obrywałem i to coraz
mocniej… Przez gwałty mimo swojej postawy wojownika ciągle byłem zamknięty w
sobie. Mówiłem jeszcze mniej niż wcześniej, zazwyczaj tylko odpyskowałem moim
prześladowcom. Również nikomu nie pozwalałem się dotykać. Czyikolwiek dotyk
mnie… bolał.
Jednak moja wojna z gangiem miała
swoje plusy. Śmieszne i dziwne prawda? Jakie plusy może mieć poniżanie,
gwałcenie, bicie? I co najdziwniejsze poddawanie się temu? Ano takie, że nie
myślałem o rodzinie. Nie załamywałem się, nie płakałem. Co dziwniejsze, nawet o
rodzicach, siostrze, ich śmierci nie pomyślałem! W łóżku wieczorami - kiedy to
wcześniej zadręczałem się myślami - wymyślałem sposoby na zemstę. Jak tym razem
nie dać się pobić, zgwałcić. Jaki zrobić ruch. To ja miałem nimi kierować, nie
oni mną. Ja miałem mieć władzę. Chociaż rzadko zdarzało się, iż wszystko
rozgrywało się po mojej myśli…
Pewnego dnia zostałem poproszony do
gabinetu dyrektorki domu dziecka. Nie miałem pojęcia po co idę, co się stało.
Może moja wojna z gangiem wyszła na jaw? Może będą chcieli mi pomóc? Albo
ukarać mnie?
Z niewzruszoną miną wszedłem do
gabinetu. Na przeciwko mnie przy biurku siedziała dyrektorka. Swoje siwe włosy
miała spięte w koka. Głowę opierała na splecionych rękach, a wzrok, który
zazwyczaj patrzył na wychowanków z czułością, skierowany był na siedzącą przed
nią młodą kobietę. Swoje zazwyczaj uśmiechnięte usta miała wykręcone w dziwnym
grymasie. Ogólnie była zamyślona. Przez ten wyraz twarzy wyglądała o wiele
starzej, jej zmarszczki się pogłębiły.
Zamknąłem za sobą drzwi i cicho się
przywitałem. Żadna z kobiet na mnie nie zwróciła uwagi, więc stałem jak ten
kołek przy drzwiach, nie rozumiejąc po co tu przyszedłem. Gdy już myślałem, iż
to jakaś pomyłka i chciałem wrócić do pokoju odezwała się dyrektorka.
-Mateusz, ta pani to twoja ciocia -
rzekła, a ja zamarłem oraz spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Moja ciotka? Dyrektorka
zaczęła mi wyjaśniać po co mnie wezwała i takie inne sprawy, a ja przyjrzałem
się ledwo co poznanej ciotce. Kobieta miała długie blond włosy spięte w kucyk,
zgrabny nos, zza okularów spoglądały na mnie błękitne oczy. Nie umiałem
odczytać czegokolwiek z tego spojrzenia. Ba, nawet z samej mimiki twarzy, jak i
postawy! Kobieta siedziała wyprostowana jak struna, minę miała poważną. Ubrana
była elegancko. Na pewno miałem do czynienia z typową bizneswoman.
Po kilkunastu minutach zorientowałem
się, iż kobieta chce mnie zaadoptować. Nagle odnalazła się wielce troskliwa
ciotka. Po czterech latach życia w domu dziecka miałem przeprowadzić się do
obcej kobiety?
Moja ciotka nazywa się Marta i była
siostrą mojej matki. Była na pewno młodsza, bo wyglądała na trzydziestoletnią
kobietę. Przez sześć lat mieszkała w Niemczech i dopiero w tym roku wróciła do
Polski. A gdy dowiedziała się o śmierci siostry, postanowiła zająć się mną. No
kurwa gratuluję pośpiechu. Bo przecież w ciągu sześciu lat nie odwiedzała
rodzinki. A o moim istnieniu pewnie dowiedziała się stosunkowo niedawno.
Oczywiście nie odezwałem się. Nie
skomentowałem tego w żaden sposób. Po prostu patrzyłem na Martę z niewzruszoną
miną. W myślach pogratulowałem sobie za tą stoicką postawę, bo w rzeczywistości
miałem ochotę wyśmiać jak i potrząsnąć tą kobietą.
Nazywam się Mateusz i moja rodzina przypomniała sobie o mnie.
~*~
Przez kwartał spotykałem
się z Martą w domu dziecka, a potem nastąpiła rozprawa w sądzie dotycząca
adopcji. Dlaczego wszystko trwało tak szybko? Tak naprawdę nikt mi tego nie
wyjaśnił. Słyszałem wersję, że dlatego, iż Marta jest moją ciotką, że to
rodzina więc sprawa adopcyjna trwa krócej. Oczywiście ja w to nie wierzyłem.
Przecież po raz pierwszy zobaczyłem tą kobietę w domu dziecka! Wiedziałem
jednak, że Marta jest bogata… Więc na pewno zapłaciła za przyspieszenie.
Jak wyglądały moje
kontakty z ciotką przed rozprawą? Kobieta przyjeżdżała co tydzień w sobotę.
Razem spędzaliśmy pełną godzinę. W końcu musieliśmy się poznać i w ogóle. W
sumie nie poznaliśmy się za dobrze. Kobieta czasami opowiedziała coś o pracy,
Berlinie, ja z kolei napomknąłem coś o sobie, o szkole… Nie poruszaliśmy,
żadnych ,,ważnych" oraz osobistych kwestii. Nie mówiliśmy o rodzinie.
W ostatnią sobotę, przed
rozprawą, przypadł dzień urodzin mojej mamy. Z Martą miało być to nasze
ostatnie spotkanie w domu dziecka. Ja byłem jeszcze bardziej milczący niż
zazwyczaj. Marta również nie rozpoczynała rozmowy więc przez chwilę
siedzieliśmy w ciszy. W końcu moja ciotka ją przerwała.
-Dzisiaj są urodziny
twojej mamy… - zaczęła. Odburknąłem jej coś niewyraźnie i pokiwałem głową.
Naprawdę nie miałem ochoty z kimkolwiek rozmawiać na temat mojej rodziny…
Zwłaszcza tego dnia… - Może chciałbyś pojechać na jej grób?
Zaproponowała to
łagodnie, jakby bała się mojej reakcji. Ja jednak zdobyłem się tylko na zaprzeczeniem
ruchem głowy. Marta westchnęła cicho ale nic nie powiedziała. Mijały kolejne
minuty, aż w końcu kobieta znowu przerwała tą ciszę.
-Jesteś bardzo podobny
do mojej siostry… Masz jej oczy. Zresztą z zachowania też jesteś podobny.
-Niech pani nie mówi mi
takich bzdur! - warknąłem zły. - Nie zna pani, ani mnie, ani mojej matki! Od
jakiś osiemnastu lat nie miała pani z nią RZADNEGO kontaktu. Dlaczego? Bo
wyszła za mąż za osobę, którą kochała, a rodzina nie potrafiła tego
zaakceptować! Nawet nie chcieliście poznać ich dzieci, a nie wierzę, że nie
wiedzieliście o naszym istnieniu. Poznałem panią dopiero w domu dziecka, gdzie
siedziałem cztery lata! Teraz pani wraca i chce mnie zaadoptować. Dlaczego? Bo
tak wypada? Łaski mi pani nie robi!
Nakręciłem się. Wiem,
powiedziałem za dużo, ale nie potrafiłem się zatrzymać, jak już zacząłem, to
nie potrafiłem zakończyć. W końcu zamilkłem i spojrzałem na Martę. Patrzyła na
mnie spokojnie, jakby te wszystkie słowa po niej spłynęły. Chciałem coś jeszcze
dodać, ale w tej chwili pomyślałem o mojej matce. Ona nie chciałaby abym tak
wrzeszczał i oczerniał jej siostrę. Zresztą w ten sposób pokazuję, że matka nie
potrafiła mnie porządnie wychować. Zrobiło mi się głupio. Naprawdę czułem się
źle z tym.
-Przepraszam - mruknąłem
cicho, a Marta westchnęła.
-Nie masz za co
przepraszać. Doskonale cię rozumiem i w sumie czekałam, aż wybuchniesz - mówiła
spokojnie, opanowanym głosem. - W sumie dobrze, że nastąpiło to teraz, a nie
wtedy gdy już będziesz ze mną mieszkał - to powiedziawszy spojrzała na zegarek
by następnie wstać i ruszyć w stronę drzwi. - A i jeszcze jedno. Jeżeli nie
chcesz do mnie mówić ,,ciociu" to zwracaj się po imieniu. Dziwnie mi gdy
mój siostrzeniec mówi do mnie na per pani.
To powiedziawszy opuściła
pokój, a ja zostałem sam.
Po tygodniu wprowadziłem
się do Marty. Miała duży dom jednorodzinny na Śląsku, a dokładniej w
Katowicach. Tam pomału przystosowywałem się do życia. Moja ciotka chciała abym
poszedł do klasy humanistycznej w liceum ogólnokształcącym imienia Adama Mickiewicza.
Sam preferuję przedmioty humanistyczne, zresztą myślałem nad zostaniem
prawnikiem w przyszłości więc ten profil pasował idealnie. Jednakże Mickiewicz
jest najlepszą szkołą na Śląsku! Przecież nie ma szans, abym się tam dostał!
