21 lip 2013

~1~ (NsM)

Cześć! 
Widać tą czcionkę? Nie mam pojęcia, nie ważne. 
W każdym razie, jak mówiła wcześniej Ai wrzucam posta. 
Znaczy Mia wrzuca posta. Czyli ja. 
Dalej... um... dziwnie się czuję publikując czyjeś posty na czyimś blogu T^T
Ai ma dla was kilka informacji, które, tak mi się wydaje, zostały umieszczone w ostatnim poście informacyjnym. Ale najwyżej się powtórzy, trudno.
Ai mówi wam:

Przepraszam, że tak długo mnie nie było. ;c Ale na początku nie miałam weny, później czasu mi zabrakło i wgl. 
Niestety, dzisiaj nie dostaniecie 7 rozdziału YAM (You are Mine) Jednakże wstawiam (robi to Mia ale nie ważne) pierwszy rozdział nowego opowiadania. Miał to być one-shot ale.. rozpisałam się tak więc pojawi się on w 3 częściach. Teraz przez dwa tygodnie nie będzie mnie w domu, jednak zamierzam w sierpniu wziąć się za pisanie. Właśnie chciałabym się dowiedzieć jakie chcecie następne opowiadania NsM (Nazywam się Mateusz) czy YAM? WYBÓR NALEŻY DO WAS. Bo ja nie wiem za co brać się do pisania... 
Dziękuję za komentarze i zachęcam do ich pozostawiania
PS Zachęcam do wchodzenia na mojego drugiego bloga

~*~

            Nazywam się Mateusz i mam dziewiętnaście lat. Wydawałoby się, że jestem zwykłym nastolatkiem, który mieszka w Polsce, ma szczęśliwą rodzinę... kiedyś tak było. Zanim moje życie nie uległo diametralnej zmianie. W ciągu jednego dnia, w jednej chwili straciłem wszystko.
            Ale zacznijmy od początku.

            Urodziłem się w kwietniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku w Drohobyczce, małej wsi leżącej na południu Polski. Większość swojego życia spędziłem właśnie tam. Razem z rodziną mieszkaliśmy w małym, skromnie urządzonym, ale przytulnym domku. Nie wyglądał, jak jeden z tych należących do najbogatszych ludzi, nie było co w nim podziwiać. Był zwykłym, białym budynkiem stojącym przy ulicy. Jednak dla mnie był najważniejszą częścią tej wsi, był jej sercem. Nie mieliśmy najlepszego sprzętu, na podwórku nie stał najwspanialszy samochód, a zwykły golf. Samochód, który przeżył wiele lat, który ciągle się psuł i na którego ciągle przeklinam. Ale wybiegam za bardzo w przyszłość tej historii. Nie mieliśmy garażu, jedynie mały ogródek za domem. Mama zawsze o niego dbała. Często widziałem jak kucała i sadziła nowe kwiaty, jak je podlewała. Zawsze była uśmiechnięta. W gorące dni nosiła krótkie spodenki, koszule i słomiany kapelusz. Ten ogródek był jej pasją, kochała go. Pamiętam, jak pewnego dnia, gdy wracałem ze szkoły, siedziała tam. Jako, że była to jesień i na niebie znajdowały się ciemne chmury, ubrana była w ogrodniczki, gumiaki, a na głowie spoczywał - nieodłączny - słomiany kapelusz. Jej oczy śmiały się, a włosy delikatnie falowały na wietrze, biła od niej dobra aura. Nie sposób było przejść obok niej obojętnie. Tamtego dnia poruszała ustami, jakby coś szepcząc. Zaciekawiony podszedłem do niej.
            -Mamusiu co robisz? - zapytałem oraz przykucnąłem obok niej. Miałem wtedy z dziewięć lat, ale dokładnie pamiętam, jak moja rodzicielka ciepło się uśmiechnęła i spojrzała na mnie swoimi pięknymi oczami.
            -Widzisz skarbie, roślinki szybciej rosną, jak się z nimi rozmawia - odpowiedziała uśmiechając się szerzej. - Pewnie głodny jesteś, choć zrobię ci obiad - wstała i podała mi rękę, którą bez wahania ująłem w swoją małą dłoń po czym również się podniosłem. - Jak ci minął dzień?
           Od tego dnia często razem przesiadywaliśmy w ogrodzie. Mama dużo mówiła o kwiatach. Zastanawiałem się, dlaczego nie otworzyła kwiaciarni, przecież znała się na tym i piękne bukiety robiła. Cały dom przyozdabiała roślinami. W wieku jedenastu lat zapytałem ją o to.
            -Dziecko - odpowiedziała wtedy. - Kto zająłby się wtedy domem? Kto ugotowałby ci obiad? - zaśmiała się i poczochrała mnie po głowie.
Nie lubiłem jak tak robiła, czułem się wtedy jak małe dziecko. Po roku zrozumiałem dlaczego nie chciała otworzyć kwiaciarni. Nie stać nas było na to aby zacząć. A co by było gdyby nikt nie kupował kwiatów? Przecież tutaj każdy miał swój ogródek. Moi rodzice nie mogli pozwolić sobie na marnowanie pieniędzy. Nie byliśmy może najbiedniejszą rodziną, ale czasami z trudem wiązaliśmy koniec z końcem. W końcu z pensji ojca trudno było wyżywić czteroosobową rodzinę. Tata rzadko bywał w domu, ciągle pracował. Był mechanikiem samochodowym zatrudnionym w firmie znajdującej się niedaleko wsi. Jego szef był zarozumiałym, egoistycznym oszustem - jak to go kiedyś mama nazwała - i przez niego tata bardzo długo pracował. Nie przepadali za sobą przez co mój rodzic często dostawał zaniżoną pensję. Teoretycznie mógł wnieść sprawę o to do sądu, ale po co? Przecież to są kolejne wydatki, a my nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Przecież nie mieliśmy pewności, że wygramy.
            Miałem siostrę - Magdalenę. Dziewczyna była ode mnie młodsza o pięć lat, jednak bardzo ją kochałem. Magda była niepełnosprawna, poruszała się na wózku. Lekarze dawali jej małe szanse na to, że kiedyś zacznie chodzić o własnych siłach. Ale mimo tego rodzice ciągle jeździli z nią na rehabilitację. Ciągle mieli nadzieję. Zastanawiacie się pewnie dlaczego opowiadając wam o tym piszę: ,,miałem", ,,była"… Jak już wspominałem przez jedno wydarzenie straciłem wszystko. Ale opiszę to w swoim czasie.

Nazywam się Mateusz i miałem wspaniałą rodzinę.


~*~
Był piękny marcowy piątek. Znużony siedziałem w klasie marząc, aby lekcje dobiegły wreszcie końca. W końcu kto w wieku trzynastu lat siedziałby zainteresowany na lekcji, gdy na niebie - po długiej zimie - pokazało się słońce? Ten dzień należał do bezchmurnych, ciepłych, wiosennych dni. Jednak na ziemi wciąż leżał śnieg. Nic nie wskazywało, na katastrofę, która miała się wydarzyć…
            Gdy doczekałem się upragnionego dźwięku, pędem wybiegłem z klasy oraz w oka mgnieniu znalazłem się w szatni. Zresztą nie tylko ja. Wszyscy ubieraliśmy się jak najszybciej, w końcu chcieliśmy urządzić, prawdopodobnie ostatnią, bitwę na śnieżki. Kto zajmie najlepszą bazę? Kto będzie pierwszą ofiara? Kto tym razem wygra walkę? Oczywiście, im szybciej wybiegnie się z budynku, tym wyższa szansa na wygraną. Jak to mówi polskie przysłowie: ,,kto pierwszy, ten lepszy".
            Pędem zajmowaliśmy najlepsze bazy. Bitwa się rozpoczęła i śnieżne kule poszły w ruch. Rzucaliśmy w każdego, nie ważne, czy to jakaś dziewczyna wybiegała ze szkoły, czy chłopak z pierwszej klasy szedł z mamą do domu. Niektórzy rodzice patrzyli na nas zbulwersowani, inni uśmiechali się ciepło. Tutaj wszyscy się znali…
            Po kilkunastu minutach ze szkolnego budynku wyszła Marysia - moja dziewczyna. Dziewczyna… Teraz wydaje mi się to śmieszne. W końcu mieliśmy tylko trzynaście lat. Nie wiązała nas żadna miłość, tylko przyjaźń. W tamtym okresie bardzo szybko ,,zakochiwałem się" i często używałem słów Kocham Cię. Ale wracając do historii. Marysia rozejrzała się po podwórku, a gdy jej wzrok spoczął na mnie uśmiechnęła się szeroko. Odwzajemniłem uśmiech i gestem ręki zawołałem do siebie. Nie zastanawiając się długo ruszyła biegiem w stronę mojego fortu, a ja rzucałem w przeciwników.
            -Cześć! - zawołała wesoło, gdy znalazła się przy mnie. Odpowiedziałem jej na przywitanie i zacząłem obmyślać plan. Marysia potakiwała, albo wręcz przeciwnie, zmieniała moje pomysły. Razem tworzyliśmy niepokonaną drużynę.
Naszą małą wojnę zakończyło nadejście nauczyciela, który kazał nam wracać do domów. Niechętnie opuściliśmy swoje bazy.
            -Idziemy dzisiaj zagrać? - zapytał Krzysiek. Większość chłopaków odkrzyknęła głośno ,,jasne". W końcu jakiemu trzynastolatkowi przeszkadza rozpuszczający się śnieg podczas gry w nożną? Postanowiliśmy spotkać się za godzinę na boisku. W ciągu tego czasu musiałem szybko wrócić do domu, przebrać się i zjeść obiad. Jednak, gdy chciałem się pożegnać, poczułem jak ktoś chwyta mnie lekko za ramię. Odwróciłem się.
            -Będziesz dzisiaj grał? - zapytała uśmiechnięta Marysia.
            -Pewnie! - odparłem szybko i zaprezentowałem wszystkie swoje zęby szczerząc się jak głupi. - W końcu będę musiał im dokopać!
            Dziewczyna się zaśmiała, po czym stwierdziła, że również przyjdzie popatrzeć. Z uśmiechem na twarzy pożegnałem się i pobiegłem do domu. Gdy mijałem sklep monopolowy starszy mężczyzna - nasz sąsiad - zapytał się gdzie tak gnam. Pamiętam, że nie chcąc się zatrzymywać odkrzyknąłem, że do domu. Może to trochę dziwne, ale naprawdę nie chciałem spóźnić się na ten mecz. No i oczywiście chciałem zaimponować Marysi… Dzisiaj wydaje mi się to śmieszne, ale w końcu każdy z nas był dzieckiem i przeżył ,,pierwsze miłostki"… Chociaż teraz nie nazwałbym tak tego… To była przyjaźń, ale wtedy myślałem, że się z nią ożenię. Zabawne, prawda?
            -No wreszcie jesteś! - krzyknęła mama na przywitanie. - Chodź, zupa ci wystygnie.
            Od razu skierowałem swoje kroki do kuchni. Było to niewielkie, jasne pomieszczenie. Na przeciwko drzwi znajdowało się okno przy którym stał olchowy, prostokątny stół. Większość mebli w tym pomieszczeniu była koloru jasnej olchy. Przy kuchence stała mama. Zakręciła gaz, po czym zaczęła nalewać zupę na talerz. Przy stole siedziała pani Krysia - mama Marysi. Nasi rodzice przyjaźnili się od wielu lat i często się odwiedzali. Dzięki nim zaprzyjaźniłem się z Marysią. Przywitałem się z panią oraz zająłem miejsce naprzeciwko niej.
            -Jedz szybko, bo zaraz z tatą i Madzią wyjeżdżamy - oznajmiła moja rodzicielka stawiając talerz przede mną. - Smacznego.
            -A musimy jechać? - burknąłem cicho łapiąc za łyżkę. Bardzo chciałem pójść zagrać w tą piłkę nożną. Mama spojrzała na mnie uważnie. - Bo chciałem z chłopakami iść pokopać na boisku…
            -Ale mieliśmy jechać zobaczyć prezent dla ciebie - przypomniała, a ja spojrzałem na nią błagalnym wzrokiem.
            -Ale mi naprawdę obojętne co kupicie… Przecież liczą się intencje - przekonywałem. Oczywiście każdy trzynastolatek na urodziny chciał dostać coś wypasionego i drogiego. Ale nas nie było na to stać. Wiedziałem, że mogę liczyć jedynie na ubranie, o rowerze, czy super-nowoczesnym telefonie nie było mowy…
            Rodzicielka spojrzała na mnie wahając się. Najwyraźniej chciała aby to był rodzinny wyjazd. Kiedy otwierała usta - by zapewne podać trafne argumenty, że powinienem pojechać razem z nimi - pani Krysia zaśmiała się. Spojrzeliśmy na nią zdziwieni.
            -Pewnie z Marychą idzie - powiedziała z uśmiechem, a ja pokiwałem głową. - Niech idą, młodzi są i nie wyjazdy z rodziną im w głowach. Opiekę biorę na siebie - przekonywała moją mamę oraz mrugnęła do niej. Spojrzałem na rodzicielkę i cicho mamrotałem ,,proszę, proszę, proszę". Mama uśmiechnęła się lekko.
            -No, dobrze. Zobaczymy jeszcze co tata powie.
Rzuciłem się kobiecie na szyję w ramach podziękowań i zacząłem dziękować oraz zapewniać o swojej dozgonnej miłości. Wspominałem już, że bardzo często używałem słów ,,kocham Cię"?
            W pewnej chwili rozległ się dźwięk klaksonu i tym samym przerwał nasze śmiechy. We trójkę wyszliśmy na zewnątrz by przywitać się z ojcem. Gdy tylko go zobaczyłem, mocno się do niego przytuliłem i zapytałem o zgodę na zostanie w domu. Rodzic zaczął się śmiać i spokojnie powiedział:
            -Skoro mama się zgodziła… - poczochrał mnie po głowie, po czym podszedł do swojej żony i ucałował ją w policzek. - Wyjedziemy za kilkanaście minut, dobrze? Muszę jeszcze jedną rzecz sprawdzić w samochodzie.
            -Znowu się psuje? - zaniepokoiła się mama. Tata westchnął i pokiwał głową, po czym otworzył maskę samochodu i zaczął coś w nim grzebać. W tym czasie chciałem się ulotnić oraz szybko pobiec na boisko. Gdy poprosiłem o zgodę, rodzicielka poprosiła mnie bym przywiózł Magdalenę. Z uśmiechem i zapałem pobiegłem po siostrę.