Gdy przekonywałem Martę,
abym poszedł gdzie indziej, ta patrzyła na mnie z politowaniem i twierdziła, że
dam sobie radę. A jeśli będę miał jakieś kłopoty to załatwi mi korepetycje. Tak
więc temat liceum ucichł… A ja byłem pewny, że dostałem się tam tylko ze
względu na łapówkę, jaką pewnie wpłaciła dyrektorowi Marta.
Przez tydzień
przygotowywałem się do szkoły, zakupiłem nowe podręczniki, ubrania - bo według
Marty moje stare się nie nadawały. Ciotka kupowała najdroższe ubrania, wszystko
musiało być firmowe. Ja nie musiałem mieć tak drogich rzeczy, ale Marta się
uparła, iż innych mi nie kupi. Jako, że teraz miałem wybór i mogłem kupować co
chcę i w jakim tylko kolorze zechcę, moim ulubionym kolorem stała się czerń.
Uwielbiałem chodzić w czarnych, długich spodniach, zwykłym - również czarnym -
t-shircie i tego samego koloru trampkach. W zimniejsze dni z chęcią zakładałem
czarną bluzę z kapturem. Marcie nie spodobał się za bardzo mój nowy styl (ja
się w nim naprawdę dobrze czułem, gdy byłem w czerni ludzie nie zwracali na mnie
aż takiej uwagi), przez co zakładałem również kolorowe bluzki. Oczywiście
wszystko w ciemniejszych kolorach, lub w takich, które nie zwracały na siebie
uwagi. Krótko mówiąc nieoczojebnych.
W ciągu tego tygodnia
również zawitałem u fryzjera, bo według Marty fryzurę miałem fatalną. No ale co
się dziwić, skoro odkąd mi Michał je obciął, nikt nic z nimi nie robił? Sam w
pokoju chciałem coś naprawić, ale nie potrafiłem poprawić stanu. Jednak teraz
szedłem oddać się w ręce eksperta. Nie pozwoliłem sobie obciąć jeszcze bardziej
włosów. Tylko je wyrównać, by jakoś sensownie to wyglądało. Zamierzałem na nowo
je zapuścić. Nie chciałem tracić czegoś ze swojego ,,ja".
Moje kontakty z Martą
wyglądały dość dziwnie… Kobieta nie interesowała się czym się zajmowałem, co robiłem.
Jedynie zapewniała mi wszystko. Kupiła nowy telefon, zapewniała posiłki, dała
laptop i dbała o moją garderobę. W jej domku dostałem dość duży pokój, w którym
znajdował się telewizor, odtwarzacz DVD, wieża stereo, xbox, gigantyczne łóżko (które swoją drogą było
bardzo wygodne) biurko, przy którym miałem się uczyć i odrabiać lekcje.
Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno oraz drzwi balkonowe. Jako, że mój pokój
znajdował się na piętrze miał piękny widok na ogród. Uwielbiałem siedzieć na
balkonie i patrzeć w gwieździste niebo, słuchając natury i przejeżdżających
samochodów niedaleko. Nie mieszkaliśmy w samym centrum Katowic, bardziej na
obrzeżach, ale i tak (jak to na Śląsku) ruch na ulicy był dość zmożony.
Przez ten tydzień
przystosowywałem się do dziwnego charakteru Marty. Kobieta wcześnie rano
wychodziła z domu, przez co ja robiłem zakupy w pobliskim sklepie. Przez cały
dzień praktycznie byłem sam, dopiero pod wieczór wracała. Wtedy też razem
spożywaliśmy kolację. Zawsze jedliśmy w jadalni, przy idealnie nakrytym stole.
Ciotka często piła wino do tego posiłku, nawet parę razy i mnie poczęstowała.
Jednak przy kolacji mało rozmawialiśmy, jedynie rzucaliśmy luźne informacje. Po
posiłku ja wracałem do swojego pokoju, a Marta do swojego. Wtedy też kobieta
oglądała różne telenowele, to był jej czas relaksu. Ciotka również
przestrzegała ciszy nocnej, co wiązało się z tym, że o dwudziestej drugiej
musiałem wszystko przyciszyć, tak aby kobieta miała ciszę. Oczywiście już ją
nie interesowało, o której kładłem się spać. Kolejną regułą w tym domu był
również porządek. Zazwyczaj każdy sprzątał po sobie. W domu nie mógł panować
bałagan, wszystko musiało lśnić, jedynym wyjątkiem był mój pokój. Tam sam
dbałem o czystość. Marta nigdy mi nie zwróciła uwagi dotyczącej niepoukładanych
ubrań czy porozrzucanych książek.
Przez ten tydzień
przyzwyczajałem się także do myśli, iż nigdy nie spotkam już Wiktora, Piotrka,
Michała… Najpierw myślałem, że to sen, że zaraz obudzę się w starym pokoju, że
zobaczę Piotrka śpiącego niedaleko. Jednak to nie był sen. Przez długi okres
czasu nie mogłem w to uwierzyć. Że ten koszmar po prostu się skończył, że teraz
będę mógł żyć w spokoju, a przynajmniej taką miałem nadzieję…
Pierwszy tydzień w tym
miejscu minął mi zaskakująco szybko. Nadszedł czas bym poszedł do szkoły. Czy
się bałem? Oczywiście, ze tak. Miałem dołączyć w trakcie drugiej klasy.
Uczniowie się znali, zdążyli zakolegować w ciągu pierwszego roku. A ja? Czy
będę tam pasować?
W Drohobyczce lubiłem
się uczyć. Lubiłem chodzić do szkoły. Mogłem wtedy spotkać się ze znajomymi,
mogłem się pośmiać. Później, jak już byłem wychowankiem domu dziecka,
znielubiłem tą instytucję. Nie miałem spokoju by się uczyć. W tamtym okresie
też i ludzie mi przeszkadzali, chciałem się od nich odciąć. Kiedy już było
lepiej, kiedy przyjaźniłem się z Piotrkiem szkoła nie przeszkadzała mi, aż tak
bardzo. Jednak później po gwałcie znowu znienawidziłem tą instytucję.
Nauczyciele kazali mi się uczyć, gdy ja myślałem nad zemstą! Szkoła zabierała
mi zdecydowanie za dużo czasu. A jak będzie teraz? Tutaj. W Katowicach? Czy
znowu będę tam chodził jak na ścięcie? A może w końcu znajdę miejsce dla
siebie?
Z takimi myślami w
poniedziałek podążałem w stronę liceum. Wsiadłem do autobusu - Marta już
zapowiedziała, że jak tylko skończę osiemnaście lat to kupi mi samochód i mam
od razu zdać prawo jazdy - i pozostawiłem za sobą stare szkoły. Martwiłem się
jak zostanę przyjęty, ale starałem się o tym nie myśleć. Nie chciałem się
martwić na zapas.
W końcu dojechałem i
spokojnym krokiem ruszyłem w stronę szkoły. Serce biło mi jak szalone ale ja na
zewnątrz udawałem spokojnego.
W szkole trwała przerwa,
co się chyba dobrze składało bo ja nie miałem pojęcia gdzie jest sekretariat.
Zaczepiłem jakiegoś chłopaka.
-Przepraszam, gdzie jest
sekretariat? - zapytałem. Pytany spojrzał na mnie, po czym się uśmiechnął.
-Ty jesteś pewnie ten
nowy, co? - potwierdziłem kiwnięciem głowy. - Jestem Wojtek i chyba będziemy
razem chodzić do klasy. Chodź zaprowadzę cię do sekretariatu.
To mówiąc zaczął iść, a
ja skierowałem się za nim. Wojtek był miły i podczas drogi dużo mówił o
nauczycielach, moich nowych znajomych. Wyglądało na to, że już od jakiegoś
czasu wiedzieli o moim przybyciu. Czyżby Marta podjęła wcześniej decyzję za
mnie? Skąd miała pewność, że się zgodzę?
Moja klasa okazała sie
dość sympatyczna. Przyjęli mnie raczej jako swojego. W ciągu tygodnia
zapamiętałem wszystkich imiona, co nie było łatwe bo w klasie było osób
trzydzieści dwie (razem ze mną). Przez pierwsze dwa dni byłem ich sensacją.
Wszyscy chcieli ze mną rozmawiać, dowiedzieć się dlaczego dopiero teraz się
dopisałem i czy to prawda, iż się przeprowadziłem. Starałem się być miły,
jednak moi znajomi chyba zauważyli, że jestem skryty i nie lubię mówić o sobie,
więc nie naciskali. O dziwo zaakceptowali ten stan rzeczy i miałem wrażenie
(wydawało mi się to absurdalne), że
chyba mnie polubili. Może ta szkoła nie będzie taka zła?
W liceum
ogólnokształcącym imienia Mickiewicza, nie było żadnego gangu, nie było Michała
i Wiktora. Tutaj nikt sobie nie dokuczał. Wszyscy byli jednością. Każdy chciał
w miarę miło spędzić czas i choć trochę przyswoić wiedzy. Mi ten układ bardzo
się spodobał. Miałem swoją ciszę i spokój, a jednak nie byłem alienem.1
Nazywam się
Mateusz i rozpocząłem edukację w nowym mieście.