            -Znowu idziesz grać? - zasmuciła się dziewczynka. No tak, ona nigdy nie będzie mogła zagrać, biegać… - Znowu pojedziemy bez ciebie…
            -Ej, siostra, jakie znowu? - zaśmiałem się i szturchnąłem ją lekko w ramię. Dziewczynka odpowiedziała mi uśmiechem. W tym czasie złapałem za rączki w wózka i zacząłem wychodzić z jej pokoju. - Zresztą muszę poćwiczyć byś mogła być ze mnie dumna.
            -A będę mogła zobaczyć kiedyś jak grasz? - zapytała, a w jej oczach ujrzałem iskierki podekscytowania.
            -No pewnie! Myślisz, że dla kogo tak ćwiczę? - odpowiedziałem, a po chwili oboje wybuchliśmy śmiechem. - Zresztą kiedyś oboje zagramy - dodałem. Jednak Madzia nic nie odpowiedziała, ona nie miała już nadziei.
            Po chwili zatrzymałem ją przy matce i po pożegnaniu pobiegłem w stronę boiska. Jeszcze na chwilę się zatrzymałem i ujrzałem mamę, panią Krysię i Madzię rozmawiające oraz ojca robiącego coś przy samochodzie. Zwykła rodzina rozmawiająca ze znajomą. Jaka szkoda, że mnie tam z nimi nie było…

            Na boisko dotarłem jako ostatni, wszyscy już byli. Każdy był uśmiechnięty i z niecierpliwością czekali by zagrać.
            -No już myślałem, że nie przyjdziesz - zaśmiał się Krzysiek.
            -Chciałbyś – prychnąłem.
Po kilku minutach śmiechu mecz się rozpoczął. Biegaliśmy za piłką, nie raz, nie dwa razy się faulując. Oczywiście z tego powodu doszło do kilku sporów, ale jakie dziecko nie kłóciło się o swoje racje? Podczas tej gry chciałem wypaść jak najlepiej, być najlepszy.
            Nie wiem ile ganialiśmy za piłką śmiejąc się, kłócąc się i prawie się bijąc. Po skończonej rozgrywce padłem jak długi na ziemię, zmęczony ciężko oddychając. Ale byłem szczęśliwy. Zagrałem najlepiej jak umiałem no i moja drużyna oczywiście wygrała. Ale jak mogłaby przegrać ze mną? Przecież to było niewykonalne!
            -Gratulacje - w pewnej chwili stanęła nade mną Marysia uśmiechając się. Szybko podniosłem się z betonu i przytuliłem dziewczynę.
            -Dzięki! - krzyknąłem, a ona zaśmiała się. Śmialiśmy się tak kilka minut, a w tym czasie reszta znajomych wróciła do swoich domów. Razem z dziewczyną postanowiliśmy udać się na krótki spacer. Wędrując dużo rozmawialiśmy o filmach, książkach (tudzież komiksach), bohaterach, śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Czas mijał nam bardzo szybko i nim się spostrzegliśmy na niebie zrobiło się szaro. Przez głowę przemknęła mi myśl, że rodzice są już w domu i pewnie się niepokoją. Postanowiliśmy udać się do domu, a jako, że Marysia chciała pożyczyć ode mnie film, razem wróciliśmy do mojego domu.
            To co zastałem przed domem na zawsze zapadło w mojej pamięci. Na podwórku stały dwa radiowozy. Wtedy nie wiedziałem co się działo. Żartowałem, że w końcu przyjechali po mnie, że złamałem prawo. Śmiałem się, iż pierwszy raz przejadę się wozem policyjnym, bo to takie fajne… Marysia uśmiechała się i przytakiwała. Jednak sprawiała wrażenie wystraszonej, jakby wiedziała, że coś jest nie tak. Po chwili zauważyłem przy panu policjancie panią Krysię. Stała zapłakana i rozmawiała ze stróżem prawa. To mnie zaniepokoiło, dlaczego płakała? Co się stało? Razem z Marysią podbiegliśmy do niej.
            -Mamusiu, co się stało? - zapytała dziewczynka.
          Pani Krysia jednak nic jej nie odpowiedziała, tylko mocno mnie przytuliła szepcząc tak mi przykro, tak mi przykro. Nie wiedziałem o co może jej chodzić, czemu to powtarzała, dlaczego mnie przytulała. Nie miałem odwagi zapytać co się stało, bo czułem, że wiadomość nie będzie dobra. Po chwili spojrzała na mnie.
            -Mateuszku - szepnęła cicho, a ja spojrzałem niepewnie w jej oczy. - Twoi rodzi, razem z Madzią… oni… oni… nie żyją…
            Te słowa padły na mnie niczym grom z jasnego nieba. Nie żyją? Przecież to niemożliwe! Jeszcze kilka godzin wcześniej normalnie z nimi rozmawiałem, śmiałem się, przytulałem ich, a teraz?

            Nie płakałem, nie żaliłem się. Zamknąłem się w sobie. Nie mogłem zrozumieć dlaczego oni. Nikogo do siebie nie dopuściłem, wokół mnie panowała, pustka, ciemność. Nie mogłem na niczym się skupić, mało jadłem, piłem. Ciągle leżałem albo siedziałem skulony w kącie. Mało też spałem. nie robiłem nic, kompletnie nic. Jedynie powtarzałem sobie w głowie słowa policjanta: ,,Na zakręcie wpadli w poślizg, stoczyli się z górki, a następnie uderzyli w drzewo. Najprawdopodobniej w samochodzie przestały działać hamulce. Z zeznań świadków wynikało, iż kierowca nie przekroczył dopuszczalnej prędkości. Zmarli na miejscu…" Miałem tego nie słyszeć, nie chciałem o tym wiedzieć. Ale przez głupią zachciankę otworzyłem okno u siebie. Te słowa jeszcze bardziej mnie załamały. Nie mogłem nikogo obwiniać, żadna rodzina nie cierpiała ze mną… W tej chwili dotarło do mnie jedno - zostałem sam.
            Mijały minuty, godziny, dni… Zbliżał się dzień pogrzebu, a ja nie mam pojęcia co robiłem do tego dnia. Gdzie się znajdowałem? Czy pani Krysia się mną opiekowała? A może mieszkałem w jakimś ośrodku? Nie pamiętam… Pamiętam, że była wokół mnie tylko pustka…
            Wreszcie nadszedł ten czas. Ostatnie pożegnanie z moimi rodzicami. W milczeniu siedziałem na mszy patrząc na trzy trumny. Udawałem, że słucham kazania, że interesuje mnie to co mówił ksiądz. W rzeczywistości otaczała mnie pustka. Nie umiałem pozbyć się myśli, że zostałem sam… Później nadszedł czas na włożenie trumien do ziemi. Miał powstać jeden grobowiec. Z ciężkim sercem patrzyłem na tą chwilę. Rozejrzałem się po sąsiadach. Wszyscy płakali. Ale dlaczego? Co z tego że znali ich od dawna? Przecież wrócą do domu, do normalnego życia, znowu będą się śmiać, cieszyć się chwilą. A ja? A jak ja będę się czuł? Już nigdy nie przytulę się do mamy, taty. Nigdy nie będę śmiał się z siostrą!
            Wszyscy składali mi kondolencje. Wszyscy, znaczy kto? Przyjaciele, znajomi, nawet głupi szef ojca! Z rodziny nie było nikogo. Bo któż by miał być? Nikogo nie znałem. Ani babci, ani dziadka, żadnej ciotki, wujka czy kuzynostwa. Wszyscy odwrócili się od rodziców, gdy ci wzięli potajemny ślub…
            Ludzie zaczęli wracać do swoich domów, a ja stałem i patrzyłem. Po chwili zostałem sam, patrząc pustym wzrokiem na grób… W każdej kreskówce i komiksie podczas pogrzebu pada, zawsze pogoda odzwierciedla uczucia. To dlaczego wtedy świeciło słońce? Dlaczego ptaki śpiewały wesołe pieśni? Dlaczego tylko ja płakałem w tej chwili? Dlaczego?

Nazywam się Mateusz i w wieku trzynastu lat zostałem sierotą.


~*~
            Następne chwile w życiu spędziłem w domu dziecka. Nawet nie wiem jak się nazywał. Starałem wymazać to miejsce ze swojej pamięci, oczywiście nie udało się. Ale koniec końców nie jestem teraz w stanie powiedzieć gdzie znajduje się ów instytucja. Panie były miłe, na początku. Starały się mnie pocieszyć. Jednak po kilku dniach dały sobie spokój. Dawały mi tylko jedzenie, nie zagadywały już. Bo i tak nie odpowiadałem.
Minął miesiąc. Ja ciągle się nie odzywałem. Nawet zostałem zmuszony do chodzenia do pani psycholog. Miła kobieta z niej była… Ale te wizyty mało mi dawały. Właściwie nic. Jedynie rozmawiałem z nią. Nie zwierzałem się. Po prostu słuchałem jej albo mówiłem o serialu, pogodzie, a nawet książce, którą ostatnio przeczytałem. Po śmierci rodziców zaszyłem się w książkach… Mimo pustki musiałem coś robić.
            Nadszedł dzień moich urodzin. Wychowawczynie chciały je świętować, a ja? Nie miałem nastroju. Przyszły wyrzuty sumienia. Cholera! Oni pojechali po ten głupi prezent dla mnie! Gdybym się nie urodził - żyliby. To przeze mnie… Tak więc ten dzień spędziłem zwinięty w kłębek na łóżku…
            Od tamtego czasu nie obchodziłem urodzin… Dwa lata… Tyle czasu spędziłem w domu dziecka sam, rozmawiając jedynie z panią psycholog, lub czasami odpowiadając pojedynczymi słówkami. Przez opiekunów i dzieci byłem uważany za dziwaka. W sumie tak było lepiej. Miałem spokój i cieszę… Przez swoje milczenie sam zajmowałem dwuosobowy pokój. Czasami brakowało mi kogoś z kim mógłbym zamienić słowo, ale przecież nie zasługiwałem na szczęście. Przecież moja rodzina zmarła! Zostałem sam! Z czego miałbym się cieszyć? Miałem o tym, ot tak zapomnieć? Przez dwa lata tak właśnie myślałem. Oddaliłem się od wszystkich i przez to nie potrafiłem już się znaleźć w tłumie. Nie umiałem rozmawiać z ludźmi.
            Przez te dwa lata nikt mnie nie odwiedził ze znajomych. Ale co się dziwić? Komu by się chciało jechać taki kawał by tylko się przywitać? By zobaczyć jak zdołowany jestem? Przez pierwszy miesiąc pani Krysia dzwoniła, ale ja nie odbierałem, nie chciałem rozmawiać. Po każdym telefonie wysyłałem esemesa, że żyję, ale nie mam nastroju na rozmowy. Potem zaprzestała prób utrzymania kontaktu…

            Swoje szesnaste urodziny spędziłem tak jak zawsze - w łóżku. Jednak tym razem wydarzyło się coś niespodziewanego. Wieczorem, gdy postanowiłem opuścić swoje cztery ściany i udać się na kolację (w końcu samym powietrzem człowiek nie żyje) pod drzwiami znalazłem wepchnięte przez szczelinę karteczki. Zdziwiony podniosłem je z ziemi i ze zmarszczonymi brwiami zacząłem je przeglądać. ,,Wszystkiego najlepszego Mati! Mam nadzieję, że w tym roku będziemy mogli porozmawiać" - głosiła jedna. ,,Sto lat! Jeżeli w tym roku znowu będziesz chciał pożyczyć książkę to wiesz gdzie pukać. Ania :*"
            Takich i wiele innych dostałem kartek. Większość była od dziewczyn, ale znalazło się kilka od kolegów. Czytając je na moją twarz mimowolnie wypłynął lekki uśmiech, a niekiedy nawet cicho zaśmiałem się. Mój dobry humor jednak szybko się ulotnił. Mianowicie zniknął w momencie, gdy zobaczyłem kartę z podpisem ,,Magdalena ♥"… Imię zakazane. Które przywoływało wiele smutnych wspomnień. Przez, które łzy napłynęły mi do oczy. ,,Znowu pojedziemy bez ciebie…" przypomniały mi się jej słowa. Gdybym wyruszył razem z nimi, umarlibyśmy razem. Tak jak powinniśmy. Ale oni pojechali sami. Powinienem płakać, być sam, w cieniu, odpokutować swoje winy. Bo przecież nie powinienem żyć. A żyłem… I w tej chwili cieszyłem się z kilku głupich kartek! One przecież mi nie zwrócą życia rodziców!
            Wściekły rzuciłem kartki, wstałem i zacząłem chodzić po pokoju. Miałem ochotę coś rozwalić. A najlepiej siebie. Mój wzrok samoistnie skierował się na nożyczki leżące na półce nocnej. Może by tak? W końcu i tak nikt się mną nie przejmował, a te ,,liściki" to jakiś żart. Nie myśląc wiele przyłożyłem ostrze do wewnętrznej części nadgarstka, ale po chwili zawahałem się. A jeśli ktoś tutaj to zauważy? Przecież nadgarstek jest widoczny… Oddaliłem ostrze by po chwili przyłożyć je do gołego uda. Szybko przeciąłem skórę. Zapiekło, ale poczułem się lepiej. W irracjonalny sposób pomogło mi. Powtórzyłem tą czynność kilka razy. W końcu z westchnieniem położyłem się na łóżku. Było mi lżej. Nie czułem takiego natłoku myśli, jednak z moich oczu popłynęły łzy. Po kilku minutach zasnąłem niespokojnym snem.