~*~
Pierwszy miesiąc
wspominam dość spokojnie. W tej szkole musiałem dużo się uczyć i dużo rzeczy po
nadrabiać. Byłem trochę do tyłu jeśli chodzi o wiedzę wśród moich znajomych, na
szczęście dość szybko załapywałem i uzupełniałem braki.
Na lekcjach siedziałem
najczęściej obok Marii. Dziewczyna często mi pomagała i wyjaśniała wiele
rzeczy. Parę razy nawet udzieliła mi korepetycji. Z Marią szybko nawiązałem
wspólny język, ale nie mogłem jej nazwać przyjaciółką. Ogólnie dość szybko
polubiłem się z klasą, ale przyjaciół nie znalazłem. Owszem czasami spotykaliśmy
się w grupie po za szkołą ale takie spotkania zdarzały się rzadko, zazwyczaj
wieczory spędzałem w domu, przy książkach, albo po prostu relaksowałem się.
W weekendy zazwyczaj się
nudziłem. Owszem czasami spotkałem się ze znajomymi ale zazwyczaj spostrzegano
mnie jako ,,nolife'a" Jednak nikt mi tego prosto w twarz nie powiedział.
Nikt też nie dowiedział się o mojej przeszłości, nikomu nie wspomniałem o domu
dziecka, Piotrku, czy o braciach - Wiktorze i Michale. To był mój mały sekret,
przeszłość, do której miałem dostęp tylko ja.
W pewną, jesienną sobotę
poznałem swojego kuzyna - Dominika. Nie spodziewałem się tego. Wcześniej nie
wiedziałem nawet o jego istnieniu… W dodatku, ta sobota zmieniła moje dalsze
życie… Czy na lepsze? Chyba tak. Ale zacznijmy od poranka.
Wstałem jak zwykle około
godziny dziewiątej. Myślałem, że znowu spędzę weekend przed laptopem, xbox'em,
książkami czy innymi tego typu rzeczami. Jednak w południe - gdy odkurzałem w
salonie - zabrzmiał dźwięk dzwonku do drzwi. Ten fakt zdziwił mnie, gdyż Marta
nie zapraszała dzisiaj gości, a nawet jeśli to pewnie byli umówieni na godzinę
późniejszą - gdyż kobieta, w chwili obecnej brała kąpiel. Z westchnieniem
wyłączyłem odkurzacz i ruszyłem w stronę drzwi by zobaczyć któż to postanowił odwiedzić
moją ciotkę. Zajrzałem przez wizjer, jednak twarzy gościa nie poznałem. Miał
krótkie brązowe włosy i piwne oczy. Jego mina z kolei świadczyła o
zniecierpliwieniu. Nie wiedziałem kto to, jednak postanowiłem otworzyć drzwi.
-W czym mogę pomóc? -
zapytałem. Wiem pytanie tandetne. Dodatkowo brzmiałem pewnie bardzo staroświecko.
Ale naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu otworzyłem
drzwi nieznajomemu! Wcześniej, jak mieszkałem w Drohobyczce, rodzice nie pozwalali
mi otwierać nieznajomym, a w sierocińcu wszystkich znałem…
Chłopak - wydawał się
niewiele starszy ode mnie - przyglądał mi się zdziwiony. Dosłownie, wyglądał,
jakby go wmurowało w ziemię. Po chwili spojrzał na numerek domu sprawdzając czy
się nie pomylił, by następnie znów przenieść wzrok na mnie.
-Kim jesteś i co robisz
w mieszkaniu mojej ciotki? - zapytał zdziwiony. Przekrzywiłem zdziwiony głowę i
przyjrzałem się osobnikowi… Czyli
jesteśmy rodziną - pomyślałem.
-A więc Marta jest twoją
ciotką? - zapytałem, a chłopak kiwnął głową. Aż dziwne, że się rodzince nie pochwaliła, iż zaopiekowała się biednym
synkiem siostry… pomyślałem ironicznie. - Wejdź.
Razem z chłopakiem, z
którym najprawdopodobniej byłem spokrewniony, zasiadłem w salonie. Gość patrzył
na mnie podejrzliwie, jakbym był jakimś złodziejem, włamywaczem. Nosz kurde!
Chociaż z drugiej strony w tych czarnych ubraniach mogłem takie sprawiać
wrażenie…
-Chcesz coś do picia? -
przerwałem tą niezręczną ciszę. Po potwierdzeniu udałem się do kuchni. Kiedy
nalewałem sok wiśniowy do szklanek, ciotka wyszła z łazienki.
-Mateusz! Dlaczego jeszcze nie… Dominik! - krzyknęła uradowana
tym samym przerywając wypowiedź kierowaną w moją stronę. Podczas ich powitania,
ja wziąłem trzecią szklankę i z pełnymi naczyniami postanowiłem dołączyć do
rodzinki, przy okazji zapamiętując imię gościa.
-Wymężniałeś, Dominiku…-
kontynuowała ciotka. - Ale kiedy ja cię ostatnio widziałam… Chyba rok temu na
wigilii… - No tak, szkoda tylko, że mnie
nikt wtedy nie odwiedził pomyślałem kwaśno.
-Proszę - powiedziałem
kładąc szklanki na stoliczku i zasiadając w fotelu. Ciotka nie zwróciła na mnie
żadnej uwagi, natomiast Dominik przyglądał mi się podejrzliwie… Pewnie myślał
czy jestem kochankiem Marty, czy może jej służącym?
-Ciociu - rzekł w pewnym
momencie. - A kim on jest?
-Mateusz nie
przedstawiłeś się?! - zdziwiła się kobieta i spojrzała na mnie. W odpowiedzi,
na jej oburzony wzrok, wzruszyłem ramionami. - Będziemy musieli poważnie
popracować nad twoimi manierami - mruknęła cicho. - Dominiku, to jest twój kuzyn
Mateusz. Syn mojej siostry Marioli.
W tej chwili mój kuzyn
wyglądał, jakby zobaczył ducha. Wiadomość ciotki musiała go nieźle zaskoczyć.
Uśmiechnąłem się lekko. Dominik jednak nadal wyglądał, jakby mu coś nie grało.
Prawdopodobnie nigdy nie słyszał o cioci Marioli… O mnie, czy o mojej siostrze.
-Od niedawna jestem
prawnym opiekunem Mateusza… - dodała cicho, a Dominik, z otwartą z wrażenia
buzią spojrzał na kobietę. - Ciocia Mariola nie żyje… - wyjaśniła. Czyli jednak
moja rodzinka nie wiedziała o śmierci moich rodziców…
-Jak to ciocia nie żyje?
- Dominik bardzo dobrze udawał, iż wie o jaką ciotkę chodzi, albo naprawdę
słyszał o mojej mamie.
-Mieli wypadek
samochodowy, cała trójka nie żyje - wyjaśniłem cicho, a chłopak spojrzał na
mnie. - Zmarła moja mama, tata i siostra - dodałem.
-Kiedy? - wydusił z
siebie. Westchnąłem cicho i lekko uśmiechnąłem się ironicznie.
-Jakieś cztery lata temu
- odpowiedziałem spokojnie, po czym wstałem i poszedłem do łazienki by przemyć
swoją twarz zimną wodą. Musiałem ochłonąć. Nie mogłem uwierzyć, że moja rodzina
nie zdawała sobie sprawy z tragedii, jaka wydarzyła się, gdy miałem trzynaście
lat.
W łazience nie spędziłem
za dużo czasu. Akurat w sam raz by uspokoić nerwy i złość. Po odetchnięciu
opuściłem pomieszczenie, przy okazji dosłownie wpadając na Dominika.
-Sorry - burknąłem.
Kuzyn nie przejął się moimi przeprosinami, tylko kontynuował wypowiedź . Mówił
mojej ciotce, że gdzieś się śpieszy i znajomy na niego czeka. Nie słuchałem za
dobrze, tylko ruszyłem w stronę swojego pokoju.
-Mateusz - powiedział
Dominik, gdy już wszedłem na pierwsze stopnie schodów. Odwróciłem się myśląc,
iż chce się ze mną pożegnać. - Z kumplem idziemy na miasto, nie poszedłbyś z
nami? - zaproponował ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. Przez chwilę myślałem
patrząc na niego. Czy chciałem iść z nim? Oczywiście, że nie! Nie obchodziła
mnie moja rodzina, oni mieli mnie w dupie, to ja mam ich teraz! Zanim zdążyłem
grzecznie odmówić, odezwała się ciotka.
-Z chęcią z wami pójdzie
- zadecydowała. - Będziecie mieć czas by się lepiej poznać. W końcu rodzina
musi utrzymywać ze sobą dobre kontakty. - Po tych słowach prychnąłem. Dobre
kontakty? Serio? - Mateusz, pospiesz się! Chyba nie chcesz, aby kolega Dominika
musiał długo na ciebie czekać? Tylko przebierz się bo wyglądasz karygodnie.
Zły, szybko się
wyszykowałem. Może i nie chciałem iść ale z doświadczenia wiedziałem, iż z
Martą się nie dyskutuje. Po kilku minutach opuściłem pokój i razem z Dominikiem
wyszliśmy z domu. Między nami panowała cisza. On, jak i ja nie wiedział co
powiedzieć. Zresztą ja nie chciałem z nim gadać. Jakoś… nie potrafiłem
zaakceptować tego, iż poznałem go w wieku siedemnastu lat. Dopiero po chwili
zauważyłem, że przed budynkiem stał jakiś nieznany mi samochód, w którym
nieznany mi osobnik siedział za kierownicą. Samochód był koloru czarnego. O ile
nigdy nie interesowałem się markami samochodów - jakoś mi czasu zabrakło na
przeglądanie stron internetowych - tak wiedziałem, iż jest to Volkswagen. Gdy
kierowca nas zobaczył, uchylił okno i rzucił w naszą stronę.
-Miała być chwilka.
Siedzę tu od jakichś trzydziestu minut! -warknął, najwyraźniej nie zauważając
mnie. Dopiero po chwili zorientował się, iż nie są z Dominikiem sami. - A ty to
kto?
-To Mateusz mój kuzyn -
wyjaśnił Dominik. Jego znajomy nic nie odpowiedział tylko przeniósł wzrok na
przednią szybę. W tamtej chwili zastanawiałem się czy chłopak coś widział, gdyż
miał założone czarne, przeciwsłoneczne okulary. - A to jest mój przyjaciel Patryk
- zwrócił się do mnie. Chłopak za kierownicą prychnął ale nic nie odpowiedział.
Dominik obszedł samochód i siadł z przodu, a ja jego śladem załadowałem się na
miejsce za kierowcą. - Mateusz pojedzie z nami.
Rozmówca mojego kuzyna
wzruszył ramionami, jakby za bardzo go to nie interesowało, włączył silnik i
wcisnął pedał gazu ruszając. Patryk wydawał mi się dość gburliwym i dziwnym
człowiekiem. Nie uśmiechał się, nie żartował tylko coś odburkiwał. Tak samo,
jak już dojechaliśmy na miejsce. Na początku myślałem, iż mój kuzyn ze znajomym
będzie chciał pochodzić po mieście, pójdzie na piwo… Ale oni weszli do
restauracji i kupili bubbli tea. Nawet mnie namówili i musiałem stwierdzić, iż
ta herbata była rewelacyjna. W między czasie moi towarzysze rozmawiali, a
właściwie to Dominik trajkotał, a Patryk coś mruczał. W pewnym momencie przy
stoliku została rzucona luźna propozycja pójścia na skałkę wspinaczkową. Miałem
dziwne wrażenie, iż moi rozmówcy chcieli już dzisiaj iść, ale jakoś ich przekonałem
by tego nie robić (z niewyjaśnionych przyczyn chcieli wziąć i mnie). Nie chodzi
o to, że mam lęk wysokości, po prostu nigdy nie byłem na skałce i miałem dziwne
przeczucie, że instruktor… dotykał by mnie. Może i się bardziej otworzyłem na
ludzi, ale nadal bałem się dotyku.
Po godzinie, może dwóch,
opuściliśmy kawiarnię. Przez ten czas ze mną głównie rozmawiał Dominik. Patryk
albo przytakiwał, albo coś mówił do mojego kuzyna. To dzięki Dominikowi nie
czułem się niechciany… Chociaż i tak miałem wrażenie, że byłem piątym kołem u
wozu. Wsiedliśmy do samochodu Patryka i ruszyliśmy w dalszą drogę. Myślałem, że
po powrocie do domu będę mógł zająć się swoimi sprawami, jednak moi towarzysze
mieli inne plany.
-Pójdziemy dziś do
Pomarańczy? - zapytał w pewnej chwili Patryk. Zdziwiło mnie to, iż pierwszy
odezwał się sam z siebie. - Kaśka z przyjaciółkami pewnie pójdzie… - dodał.
-W sumie… Czemu nie
-Idziesz z nami? -
zapytał mnie Patryk. Zdziwiło mnie to pytanie, gdyż chłopak w ogóle się do mnie
nie odzywał. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, gdyż nawet nie wiedziałem, co to
jest Pomarańcza… Na szczęście z opresji wyciągnął mnie Dominik.
-Nie ma jeszcze
osiemnastki.
-Zawsze może wejść na
kartę VIP'a Jacka - zaproponował Patryk. Mój kuzyn zgodził się z nim i nim
zdążyłem jakoś zareagować, zaczęli mi gadać, iż muszę nawet porządnie się
ubrać, o której po mnie przyjadą i inne bzdury… Zanim zorientowałem się co się
dzieje, stałem przed domem i patrzyłem za znikającym samochodem. Czyli musiałem iść z nimi do tej całej
Pomarańczy? Nawet mi nie wyjaśnili cóż to jest…
Z westchnieniem wszedłem
do domu i niezauważalnie przemknąłem się do swojego pokoju. Tam włączyłem
laptopa zastanawiając się co to jest Pomarańcza… Bo na pewno o owoc im nie
chodziło. Po uruchomieniu się najlepszego, jak na tamte czasy, windowsa,
otworzyłem przeglądarkę Google i wpisałem "Pomarańcza Katowice". Jak
to mawiają wujek Google wszystko znajdzie i tym razem również się nie
zawiodłem. Okazało się, iż był to klub, dyskoteka. Z tego co się zorientowałem
to najlepsza w tych okolicach… Zauważyłem również, iż jest bardzo popularna oraz
wpuszczają tam od osiemnastego roku życia. Zresztą pewnie, jak wszędzie. Jednak
najbardziej przeraził mnie tłum ludzi jaki miał się znajdować. Nie potrafiłem
odnaleźć się wśród dużej grupy. No i - nie oszukujmy się - bałem się ludzi.
Miałem wrażenie, że w każdej chwili spotkam Wiktora, Piotra, Michała czy kogoś
innego z ich bandy. Wciąż miałem wrażenie, iż nasze ostatnie spotkanie wcale
nie było ostatnie w moim życiu…
Zszedłem do salonu chcąc
podzielić się ,,moimi" planami z Martą. Miałem wielką nadzieję, iż
najnormalniej w świecie się nie zgodzi.
Kobieta siedziała w
fotelu oglądając telewizję. Zasiadłem na kanapie zastanawiając się jak
rozpocząć rozmowę i co zrobić by przebiegła ona zgodnie z moimi oczekiwaniami…
-Dominik chce mnie
dzisiaj zabrać do Pomarańczy - wypaliłem.
-Do Pomarańczy? -
zdziwiła się Marta i przeniosła na mnie wzrok. - To bardzo miłe z jego strony.
- ,,Ale?" Nie ma żadnego ,,ale"? Naprawdę? Zabroń mi! Jednak ciotka
nic nie dodała tylko na nowo zaczęła oglądać ,,Ukrytą Prawdę", ,,Dlaczego
Ja" czy jaki tam leciał durny serial tego typu.
-Przyjedzie po mnie
jakoś wieczorem więc nie będę mógł zjeść z tobą kolacji - dodałem. W końcu
wspólna kolacja to tak jakby nasza tradycja… Odkąd zamieszkałem z Martą zawsze
wspólnie jemy ostatni posiłek.
-No dobrze, sama zamówię
sobie coś, a ty pobędziesz z Dominikiem - odpowiedziała wprawiając mnie w jeszcze
większe zdziwienie… Zwolniła mnie z obowiązku zjedzenia razem kolacji? Jak to
możliwe?
-Pewnie wrócimy bardzo
późno… - podjąłem kolejną próbę.
-Będziesz mógł sobie
zamówić taksówkę na powrót.
-A dasz mi pieniądze? Bo
tak głupio mi będzie pożyczać od Dominika kasę na alkohol - złapałem się
ostatniej deski ratunkowej. W końcu kto normalny pozwoli siedemnastolatkowi pić
w klubie… Marta spojrzała na mnie oburzona, a w moim sercu rozkwitła nadzieja,
że może jednak nie pozwoli mi pójść z Dominikiem.
-Mateusz! - …jak możesz myśleć o alkoholu! Nigdzie nie
idziesz, co ty sobie gówniarzu myślisz? Masz szlaban do końca życia! - no
już krzyknij to! Zabroń mi. - Wydałeś całe kieszonkowe jakie ci dałam? Tak
szybko? - mówiła zbulwersowana, a ja patrzyłem na nią mrugając zdziwiony. Po
chwili kobieta westchnęła i kontynuowała już spokojniej. - Dobrze, dam ci sto
złotych i ani grosza więcej! Żeby to był ostatni raz - dodała wstając, a ja nie
mogłem jej zrozumieć. Daje mi sto złotych? Na upicie się? A no i na taxówkę…
Naprawdę? Tak normalni dorośli nie postępują! - A i jeszcze jedno - powiedziała
stojąc przy drzwiach i patrząc w moją stronę - Ubierz się jakoś porządnie, bo
tak nie wpuszczą cię do środka… I jak wrócisz to zachowuj się cicho, bo ja już
będę spała.
Machinalnie skinąłem
głową, że niby zrozumiem. Ciągle jednak nie potrafiłem ogarnąć tego co się
przed chwilką wydarzyło. Pozwoliła mi iść… Oszołomiony ruszyłem do swojego
pokoju.