            Następnego dnia udałem się do pani psycholog. Pierwszy raz zamierzałem się jej zwierzyć. Kobieta ciepło mnie przywitała i zdziwiła się, gdy poprosiłem ją, by mnie wysłuchała, ale z uśmiechem na twarzy - który miał mi dodać otuchy - zachęciła mnie do mówienia. I opowiedziałem. O listach, o swojej reakcji, o obwinianiu się, o swoich myślach. Nie przyznałem się jedynie do cięcia. Nie powiedziałem jej w jaki sposób sobie ulżyłem.
            -Mateuszku… - zaczęła, gdy ja skończyłem opowiadać. - To nie twoja wina. Zresztą nie powinieneś się zadręczać. Rozumiem twój ból, ale… - dalej jej nie słuchałem. Rozumie mój ból? To niemożliwe! Nikt mnie nie zrozumie… Gdy skończyła swój wywód kiwnąłem głową, że niby ma rację. Obiecałem, że się postaram, co oczywiście było kłamstwem… Opuszczając gabinet przysiągłem sobie, iż nigdy nikomu się nie zwierzę, a zwłaszcza tej kobiecie.
           Od tego czasu również nie ciąłem się. Nigdy nie sięgnąłem po ostre narzędzie w celu zrobienia sobie krzywdy. Dlaczego? Bo to łagodziło mój ból psychiczny. Bo skupiałem się na bólu fizycznym, który był jednak łagodniejszy. A przecież powinienem wybierać ten gorszy ból, ten który mnie niszczy. Ten, który tak strasznie pielęgnowałem w sobie, którego nie chciałem się pozbyć.

            Kilka tygodni później do domu dziecka przyszła kolejna osoba. Niestety nie było już wolnych pokoi, więc przydzielono go do mnie. Byłem wściekły. Moja przestrzeń osobista zostanie zakłócona! Nie będę mógł rozpaczać w ciszy… Nie będę miał spokoju… Ów osobnik miał na imię Piotr i miał krótkie blond włosy, niebieskie, błyszczące oczy. Przez pierwszy tydzień był smutny i cichy. Jednak szybko to się zmieniło i jego pełne, kształtne usta wykrzywiały się w radosny uśmiech. Często się śmiał.
            Przez pierwszy miesiąc próbował ze mną nawiązać jakikolwiek kontakt - bezskutecznie. Nie odpowiadałem na jego zaczepki, kawały. W końcu (tak mi się przynajmniej wydawało) dał sobie spokój. Wieczorami dość często i długo rozmawiał przez telefon. Zresztą nasz pokój był często odwiedzany, w większości przez dziewczyny, które gapiły się na niego maślanym wzrokiem. Z chłopakami również dość szybko się zakolegował. Tylko ja stałem na uboczu.

            -Mateusz! - usłyszałem pewnego dnia krzyk mojej wychowawczyni. - Słyszałam, że ostatnio nie było cię w szkole. Dlaczego? - zapytała surowym głosem.
            Milczałem nie wiedząc co odpowiedzieć. Miałem powiedzieć prawdę? Że nie miałem ochoty bo to była rocznica urodzin siostry? Bo mi jej brakowało? Przecież minęło tyle lat… Według niej powinienem zaakceptować to, że ich już nie ma, ale ja nie potrafiłem tego zrobić. Kobieta patrzyła na mnie coraz bardziej zdenerwowana.
            -To moja wina - usłyszałem nagle za plecami. Zdziwiony odwróciłem się i zobaczyłem Piotrka. Pani również wyglądała na zaskoczoną. - Bo widzi pani… Mateusz mnie oprowadzał po okolicy…
            -W trakcie zajęć? - zapytała surowo.
            -No bo… Tak jakoś wyszło, że nie było czasu… - próbował nas wytłumaczyć. Dlaczego to robił? Czemu brał winę na siebie? Pojęcia nie miałem. Coraz bardziej zdziwiony go słuchałem. - Bardzo przepraszamy za ten jednorazowy wypadek. To się więcej nie powtórzy.
            -Mam taką nadzieję - zakończyła temat wychowawczyni i odeszła. Ja natomiast zdziwiony patrzyłem na Piotrka.
            -Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałem wreszcie. Chłopak parsknął śmiechem, po czym położył rękę na moim ramieniu.
            -Trzeba pomagać kumplom, nie? - zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego jeszcze bardziej zdziwiony. - Spoko, odwdzięczysz mi się dzisiaj wieczorem w lodziarni.
            -Okej… - uśmiechnąłem się lekko i przytaknąłem. Jego dobry humor był zaraźliwy. Piotrek spojrzał jakby zdziwiony, ale po chwili, o dziwo, poszerzył swój uśmiech. Skierował mnie w stronę pokoju pozostawiając rękę na moich plecach. Chcąc nie chcąc - bardziej chcąc - ruszyłem razem z nim. Chłopak opowiadał ciekawe, śmieszne historyjki. Tego dnia śmiałem się po raz pierwszy od śmierci rodziców. Tak naprawdę, całym sobą. Miałem wrażenie, że sam Piotrek był tym faktem zaskoczony, jednak nie skomentował tego w żaden sposób. Byłem mu za to bardzo wdzięczny.