O godzinie siedemnastej
byłem już odświeżony oraz lepiej ubrany. Założyłem czarną koszulę i tego samego
koloru spodnie. Nie chciałem wyjść na jakiegoś eleganckiego snopa więc z
pogardą popatrzyłem na marynarkę, kupioną w jakimś drogim męskim butiqu przez
moją ciotkę, a powieszoną teraz, nie przeze mnie, na drzwiczkach od mojej
szafy. Według Marty właśnie ją powinienem założyć, w ogóle powinienem ją
zakładać codziennie, bo przecież jest taka modna… Założyłem jeszcze pieszczochę
- wbrew woli Marty ją sobie kupiłem, ot taki tam dodatek metalowy, chociaż
metalem bynajmniej nie jestem - i zszedłem do salonu. Tam oczywiście
odpoczywała moja ciotka, która tylko gdy zauważyła moje nadejście, dokładnie mi
się przyjrzała.
-Całkiem nieźle, jak na
pogrzeb - skomentowała. - Założyłbyś jakieś kolory, a nie ciągle ta czerń.
Ludzie pomyślą jeszcze, że żałobę mamy.
Prychnąłem i zasiadłem
na fotelu kładąc prawą łydkę na lewym udzie. Chciałem powiedzieć Marcie, iż ja
nadal mam żałobę, ale sobie darowałem. Po co niepotrzebnie znowu zaczynać temat
naszej rodziny? Co jak co ale nienawidziłem z nią o tym rozmawiać, a ciotka
kilkakrotnie próbowała. Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi oznajmujący
przybycie gości, a właściwie to gościa - Dominika. Po krótkim przywitaniu i
rozmowie z Martą oboje opuściliśmy dom. Na podjeździe stała taksówka (swoją
drogą ciekawe ile za nią zapłacił… Z dziesięć minut gadał z Martą!) do której
wsiedliśmy. Wbrew moim oczekiwaniu zawiozła nas pod budynek kina Helios.
Zdziwiony spojrzałem na Dominika.
-Najpierw idziemy na
film, a potem do Pomarańczy - oznajmił. Nie mając innego wyjścia, wszedłem
razem z nim do budynku. Tam, jak się okazało, czekał na nas Patryk z trzema
biletami.
-A na co w ogóle
idziemy? - zapytałem. Początkowo sądziłem, iż zostałem zignorowany, gdyż
Dominik poszedł kupić napój i popcorn. Jednak po chwili i ku mojemu wielkiemu
zdziwieniu odpowiedział mi Patryk.
-Obejrzymy Thor'a.
Widziałeś już?
-Nie - odpowiedziałem
szybko i na potwierdzenie swoich słów zaprzeczyłem ruchem głowy. - A o czym to?
- dodałem. Mój rozmówca spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym urwał się z kosmosu,
jednak nie komentując tego ani słówkiem powiedział.
-Film jest z gatunku superhero
no i w sumie można go nazwać przygodowym, z uniwersum Marvela. Opowiada… A
zresztą nie będę ci spojlerować - zaśmiał się i machnął lekceważąco ręką.
Uśmiechnąłem się lekko. Po kilku minutach podszedł do nas Dominik z największym
popcornem oraz colą, jaką mieli w kinie. - Większej ilości popcornu się nie
dało kupić? - powiedział ironicznie Patryk, ale wbrew swoim słowom wziął garść
białej kukurydzy i wsadził sobie do buzi.
-Ej! - oburzył się
Dominik. - To jest na seans, a nie żebyś teraz cały mój popcorn zjadł!
-Jak będę czekał, to nic
nie zostanie - wyjaśnił śmiejąc się ,,pożeracz popcornów".
-Jak jesteś taki mądry
to trzeba było samemu kupić!
-Nie wiesz, że czyjeś
smakuje lepiej? - wyjaśnił cierpliwie Patryk i sięgnął po kolejną garść.
-Odczep się od mojego
,,maleństwa"! - wrzasnął i odskoczył Dominik uniemożliwiając tym samym
,,atak" Patryka na jego popcorn. -
Już cichutko skarbie. Ten zły pan nic ci nie zrobi - mówił tuląc się do
tekturowego pojemnika z popcornem. Jak na zawołanie spojrzeliśmy na siebie z
Patrykiem i wybuchliśmy gromkim śmiechem. Dominik spojrzał na nas, jak urażone
dziecko.
-Kuzynie, nie
spodziewałem się, iż masz takie dziwne zapędy seksualne - powiedziałem przez
łzy. Mój tekst wywołał jeszcze większy śmiech u Patryka oraz oburzenie u
Dominika. Jednak mój kuzyn długo zdenerwowany nie był, gdyż po chwili dołączył
do nas. Natomiast ludzie znajdujący się w pomieszczeniu patrzyli na nas
dziwienie, jednak nas to nie obchodziło.
Po kilku minutach udało
nam się uspokoić i weszliśmy do sali, gdzie już się zaczęły reklamy. Zajęliśmy
miejsca i przez pół godziny ,,podziwialiśmy" reklamy, wiwat Polska! Po
zakończeniu, tych jakże krótkich ,,ogłoszeń" mogliśmy rozkoszować się filmem.
Po prawie dwóch
godzinach filmu (dodając reklamy to będzie ponad dwie, jakieś dwie i pół
godziny) udaliśmy się na spacer po mieście. podczas przechadzki moi towarzysze
rozpoczęli spór, o to który bohater był lepszy Thor czy Loki. Nie powiem
tematyka ich debaty trochę mnie zaskoczyła… Sądziłem, że mężczyźni będą
omawiali wygląd Jane, efekty specjalne. Dla mnie ten spór był wyjątkowo…
kobiecym. Jednak nie skomentowałem tego w żaden sposób. Już po chwili Dominik
wciągnął mnie w rozmowę pytając ,,A jak ty sądzisz?". Grzecznie wyraziłem
swoje zdanie, iż wolałem Lokiego, gdyż bohater ten był inteligentniejszy (no i o wiele
przystojniejszy - dodałem w myślach). Mój kuzyn obruszył się jeszcze bardziej,
a Patryk pogratulował dobrego wyboru. Jednak Dominik nie potrafił znieść tej
klęski i kłótnia trwała dalej.
W końcu koło jakiejś
dwudziestej drugiej-trzeciej udaliśmy się do Pomarańczy. Dyskoteka jak dla mnie
była ogromna. Ludzi zbierało się coraz więcej. Oczywiście przy wejściu mój
kuzyn razem z Patrykiem musieli długo nakłaniać ochroniarza, iż jestem Jackiem.
Mimo tego olbrzymi, łysy i wytatuowany mężczyzna nie chciał w to uwierzyć. W
ostateczności moi znajomi zapłacili mu, zapewne dużą wyznaczyli łapówkę, gdyż
facet się uśmiechnął pokazując bezzębne dziąsła, a tak mi się przynajmniej
wydawało.
W klubie znajdowały się,
aż trzy parkiety! Na jeden z nich w oka mgnieniu udał się Dominik. Na szczęście
Patryk poszedł ze mną zająć dogodne miejsce przy stoliku. Mieliśmy szczęście,
iż akurat jeden był wolny. Patryk wstał bez słowa i odszedł pozostawiając mnie
samego. Początkowo myślałem, że chce dołączyć do Dominika i mnie zostawi,
jednak po chwili wrócił niosąc dwa kufle piwa, nawet nie wiem jakiego. Podał mi
jedną szklankę, po czym napił się ze swojej.
-Dzięki - powiedziałem,
a właściwie wykrzyknąłem (w pomieszczeniu było bardzo głośno). Patryk wzruszył
jedynie ramionami, ale mógłbym przysiąść, iż uśmiechnął się lekko znad swojego
piwa. O dziwo nie siedzieliśmy przy stole cicho, a rozmawialiśmy. Patryk nie
był taki gburem za jakiego go miałem… Miałem wrażenie, że taką maskę przybierał
zazwyczaj przy Dominiku. No ale mniejsza z tym. Z rozmów wywnioskowałem, iż
Patryk nie lubi tańczyć, ale przychodzi tutaj z nudów, dowiedziałem się
również, że chłopak studiuje na AWFie razem z Dominikiem. O sobie mówiłem stosunkowo
niewiele. Starałem się skupić na teraźniejszości zresztą mój rozmówca również.
Po pewnym czasie do
naszego stolika zaczęło napływać różnych znajomych Patryka i Dominika. Należy
dodać, iż były to głównie koleżanki. Mimo nowego towarzystwa nie czułem się
wykluczony, a wręcz przeciwnie. Wszyscy byli mili i w gruncie rzeczy dobrze
mnie przyjęli. Mimo tego, iż rzadko się odzywałem, naprawdę dobrze się bawiłem.
Parę razy nawet zostałem nakłoniony do tańca, tak samo jak Patryk.
Wieczór mijał w bardzo
przyjemnej i wesołej atmosferze. nawet nie wiem kiedy, piłem już swoje czwarte
piwo, a zegarek wskazywał pierwszą w nocy. Jednak zabawa nadal trwała.
W końcu około trzeciej/czwartej
opuściliśmy Pomarańczę i każdy z nas ruszył do swojego domu w dobry nastroju.
Nazywam się
Mateusz i spędziłem miło czas razem z kuzynem i jego kolegom.
~*~
W niedzielę rano, a
właściwie w południe, nie było już tak wesoło, gdyż dopadł mnie kac. I nie, nie
moralny, który dość często przeżywałem, ale najzwyklejszy w świecie. Głowa mnie
napierdalała, jakby stado słoni po niej właśnie przebiegło i dodatkowo kilka z
nich postanowiło zasiąść na niej swym dupskiem oraz porobić gorsze rzeczy.