            Wieczorem udaliśmy się do lodziarni. Była to mała oraz przytulna knajpka. Z Piotrkiem rozmawiało mi się bardzo miło. Nie mówiliśmy o niczym poważnym, nie poruszaliśmy tematu przeszłości. Wiadomo, że oboje mieliśmy nieciekawe wspomnienia. Przez ten czas wygłupialiśmy się i śmialiśmy. Pierwszy raz od tylu lat słyszałem swój wesoły głos, dźwięk własnego śmiechu. Zawsze byłem niewzruszony, poważny lub smutny. A teraz? Udawałem psa, krokodyla, obgadywałem ludzi znajdujących się niedaleko mnie. Spędziłem czas bardzo miło.
            Gdy wróciłem do pokoju, dobry humor mnie nie opuszczał. Nawet w łazience nie myślałem o przeszłości. Jednak, gdy się położyłem przyszły wyrzuty sumienia. Akurat w tym momencie Piotrek zajmował się własną higieną, przez co w pokoju byłem sam. Dręczyły mnie myśli, że nie powinienem się cieszyć. Dlaczego to zrobiłem? Dlaczego pozwoliłem sobie na śmiech? Na początku próbowałem sobie wmówić, że to było tylko podziękowanie, że nie mogłem inaczej postąpić. Ale sam w to nie wierzyłem. Moje oczy niebezpiecznie się zaszkliły, starałem się odgonić łzy. Nie chciałem, by Piotrek je zobaczył. Odwróciłem się w stronę ściany i mocno zacisnąłem powieki. Brałem głębokie wdechy, aby się uspokoić.
            W pewnej chwili usłyszałem skrzypnięcie drzwi, ogłaszające czyjeś wejście. Nie drgnąłem będąc pewnym, że to mój współlokator. Nie myliłem się. Usłyszałem odgłos bosych stóp, które o dziwo zatrzymały się przy moim łóżku. Przez następne chwile panowała cisza, już myślałem, że odgłosy sam sobie wymyśliłem, jednak w tym momencie usłyszałem spokojny głos.
            -Szkoda, że tak rzadko się uśmiechasz… Ładnie wtedy wyglądasz - z niedowierzania, aż szerzej otworzyłem oczy. Ładniej? Że co? On na mnie wcześniej zwrócił uwagę? Piotrek odszedł od mojego łóżko i położył się na swoim. Ja nie potrafiłem zasnąć, myślałem nad jego słowami.
            Ten jeden dzień zmienił w moim życiu bardzo wiele. Zapoczątkował pewien okres, lepszy etap. Tak wtedy mi się wydawało…

Nazywam się Mateusz i znalazłem przyjaciela.


~*~
            Następne miesiące były najlepszym czasem w domu dziecka. Śmiałem się i wygłupiałem. Najwięcej czasu spędzałem z Piotrkiem, który starał się, abym nigdy nie był smutny, aby już nigdy więcej w moich oczach nie zapanował ból lub samotność. Stał się moim przyjacielem, jedyną osobą, której się zwierzałem. No może nie do końca, jednak wiedział o mnie więcej niż ktokolwiek inny. Mimo to nigdy nie opowiedziałem mu o swojej przeszłości.

            Pewnego słonecznego dnia siedzieliśmy w parku na ławce. Jak zwykle rozmawialiśmy, ale tym razem nie wygłupialiśmy się. Mówiliśmy o przyszłości, może nawet trochę marzyliśmy… Chowaliśmy się gdzieś w krzakach, w miejscu, w którym nikt nas nie widział, gdzie byliśmy tylko my. Piotrek dzisiaj mówił mniej niż zwykle, miałem wrażenie, iż stał się bardziej skryty. Jakby nad czymś intensywnie myślał.
           -Coś się stało? - zapytałem wreszcie. Mój współlokator spojrzał na mnie zdziwiony, jakby nie rozumiejąc mojego pytania. - Jakoś inaczej się zachowujesz…
W tym momencie stało się coś dziwnego. Sądziłem że chłopak zaśmieje się i będzie udawał, że wszystko jest w porządku. Jednak tym razem chłopak zaskoczył mnie. Położył dłoń na moim policzku, a drugą na karku by po chwili przyciągnąć mnie do pocałunku. Był on delikatny, pełen niepewności. Jakby proszący o bliskość. Dość szybko moje ciało zareagowało i oddało pieszczotę. Całowaliśmy się spokojnie, nie spiesząc się. Jakbyśmy obaj bali się, że gwałtowniejsze ruchy sprawią, że czar pryśnie, że obudzimy się zaraz w pokoju i to wszystko okaże się snem. Jednak pocałunek nie był snem, był prawdziwy.
             Po chwili oderwaliśmy usta od siebie i spojrzeliśmy sobie w oczy. Niepotrzebne nam były słowa, liczyła się bliskość i to, że możemy na sobie polegać… W milczeniu spletliśmy dłonie ze sobą. Wokół nas panowała cisza.

            Od tego czasu deklaruję się jako stuprocentowy homoseksualista. Nie jestem w stanie spojrzeć na jakąkolwiek dziewczynę inaczej niż w kategorii ,,koleżanka". Zrozumiałem, że często zwracałem uwagę właśnie na chłopców. Że tak naprawdę trzymałem się z Marysią tylko dlatego, że z nią mogłem rozmawiać o mężczyznach. O pięknych aktorach, umięśnionych sportowcach.
            Natomiast moje kontakty z Piotrkiem zmieniły się diametralnie. Nasi znajomi nic nie dostrzegali - nadal byliśmy przyjaciółmi. Jednak dla nas wszystko było inne. Gdy nikt nie patrzył trzymaliśmy się za ręce. Czasami całowaliśmy się. Byliśmy po prostu blisko siebie.

            W końcu nadszedł dzień moich urodzin. Pierwszy raz miałem je spędzić z kimś. Nie byłem już sam w pokoju. W wigilię tego dnia obiecałem sobie, że tym razem będzie inaczej. Że nie przepłaczę tego dnia, że nie spędzę go w łóżku… Oczywiście nie udało się.
           Na szczęście była to sobota. Dzień wolny od nauki. Rano gdy się obudziłem znajdowałem się sam w pokoju. Przywitała mnie pustka. Westchnąłem niemrawo i spojrzałem na sufit. Nie miałem na nic nastroju. Było mi źle, smutno. Znowu powróciło poczucie winy, znowu czułem, że jestem sam. Nie usłyszałem, jak drzwi do pokoju się otwierają, jak ktoś przekracza próg i idzie w stronę okna, które po chwili otwiera. Jedyne co do mnie docierało to rozmowa dwójki ludzi na temat adopcji. Rozmowa na temat domu… Ja miałem swój dom. Miałem wrażenie jakby to było w poprzednim życiu, ale jednak czułem się powiązany z tamtym miejscem. Z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Nie przejąłem się nimi, zacząłem szlochać coraz głośniej, ale nie słyszałem tego, gdyż teraz znajdowałem się w innym miejscu, innym czasie, we wspomnieniach.
            Mimo to mój płacz zwrócił czyjąś uwagę. Piotr ruszył w stronę mojego łóżka i zatrzymał się przy nim. Zdziwiony i zaniepokojeniem położył rękę na mojej głowie, po czym czule zapytał:
            -Co się stało? - Nie odpowiedziałem.
        Cóż miałem powiedzieć? Pokręciłem jedynie głową. Chłopak westchnął jedynie kładąc się przy mnie. Niemal od razu wtuliłem się w jego ciało, a on objął mnie opiekuńczo w pasie próbując uspokoić. Przeleżeliśmy razem cały dzień. Nie mówiliśmy wiele, jedynie tuliliśmy siebie. Od czasu do czasu z moich oczu płynęły łzy. Piotr starał się mnie uspokoić.
        Tamtego, ani żadnego innego dnia nie zapytał mnie dlaczego płakałem. Za co byłem mu bardzo wdzięczny. Dziękowałem mu, że po prostu przy mnie był, że nie byłem sam.

            Minęły dwa tygodnie, w ciągu których zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej. Wiele nocy spędziliśmy razem w jednym łóżku tuląc się do siebie. To był nasz mały sekret. Byłem bardzo szczęśliwy. Cieszyłem się każdą chwilą spędzoną przy nim. Może nawet się w nim zakochałem? Wydaje mi się, że to właśnie Piotr był moją pierwszą miłością.
                 Ale nie ważne. W tym czasie do sierocińca przyszły nowe osoby. Chyba były w moim wieku, a może nawet trochę starsi? Chociaż osiemnastolatkowie nie powinni trafić do takiej instytucji… Zresztą czy to ważne ile mieli lat? Ważne, że była ich dwójka - rodzeństwo. Od razu chcieli ,,zawładnąć" domem dziecka. Oczywiście po trupach do celu, przez co wyzywali dzieci, niszczyli im zabawki. Szybko również znaleźli kumpli. Stworzyli coś a la gang, którego wszyscy się bali. No może prawie wszyscy.
            Zawsze myślałem, że mnie z Piotrkiem nic nie rozdzieli. Że on mnie będzie wspierał i, że zawsze mi pomoże. Jak bardzo się myliłem. Jak się pewnie domyśleliście dość szybko zostałem kolejną ofiarą gangu. Śmiali się dosłownie ze wszystkiego. Nie miałem pojęcia co im zrobiłem, ale to mnie wyznaczyli sobie jako główny cel do tortur. Starałem się nie wchodzić im w drogę. Chciałem, żeby się odczepili, jednak oni zawsze znajdowali sposób by się na mnie wyżyć. Najgorsze jednak były reakcję Piotrka. Często ci nowi ,,atakowali" mnie przy nim. On jednak pozostawał bierny. Byłem zdany sam na siebie. Dlaczego? Próbowałem sobie tłumaczyć, że się bał. Że nie potrafił - jak wielu innych - się im przeciwstawić. Ich grupa rosła w liczbę oraz w siłę. Ciągle nie dawali mi spokoju. Parę razy nawet mnie pobili. Nie byłem mięczakiem, nie płakałem, nie uciekałem. Spokojnie znosiłem ich nerwy. Nie walczyłem. Przecież wiedziałem, że o to im chodzi. Będą się śmiali i mnie jeszcze bardziej pobiją albo zdenerwują się i znowu będzie tylko gorzej.
            Pewnego dnia ledwie doszedłem do pokoju. Tym razem pobili mnie naprawdę ostro i znowu o nic. Gdy znalazłem się w pomieszczeniu Piotrek siedział przy biurku. Chłopak był odwrócony w moją stronę, patrzył jak szedłem na chwiejnych nogach w stronę łóżka. Nic nie powiedział, nie pomógł mi, po prostu patrzył. Nie zaproponował opatrzenia ran, nie zainteresował się mną. Traktował mnie jakbyśmy ledwo się znali. A przecież łączyła nas pewnego rodzaju więź… Wtedy ona znikła. Zrozumiałem, że nasza przyjaźń już nie istnieje. Że Piotrek ma mnie gdzieś. Dla niego byłem zerem. Dlaczego? Nie wiem.