Dodatkowo strasznie mnie suszyło, jakbym od co najmniej pięciu dni nic nie pił.
Z wielkim jękiem na ustach oraz niezwykle ciężko wstałem z łóżka i następnie
zszedłem (a właściwie to poczłapałem) do kuchni. Tam, nie bawiąc się w
nalewanie wody do szklanki, w zastraszającym tempie opróżniałem butelkę wody.
Czynność tą przerwało dzwonienie mojego telefonu (naprawdę nie wiem jakim cudem
on tam się znalazł). Przelotnie spojrzałem na wyświetlacz i dostrzegłem
migoczące imię ,,Patryk". Zmarszczyłem zdziwiony brwi. Wymienialiśmy się numerami? - pomyślałem,
jednak posłusznie odebrałem.
-Hej, jak się masz?
Bezpiecznie dotarłeś do domu? - usłyszałem po drugiej stronie i mimowolnie się
uśmiechnąłem. Oparłem się o blat i nadal trzymając butelkę wody odpowiedziałem.
-Nie masz co się
przejmować, żaden zmutowany stwór nie stanął mi na drodze. Smoków, wampirów,
czy zombiaków również nie zanotowano.
-Eh, jaka szkoda. Miałem
wielką nadzieję, iż jednak coś się pojawiło.
-No wiesz co? Ja
wiedziałem, że ty tylko czekasz na moją śmierć! - udałem obruszenie, a Patryk
się zaśmiał.
-Wcale, że nie - zaczął,
gdy się uspokoił. - Po prostu, gdyby coś cię porwało, ktoś musiałby cię
uratować - wyjaśnił spokojnie, a mi zaschło w gardle. Nie wiem, dlaczego ale te
słowa zabrzmiały dla mnie dość… dziwnie. Z trudem przełknąłem ślinę, a
właściwie jej resztki.
-I kto niby miałby mnie
uratować? - chciałem, aby to pytanie zabrzmiało naturalnie, nawet udałem
parsknięcie, ale chyba nie wyszło. Miałem wrażenie, iż brzmiałem bardzo
nerwowo.
-Może ja… - odpowiedział
Patryk, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdyż nagle usłyszałem krzyki
jakiegoś chłopca.
-Patlyk! Chodź! Obieciałeś
się pobawić! Mama powiedziała…!!- dochodziły do mnie pojedyncze słowa.
-Piotrek zamknij się! -
krzyknął, a ja zamarłem. Mój umysł ciągle powtarzał to imię, przed oczami
pojawiły się sceny z przeszłości. Chciało mi się płakać, ale stałem nie mogąc
się ruszyć bezmyślnie patrząc w ścianę. - Sorry, ale obiecałem mamie, że zajmę
się synem jej znajomej… Eh, zabawa w niańkę fajna nie jest - parsknął, ale mnie
do śmiechu nie było. Ciągle uparcie milczałem. - Mateusz? - zapytał po chwili.
-P-patryk… J-ja, ja
muszę kończyć… - wyjąkałem nieobecnym głosem.
-Stało się coś? -
wyraźnie się zaniepokoił.
-Nie, t-to znaczy tak,
to znaczy… - zacząłem się plątać w wypowiedzi. - Po prostu nie mogę rozmawiać.
Przepraszam. Pa.
Zakończyłem rozmowę nie
czekając nawet na jego odpowiedź… Zresztą w tamtej chwili nie interesowało mnie
nawet czy coś powie. Moje myśli były gdzie indziej. Krążyły wokół przeszłości,
znajdowały się w domu dziecka. W tamtym momencie myślałem o tym jak poznałem
Piotrka, jak się w nim zauroczyłem, jak bardzo się na nim zawiodłem… Jak byłem
gnębiony przez gang Michała i Wiktora… Jak mnie zgwałcili… Myślałem o swojej
wojnie…
W moich oczach pojawiły
się łzy. W końcu odzyskałem zdolność do ruchu i pobiegłem do swojego pokoju. Dlaczego to mi się stało? Dlaczego nikt nie
stanął w mojej obronie? Dlaczego całe życie muszę cierpieć? Po raz pierwszy
nad tym się zastanawiałem. Po raz pierwszy użalałem się nad sobą. Po raz
pierwszy… czułem się bezradny. Myślałem nad tym przez długi czas, sam nie wiem
dokładnie przez ile. Nagle dotarło do mnie, iż wczoraj po raz pierwszy nie
pomyślałem o tym co się działo w domu dziecka… Wcześniej przeszłość mnie nie
opuszczała. Nie było dnia bym chociaż raz o niej nie pomyślał. A wczoraj? Czy
jest możliwość, abym przeszłość zostawił za sobą? Nie, przecież przeszłość jest częścią mnie. Ale ja tamtej części
nie chciałem. Chciałem zapomnieć, lecz… nie potrafiłem. A może jednak?
Z mętlikiem w głowie
zasnąłem.
Nazywam się
Mateusz i przeszłość ciągle mnie nawiedzała.
~*~
Kolejne dni mijały tak
samo. Chodziłem do szkoły, uczyłem się. Z Patrykiem i z Dominikiem nie
kontaktowałem się, oni również się do mnie nie odzywali. Nie, żebym z tego
powodu jakoś specjalnie cierpiał… Chociaż właściwie żałowałem, że to wyjście
było jednorazowe. Szkoda, że Dominik nie wpadł odwiedzić Marty, może byś my
gdzieś jeszcze wspólnie wyszli? Chociaż oni mieli własnych znajomych, własne
towarzystwo, niby dlaczego mieliby się kolegować ze mną?
Z takimi myślami
spędzałem kolejne dni. Miałem wrażenie, że powinienem zadzwonić do Patryka,
powinienem wyjaśnić mu moje szybki rozłączenie… Powinienem… A zresztą co go to
obchodziło? Zapewne już zapomniał o moim istnieniu.
Minęły dwa tygodnie. W
tym czasie pogoda zdążyła się pogorszyć. Było coraz zimniej, mokro, coraz
częściej deszcz padał… Mój humor był bardzo podobny do warunków pogodowych, ale
cóż się dziwić? Któżby w podobne dni tryskał energią i optymizmem?
W piątkowe południe
również wyjątkiem nie było. No może jedynie nie padało, aczkolwiek zamarzałem w
mojej zimowej kurtce. Ciekawe w czym będę
chodził w styczniu, jak teraz jest mi zimno… Z tymi myślami stanąłem przed
domem i zacząłem szukać kluczy, których… nie znalazłem. Cholera! Przez chwilę myślałem, że je zgubiłem, dopiero po chwili przypomniałem
sobie, że Marta jechała do pracy później niż zwykle i to ona zamykała drzwi.
Byłem na siebie wściekły, no bo jak mogłem zapomnieć? Moja ciotka wróci jakoś
wieczorem! Co miałem robić do tego czasu?
Jak jakiś dureń stałem
pod tymi drzwiami i myślałem, no bo przecież okna nie wybiłbym… Pewnie
kontynuowałbym te czynności, gdyby nie głośne burczenie mojego brzuchu. Czyli czeka mnie obiad w Fastfoodzie typu
McDonald? Pomyślałem i zawróciłem w stronę przystanku autobusowego. W
takich chwilach cieszyłem się, że zawsze noszę przy sobie portfel…
O dziwo na busa długo
czekać nie musiałem… Wydawało by się, iż los postanowił mnie oszczędzić, jednak
ja czułem, że coś się jeszcze zdupczy…
W McDonald'zie kupiłem
sobie cheesburgera, frytki i inne niezdrowe rzeczy. Oczywiście w lokaju wolnego
miejsca siedzącego nie mogłem znaleźć. Z westchnieniem i z żalem spojrzałem na
szarą pogodę. Chcąc, nie chcąc musiałem spożyć swój posiłek na zewnątrz.
Postanowiłem poszwędać się po centrum miasta. Zapewne wyglądałem, jak jakaś
sierotka co chodzi z jedzeniem i nie wie co ze sobą zrobić… No można by
powiedzieć, iż to prawda jest…
Na domiar złego zaczęło
padać. I nie, nie był do deszczyk, mżawka, czy kapuśniaczek. Lało, jak cebra i
już po kilku sekundach byłem cały mokry. Miałem wrażenie, że nawet z kurtki,
która nie powinna przemoknąć, można było wykręcić litr, albo i nawet więcej,
wody. Z westchnieniem dokończyłem posiłek, papierki powyrzucałem i zacząłem
szukać jakiegoś schronienia. Oczywiście mogłem pójść do centrum handlowego
Silesia, w końcu to jakieś trzy może cztery przystanki tramwajowe. No ale nie
chciałem pogrążać się jeszcze bardziej. Zresztą w takim stanie to pewnie mnie
nigdzie nie wpuściliby… W pewnym momencie zacząłem zastanawiać się dlaczego od
razu nie poszedłem do Silesii. Przecież tam są restauracje, jest McDonald,
Empik! Jakim jestem idiotom! Warknąłem
w myślach, a przynajmniej mam nadzieję, że na głos tego nie powiedziałem.
Z westchnieniem
zauważyłem jakiś zadaszony przystanek autobusowy. Nie mając lepszego pomysłu i
chęci dalszego marszu w ulewie, zająłem miejsce pod zadaszeniem. Nie powiem by
były to jakieś luksusy, cały czas wiał wiatr, było mi bardzo zimno. Chociaż i tak
było cieplej niż podczas mojego spaceru…
No więc siedziałem
zmarznięty, znudzony, zły na siebie, na tej przeklętej ławce i obserwowałem,
jak samochody jeżdżą, autobusy co chwila się zatrzymują. W pewnej chwili
zamiast busa podjechał samochód, dodam, że samochód, jak i kierowca byli mi
znani.
-Co tak siedzisz sama,
zmoknięta kuro? - zaśmiał się kierowca. Lekko uśmiechnąłem się i spojrzałem na
niego.
-Nie wziąłem kluczy do
domu i nie mam teraz co ze sobą zrobić - wyjaśniłem wzruszając ramionami.
Patryk spojrzał na mnie z politowaniem.
-Taki młody, a już ma
sklerozę - mruknął, na co ja prychnąłem. - Wsiadaj - powiedział wracając do
samochodu. - No już, bo jeszcze mandat mi wlepią za parkowanie przy przystanku
- dodał pakując się do środa. Nie chcąc się kłócić ruszyłem za nim i zasiadłem
na miejscu pasażera.
-No i zamoczę ci
tapicerkę - rzekłem, gdy kierowca ruszył. Patryk spojrzał na mnie ,,kątem"
oka i zaśmiał się. - A gdzie właściwie jedziemy? - dopytałem.
-Pojedziemy do mnie -
oznajmił.
-Czyli jednak mnie
porywasz? - udałem oburzonego, a Patryk uśmiechnął się z politowaniem i pokręcił głową. - No mógłbyś chociaż mnie
zapytać o zdanie…
-Wiesz… Zawsze mogę cię
zabrać do domu twojej ciotki i pojechać do siebie. - odpowiedział szeroko
uśmiechając się. - Po za tym jesteś przemoknięty i gdyby nie ja nabawiłbyś się
zapalenia płuc. Chociaż nadal istnieje duże prawdopodobieństwo, że będziesz
chory…
-No dobra, dobra -
odburknąłem podnosząc ręce w obronnym geście. Patryk zaśmiał się. Reszta drogi
przeminęła nam w milczeniu.
Patryk mieszkał sam w
kawalerce. Jak zwykły student miał jeden pokój, jedną kuchnie, jedną łazienkę.
Mimo tego, iż mieszkanie było małe, było naprawdę przytulne. Z przedpokoju
wchodziło się do wszystkich pomieszczeń, a w dodatku mieszkanie znajdowało się
na trzecim piętrze, przez co z pokoju było wyjście na malutki balkonik. Pokój
był utrzymany w kolorach pastelowych, a dominowała zieleń.
-Zaraz dam ci jakieś
suche ubranie, a następnie dostaniesz gorącej herbaty - zakomunikował
właściciel. - I nie ma żadnego ale. A teraz chodź do pokoju - dodał po czym
obaj weszliśmy do owego pomieszczenia. Tam znajdowały się meble w kolorze
ciemnego kasztanu i sofa o barwie jaśniutkiego żółtego. Należy też dodać, iż na
stoliku znajdował się nie zamknięty laptop, a obok niego walał się stos
książek, papierów, o które można było się również potknąć. O czym po chwili się
przekonałem, prawie nie zaliczając gleby. Patryk zaalarmowany moim poruszeniem,
odwrócił się i uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
-Sorry za ten bałagan…
ale…
-Nie tłumacz się -
przerwałem mu. - Zresztą od razu widać, że jest to mieszkanie studenta - dodałem
i obaj się zaśmialiśmy.
-Masz, to powinno
pasować - powiedział podając mi jakieś ubrania. - To ja pójdę zrobić ci tą
herbatę - dodał, poczym opuścił pomieszczenie. W tym czasie ja przebrałem się.
W końcu nie miałem zamiaru siedzieć u niego w mokrych ciuchach. Patryk dał mi
czarną bluzkę zespołu Gorillaz oraz zwykłe spodnie tego samego koloru. Ubranie
o dziwo było w miarę dobre… No może gdzie niegdzie było za szerokie.
Najwyraźniej Patryk musiał chodzić na siłownie.
Po chwili gospodarz
wrócił niosąc dwa kubki. Gdy podał mi jeden z nich, pomyślałem, iż jesteśmy
sami. Nie, to nie były myśli z jakimiś podtekstami. Chodziło mi raczej o to, że
wcześniej nie byłem z nikim sam w pokoju. Znaczy oczywiście często przebywałem
tylko z Martą. Ale mi chodziło raczej o osoby tej samej płci. Pokój dzieliłem z
Piotrkiem, zresztą w późniejszych czasach w tymże pokoju byłem gwałcony… A
teraz? Siedziałem w pokoju obok chłopaka, którego praktycznie nie znałem… To
chyba oczywiste, że odczuwałem pewien… dyskomfort.
-Stało się coś? - z
rozmyślań wyrwał mnie głos Patryka. Uśmiechnąłem sie lekko znad parującego
kubka i pokręciłem przecząco głową.
-Ostatnio też się tak
zapytałeś - odpowiedziałem roześmiany tym faktem. Dopiero po chwili
zorientowałem się, że wspominając o tamtej rozmowie, najprawdopodobniej Patryk
będzie chciał mi zadać kilka niewygodnych pytań… Lekko się spiąłem.
-Najwyraźniej mam powody
by zadawać to pytanie - odrzekł spokojnie. - Co się właściwie wtedy stało?
-Nic… Po prostu… -
zaciąłem się. Nie potrafiłem i nie chciałem opowiedzieć mu o wydarzeniach z
domu dziecka. Nie chciałem mu mówić co mi się przytrafiło.
-W porządku, jak nie
chcesz, to nie mów, ale jakby co to pamiętaj, że zawsze cię wysłucham.
Uśmiechnąłem się na jego
słowa i obiecałem pamiętać o tym. Reszta spotkania odbyła się w miłej
atmosferze. nawet moje poczucie dyskomfortu znikło. Przy Patryku byłem naprawdę
szczęśliwy, nie myślałem o przeszłości, nie zadręczałem się. Po kilku godzinach
chłopak odwiózł mnie do domu, gdzie na szczęście siedziała Marta, a sam
pojechał na wieczorne zajęcia. Niestety, proroctwo Patryka się wypełniło i
przez kolejny tydzień leżałem w łóżku z gorączką.
Od tego czasu moje
relacje z Patrykiem były bardzo dobre. Dość często się spotykaliśmy,
żartowaliśmy. Czasami wychodziliśmy z Dominikiem, ale częściej tylko we dwoje.
Chodziliśmy na imprezy, do barów, na siłownię, czasami na zwykłe spacery… Czy
to naprawdę brzmi tak pedalsko, jak mi się zdaje? W każdym razie na początku
byliśmy bardzo dobrymi znajomymi. Potem poczułem, iż mogę zaufać chłopakowi, że
mógłbym mu powiedzieć o przeszłości. Tylko, że ja nie chciałem do nie wracać. I
może tu popełniłem błąd?
No nieważne. W każdym
razie nasza przyjaźń się zaciślała i w sumie spotykaliśmy się raz w tygodniu
minimum. No i często pisaliśmy ze sobą. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Minęło
Boże Narodzenie, przed którym w trójkę zrobiliśmy ,,własną" wigilię. Która
swoją drogą opierała się głównie na piciu… Wszyscy również obdarowaliśmy się
skromnymi podarunkami. No w przypadku Dominika był to sam alkohol, który się
nie zmarnował.
Przez następny czas
zorientowałem sie, iż chyba zacząłem sie w Patryku… zakochiwać. To było dla
mnie nieznane uczucie. Pierwszy raz kogoś pokochałem. Bo z Piotrkiem było
inaczej. Lubiłem go, był moim przyjacielem, ale to on mnie pocałował, gdy nawet
nie zdawałem sobie sprawy z własnej orientacji. Przyzwyczaiłem się do jego
bliskości, ale nigdy go nie pokochałem. Byłem w nim zauroczony, ale nie
zakochany. Zrozumiałem to dopiero, gdy uzmysłowiłem sobie uczucie, jakie
żywiłem do Patryka. Chciałem z nim spędzać, jak najwięcej czasu, czasami
zdarzały mi się dziwne sny, z jego udziałem… Znowu to wszystko brzmi, jak
gadka, jakiegoś zniewieściałego pedałka więc może odpuszczę sobie dalsze
rozmyślania o miłości.
Zauważyłem również, że
dzięki Patrykowi zmieniłem się. Nie rozpamiętywałem przeszłości. Nawet nie
rozmyślałem o mojej rodzinie, nie gnębiłem się. Byłem szczęśliwy, radosny, taki
jak wcześniej. Myślałem, że tak ma to wszystko wyglądać, że jest już dobrze, że
w końcu mogę zapomnieć, do czasu…
Nadeszła w końcu
kolejna rocznica śmierci mojej rodziny. Tego dnia również pojawiły się wyrzuty
sumienia. Na powrót nienawidziłem siebie. Brzydziłem się sobą. Wtedy też nie
poszedłem do szkoły, zostałem w pokoju, gnijąc w łóżku. Marta pewnie nawet tego
nie zauważyła, pewnie poszła z samego rana do pracy. Chociaż nie miałem
pewności, nie schodziłem na dół. Od południa mój telefon ciągle dzwonił, ale ja
go usilnie ignorowałem. Myślami byłem gdzie indziej, w domu, u siebie.