            Minęły kolejne tygodnie. W naszym pokoju panowała dziwna atmosfera. Nie odzywaliśmy się do siebie, nawet na siebie nie patrzyliśmy. Traktowaliśmy się jak powietrze… Nie czułem się w takiej sytuacji komfortowo. Ale cóż miałem zrobić? Piotrek wybrał sobie kolegów. A tak, zapomniałem wspomnieć. Piotr dołączył do gangu. Sam zaczął dokuczać, nawet mi się oberwało. To bolało. Ale zdążyłem się przyzwyczaić do myśli, że to nie był już mój Piotrek, a zupełnie inna osoba.
            Pewnego dnia, podczas jednej z przerw w szkole, podszedł do mnie. Zdziwiony spojrzałem na niego… Pewnie znowu będzie się śmiał… Albo chce się zerwać ze szkoły i potrzebne mu są klucze do pokoju - myślałem. On jednak uśmiechnął się szeroko, jak gdyby nigdy nic.
            -Możemy pogadać? - zapytał. Odpowiedziałem mu niechętnym spojrzeniem. Chciałem go wyśmiać, bo jak kurwa? Najpierw mnie olewa, traktuje jak śmiecia, a teraz co? Że niby dalej się przyjaźnimy? Chyba w jego snach! Widząc moje niezadowolenie chłopak zrobił błagalną minę. - Na osobności. To bardzo ważne.
Zgodziłem się. Oczywiście nie zamierzałem mu wybaczać, nie chciałem się z nim kolegować. Jedynie postanowiłem nawrzeszczeć na niego bez świadków. Powiedzieć co o nim myślę…
            Weszliśmy do jednej sali, chyba polonistycznej. W środku znajdowaliśmy się tylko we dwójkę, sądziłem, że będziemy mogli na spokojnie pogadać. Jak bardzo się myliłem…
            -No czego chcesz? - zapytałem lodowato. Chłopak przybrał minę skrzywdzonego pieska.
            -Słuchaj… Ja wiem jak się zachowywałem. Wiem, że jestem skończonym dupkiem, idiotą… Ale naprawdę zależy mi na tobie - chciał położyć dłoń na moim policzku, ale szybko ją odtrąciłem. Nie chciałem z nim jakiegokolwiek kontaktu. Chciałem się od niego uwolnić. Już wtedy byłem zły na siebie za to, iż przyszedłem do tej sali. - Przecież było między nami wspaniale, proszę, pozwól mi to naprawić.
                 Mówił cicho i spokojnie, jakby naprawdę liczył, że wybaczę mu za jego skruszoną postawę, błagalne spojrzenie. Zaśmiałem się.
            -Ty chyba nie mówisz poważnie! - krzyknąłem wreszcie. - Wiesz co? Pieprz się.
            -Pieprzyć to my będziemy ciebie… - usłyszałem w pewnej chwili. Zamarłem. Nawet nie zorientowałem kiedy w sali pojawiły się kolejne osoby. - Możemy, prawda Mateuszku?
          Nie odpowiedziałem, wystraszony zacząłem się cofać. To wywołało wielką radość wśród moich oprawców. Chyba coś jeszcze mówili, może zadawali mi jakieś pytania? Nie wiem. Jedynie spoglądałem na ich twarze wykrzywione w uśmiechy… Nagle zostałem pchnięty i wylądowałem plecami na ławce. Znowu się zaśmiali. Między ich śmiechem dosłyszałem pewną rymowankę, którą wymyślili na szybko. Mateuszek nie ma uszek! Następnie zdarli moje ubrania Mateuszek nie ma uszek! Zamknąłem oczy i przełknąłem łzy. Mateuszek nie ma uszek!
            W pewnej chwili zostałem mocno uderzony w szczękę. Chyba nawet krew mi poleciała z wargi. Bolało bardzo, ale nie dałem tego po sobie poznać. Zdziwiony uchyliłem powieki i spojrzałem na Michała - przywódcę gangu.
            -Odpowiadaj na moje pytania! - warknął. - I patrz na mnie! - polecił. Z niechęcią wykonałem jego rozkaz. - Szkoda, że jesteś taki buntowniczy… Chociaż dzięki temu jest większa zabawa… Już my cię nauczymy pokory - rzekł po czym wbił się w moje ramię i mocno je ugryzł. Szarpnąłem się. - Zrobisz sobie krzywdę księżniczko… - zaśmiał się. - Będziesz idealną maskotką - wymruczał, po czym wyjął z kieszeni swojego IPhone'a i rzucił w stronę Piotrka. - Nagrywaj - polecił krótko.
            Patrzyłem coraz bardziej przerażony, jednak nie pozwoliłem wypłynąć łzom z moich oczu. Nie dam im tej satysfakcji… Michał uśmiechał się ciągle szeroko oraz mocno trzymał moje ręce nad głową. Starałem się uwolnić, ale na nic zdały się moje próby. W końcu kopnąłem go w udo. Mój napastnik zachwiał się lekko i jęknął. Trochę poluzował uścisk, ale nic to nie dało. Jego brat - Wiktor - złapał mnie mocno za nogi, wbijając boleśnie palce w ciało. Jęknąłem z bólu, a moi oprawcy zaśmiali się głośno. Michał znowu nachylił się nade mną.
            -W sumie jesteś ładny - szepnął, mocno przygryzając moje ucho. - Te twoje ciemnobrązowe włosy idealnie komponują się z piwnymi oczami… W sumie od razu nam się spodobałeś. Ale wiesz co? - zapytał pogodnie. - Te włoski są troszkę za długie. Tak dziewczęco opadają ci za ramię. Nie martw się. Zaraz coś z tym zrobimy - uśmiechnął się przebiegle. Jeden z chłopaków podał mu nożyczki, a on ściął mi je nierówno. - Od razu lepiej - wszyscy zgodnie pokiwali głowami. A ja patrzyłem na garść moich włosów leżących na ziemi. Lubiłem je. W tamtym momencie jednak nie myślałem o włosach.
            -Wiesz, te twoje ubranka za ładne też nie są. Najchętniej zobaczylibyśmy cię nago - gdy to rzekł jego kumple zdarli ze mnie ubranie, razem z bielizną. - No, teraz to ja rozumiem! - krzyknął i zaczął jeździć dłonią po mojej klatce piersiowej. - O, ciekawe skąd masz tą bliznę tutaj - wskazał miejsce na brzuchu tuż nad pępkiem. Nie odpowiedziałem. - Nie chcesz mówić, no trudno - wzruszył ramionami oraz kontynuował swoją wędrówkę dłonią. Zatrzymał się na moim kroczu. Złapał za mojego penisa i mocno ścisnął w trzonie. Poderwałem się do siadu i głośno krzyknąłem oraz szybko nabierałem powietrza do płuc. Jak mogłem znieść ten ohydny dotyk, tak nie spodziewałem się takiego posunięcia. Michał zaśmiał się głośno i szarpnął mocno za ręce nakazując tym samym ponowne położenie się. Jego koledzy śmiali się. Ukradkiem spojrzałem na Piotrka jednak jego twarz nie ukazywała żadnych uczuć.
            Leżałem myśląc, że mnie zabiją. W tamtym momencie nie myślałem o wstydzie, nawet starałem się ignorować ból, było mi wszystko jedno… I tak jutra nie dożyję… - myślałem.
            Nagle poczułem, jak wkładają mi coś do odbytu. Od razu zrozumiałem co to. Zacisnąłem mocno powieki czując rozrywający od środka ból. Bądź co bądź kutas mojego oprawcy mały nie był, a ja jeszcze z nikim nie uprawiałem seksu. Nie zostałem nawet przyszykowany do aktu! Michał nie myślał czekać, aż się przystosuję. Od razu zaczął szybko oraz gwałtownie się we mnie poruszać. Krzyczałem. Jednak nie kazałem mu przestać, nie chciałem dawać im kolejnego powodu do śmiechu.
            Nie wiem ile poruszał się we mnie, jak długo to trwało. W końcu doszedł wewnątrz z głośnym okrzykiem na ustach.
            -Jesteś dobrą dziwką - powiedział z uśmiechem. Te słowa zadziałały na mnie jakbym dostał w policzek. Nie pozwoliłem spłynąć łzom po policzkach. Nie pokazywałem swojej słabości. - No to kto następny?
            Wchodzili we mnie kilkakrotnie. Każdy kolejny raz był bolesny. Krzyczałem, wierzgałem się. Próbowałem uciec, a oni? Śmiali się. Po wszystkim odeszli kawałek ode mnie i patrzyli… Jakby podziwiając swoje dzieło. Zauważyłem również, że Piotrek ciągle stał kręcąc wszystko co się tutaj działo.
            -Spadamy - zarządził Michał. - Do szybkiego zobaczenia Mateuszku.

            Leżałem na tej ławce chwilę. Nie miałem sił by się podnieść i opuścić pomieszczenie. Dolne partie ciała bardzo bolały, piekły. W końcu się rozpłakałem. Czułem się jak szmata. Nadawałem się tylko do zerżnięcia.

Nazywam się Mateusz i w wieku siedemnastu lat zostałem zgwałcony.


C.D.N.

19 lip 2013

Zapowiedź

Niestety nie 7 rozdział i niestety nie wiem kiedy się on pojawi.. Miałam chwilowy kryzys z tym opowiadaniem i wzięłam się za coś innego...
Nazywam się Mateusz miał być one-shotem jednak jak to ja - rozpisałam się. Planuję to opowiadanie umieścić w 3 rozdziałach. Jak wyjdzie? No cóż.. Wyjdzie w praniu xD
Zapowiedź do tego opowiadania możecie znaleźć w kartach na górze. Pierwszy rozdział powinien pojawić się na dniach. niestety, nie ja go będę publikowała a moja beta.. Bo ja jutro (a właściwie to już dzisiaj xP) wyjeżdżam, a ona nie zdąży tego poprawić.. Przy okazji chciałam zapowiedzieć że przez 2 tygodnie nie pojawią się moje komentarze na Waszych blogach.. Jak będę miała tylko możliwość to będę czytać Wasze nowe posty.. Jednak nic nie obiecuję..

A, a jeszcze jedna ważna rzecz. Zmieniłam betę. Dlaczego? Bo z Iną się nie znałyśmy a ja wolałam mieć lepszy kontakt z betą (wiem brzmi dziwnie). Dlatego Ina jeszcze raz bardzo Ci dziękuję za poświęcanie wolnego czasu na sprawdzanie mych rozdziałów :* A teraz powitajmy... *fanfary w tle* Mię! 

A jeszcze mam prośbę. Jak tylko pojawi się 1 rozdział NsM napiszcie mi co ma się następnie pojawić. Czy NsM czy YAM. To bardzo mi pomoże, bo nie bardzo wiem za co się wziąć (dodam że prace nad 7 rozdziałem zaczęły się miesiąc temu.. I jest on nadal nieskończony..)
Liczę na Wasze zdanie!

To buźka wszystkim i do napisania! ♥♥