Przypominały mi się słowa mojej najbliższej rodziny: ,,Widzisz skarbie, roślinki szybciej rosną, jak się z nimi rozmawia…",
,,Ale mieliśmy jechać zobaczyć prezent dla ciebie…", ,,Znowu idziesz grać?
Znowu pojedziemy bez ciebie…" Te wszystkie słowa, wydarzenia
przeżywałem na nowo. Wszystko rozpamiętywałem, nawet moment, gdy dowiedziałem
się o ich śmierci… ,,Mateuszku… Twoi
rodzi, razem z Madzią… oni… oni… nie żyją…"
Jak cały ranek nie pozwoliłem sobie
na chociażby jedną łzę, tak teraz nie potrafiłem. Po przypomnieniu sobie, jak
zapłakana pani Krysia oznajmiła mi śmierć moich rodziców, mojej siostry, moich
najbliższych, nie potrafiłem zostać obojętny. Nie chciałem.
Około godziny czwartej troszkę się
uspokoiłem. Już nie płakałem, mój oddech nie był już spłycony, ani
przyśpieszony. Jednak ciągle patrzyłem bezmyślnie w ścianę. Nawet przestałem
zwracać uwagę na dzwoniącą komórkę, nie interesowało mnie, któż to dzwoni. Z
otępienia wyrwało mnie dopiero głośne wchodzenie po schodach (Marta robi to o
wiele ciszej) i głośne pukanie, a właściwie walenie, do drzwi. Przeniosłem
wzrok na nie i usiadłem na łóżku.
-Proszę - powiedziałem mało
zainteresowany, któż to przyszedł. Do pokoju wszedł zdenerwowany Patryk.
-Mateusz co się dzieje? - zapytał
zaniepokojony zamykając za sobą drzwi. - Nie odbierasz telefonu…
-Co tu robisz? - przerwałem mu.
Pytanie to zadałem stosunkowo cicho, ale chłodno. Nie chciałem dzisiaj
rozmawiać. Chciałem być sam.
-Martwiłem się, twoja ciotka
zadzwoniła i powiedziała, że nie zszedłeś jeszcze na dół dzisiejszego dnia -
wyjaśnił, a ja spojrzałem na niego zdziwiony. To ona wie? Skąd? - Została
dzisiaj w domu, martwiła się. Nie wie co robić… - zaczął tłumaczyć.
-Jasne! - krzyknąłem nie wytrzymując
- Lepiej ciebie przysłać, niż samemu przyjść! - dla mnie to było jasne.
Zadzwoniła po Patryka, bo jej było wygodniej… bo nie musiała nic robić.
-Mateusz, to nie tak. Po prostu nie
wiedziała co ma zrobić. Ostatnio, jak wspomniała o twojej matce… - zaczął, ale
po chwili zamilkł. Być może dlatego, iż przeniosłem na niego rozwścieczone
spojrzenie? Przecież nikt nie miał prawa wspominać o moich rodzicach… Nikt nie
miał prawa porównywać mnie do nich… To za bardzo bolało.
-Skąd wiesz? - warknąłem.
-Powiedziała mi. Tak samo jak o tym,
że dzisiaj mija kolejna rocznica ich śmierci… - zaczął. Przez chwilę milczał,
ale zauważając, że nie mam zamiaru się odezwać kontynuował podchodząc do mnie
wolno. - Ja wiem, że jest ci ciężko… Ale nie możesz…
-Co nie mogę?! Kto mi zabroni? Ty?!
- krzyczałem. Patryk patrzył na mnie zdziwiony i chyba coraz bardziej
przerażony. - NIC nie rozumiesz! Oni umarli przeze mnie! - wrzasnąłem po czym siedząc na łóżku
zakryłem twarz rękami. - To przez mnie, to moja wina - powtarzałem chaotycznie.
,, Znowu pojedziemy bez ciebie…"
-Mateusz, nie możesz się obwiniać -
zaczął i usiadł obok mnie. - Nie wiem, jakie to uczucie stracić rodziców, ale
wiem, że oni zawsze chcą dla dzieci jak najlepiej. - Pokręciłem przecząco głową
płacząc. - Zresztą czasu nie cofniesz. To już się wydarzyło i nie masz na to
wpływu. Teraz musisz żyć tak jak ty tego chcesz… Nie karzę ci zapominać o
rodzicach, siostrze, ale nie rozpamiętuj tego - tłumaczył spokojnie. Złapał
mnie za ręce i odsunął je od mojej twarzy. Drugą dłonią podniósł mój podbródek
i zmusił do spojrzenia w jego oczy. Machinalnie przysunąłem się do niego
patrząc w zwierciadła dusz. Co chciałem tam zobaczyć? Czy znalazłem tam to
czego chciałem? Nie wiem. Pamiętam tylko, że twarz Patryka powoli przybliżała
się do mojej. Chłopak nie odrywał ode mnie spokojnego spojrzenia, nie wiem co
chciał z niej wyczytać i czy wyczytał to z niej. Pamiętam tylko moment, gdy
musnął moje usta swoimi. Czy odpowiedziałem na to muśnięcie? Nie wiem, nie
pamiętam. Zaskoczyło mnie jego działanie, nie wiedziałem co zrobić. Po chwili
Patryk się odsunął, nie wiem, jak zinterpretował moją postawę, nie wiem czy się
uśmiechał. Może nawet chciał iść do domu? Lecz, na pewno ja mu w tym przeszkodziłem.
Szybko objąłem chłopaka i wtuliłem swoją twarz w jego klatkę piersiową.
Zacząłem płakać. Za dużo emocji we mnie buzowało, tego wszystkiego było dla
mnie za dużo. Patryk objął mnie i uspokajająco gładził mnie po głowie i
plecach, chyba nawet coś szeptał.
W jego ramionach było mi dobrze i
czułem, że moje troski odchodzą. Moje przygnębienie uchodzi ze mnie razem ze
łzami. Moja złość… W jego ramionach czułem się po prostu… bezpiecznie.
Nazywam się Mateusz i może
wszystko będzie już dobrze.
C.D.N.
1. Szkoła im Mickiewicza naprawdę jest w Katowicach i naprawdę jest najlepszą na Śląsku.. a przynajmniej tak słyszałam xD Jednakowoż nigdy w niej nie byłam więc nie wiem jak tam jest. Ale znajomy Feng twierdzi, że jest tam.. nie za fajnie. Więc mój opis może się bardzo różnić od rzeczywistości. No dajmy Mateuszowi normalną szkołę, prawda? ^^
Jejku jej... ;3 W końcu rozdzialik. Owszem błędy są, ale ważniejsze, że dodałaś opko.
OdpowiedzUsuńMateusz to ma po prostu przesrane... Nikt mu nie pomagał z gangiem, choć wszyscy doskonale wiedzieli. To się nazywa być tchórzem. Dobrze, że przynajmniej on miał wolę do walki. Ale za jaką cenę...
Ta ciotka też się pojawiła jak królik z kapelusza. Co z tego, że dzięki niej Mateusz ma wszystko, ale tak na prawdę nie ma nic. Brak wsparcia czy zrozumienia, to chyba byłoby dla niego lepsze.
Dobrze, że Dominik jest całkiem spoko i zaakceptował swojego kuzyna. Przynajmniej zapewnił mu trochę rozrywki. A Patryk... Hm... Mam nadzieję, że on z czasem też nie okaże się być jakimś skurwielem. Przecież Mati by już całkiem się załamał. Przecież ile można napotykać same problemy i przykrości. Chociaż w sumie, życie potrafi nieźle dokuczyć...
Życzę Ci weny i mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się o wiele szybciej. ;*
PS. Pierwsza część opowiadania jest wstawiona dwa razy. ;)
Na początek chcę napisać że często tu wchodzę. Notki może nie są często ale za to ich długość cieszy oko ^^
OdpowiedzUsuńŻyczę weny oraz czasu na przelanie jej :D
Wspaniały blog. Bardzo podobają mi się Twoje opowiadania. Jesteś niesamowita, byle tak dalej! :D
OdpowiedzUsuńOki doki.. ;D Podoba mi się to opowiadanie i też mam nadzieję, że Mateusz będzie szczęśliwy przy Piotrku . ;) Dużo przeżył i zasłużył na kogoś, kto będzie przy nim .. a co do błędów to nie ma ich niewiadomo jak dużo ;D
OdpowiedzUsuńPisz szybko ! ;*
Nawet nie wiesz jak się ucieszyłam z dodania kolejnego rozdziału! Cudowne opowiadanie, strasznie je lubię.
OdpowiedzUsuńWybaczam błędy.
Weny i pozdrawiam!
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział bardzo mi się podobał, już nie mogę się doczekać kolejnego... mam wrażenie, ze Patryk no nie wiem jak to powiedzieć, ale chodzi mi o to, ze zakochał się w Mateuszu... jak widać martwi się o niego i to bardzo.... może w końcu Mateusz będzie szczęśliwy... ale też nie rozumiem zachowania samego Piotrka, najpierw przyjaźń, a potem.....
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia