13 kwi 2013

Rozdział 5 [YAM]

Tak, tak. Wreszcie pojawi się to co Was najbardziej interesuje - rozdział. W sumie jestem z niego zadowolona, ale mam jedno "ale". Ale może podzielę się z nim pod koniec notki (nie chcę spojlerować xD)

Chciałam Was przeprosić, że tak długo musieliście na niego czekać.. Ale powiem szczerze. Najpierw nie miałam chęci, a potem w moim życiu pojawiły się pewne komplikacje. Przez nie miałam beznadziejny humor i byłoby całkiem możliwe, że ktoś by umarł.. A tego chyba nikt by nie chciał xD Tak więc musiałam poprawić swoje samopoczucie ;3
Co do 6 rozdziału.. Jest zaczęty, mam wenę, nawet chęci by się znalazły ale nie mam czasu.. Więc nie za bardzo wiem, kiedy się pojawi. Ale liczę, iż razem ze słoneczkiem (które mam nadzieję, wyjdzie za niedługo) pojawi się i czas. ^-^

Chciałam Wam jeszcze podziękować za komentarze <3 W takich chwilach myślę, że może nie jestem, aż takim beztalenciem. Możliwe, że bez nich zakończyłabym pisanie tego opowiadania w tym momencie (ah ta moja motywacja). Dzięki nim, aż chce mi się pisać ♥♥
Jeszcze podziękowania w stronę Iny, która sprawdza moje rozdziały x3 Dziękuję <3
Kashii pewna postać pojawia się specjalnie dla Ciebie. Obiecuję jeszcze nie raz o niej przeczytasz (bo obecnie mało jej ^-^)

Zapraszam do czytania i komentowania ♥




            Mężczyzna potarł dłońmi skroń i zakrył oczy. Przez tę pozycję wyglądał starzej i poważniej. Rzadko kiedy widywałem ojca radosnego, śmiejącego się, jednak nigdy nie sprawiał wrażenia załamanego, zmęczonego jak teraz.
            -Co z nim? - zapytałem drżącym głosem. Ojciec spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem i zmarszczył brwi. Nie mogąc wystać tej chwili, zrezygnowany opadłem na fotel.
            -Dawałem mu małe szanse, na przeżycie - zaczął po chwili mężczyzna.- Nie znam rasy, nie wiem, co mu się stało. W domu nie mam takich warunków, jak w klinice - co utrudniało mi pracę. - Zasiadł na fotelu, znajdującym się naprzeciwko mnie. Westchnął oraz przymknął oczy, zastanawiając się nad czymś. Z uwagą obserwowałem jego każdy ruch, chcąc znaleźć odpowiedź na moje pytanie. - Przez noc doglądałem go, miał nieregularny oddech oraz tętno. Normalny zwierzak już by zdechł… Często zmieniałem mu kroplówkę, stracił bardzo dużo krwi - podniósł na mnie wzrok i wpatrywał mi się w oczy. Nie obróciłem się czekając na następne słowa, które miały paść. - Nie powinien żyć. A jednak jego oddech uregulował się, tętno ma prawidłowe. To cud, że przeżył.
            Słucham? On przeżył? Na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech, którego nie chciałem, jak i nie potrafiłem powstrzymać. Żyje, przeżył!
            -To wspaniale! - krzyknąłem. - Mogę go zobaczyć?
            Ojciec spojrzał na mnie zmęczony, a na ustach pojawił się delikatny uśmiech. Skinął głową, wstając z fotela i ruszając do swojego gabinetu. Na dużej „leżance” znajdował się wilczur. Podejrzewałem, że ojciec tak często się nim zajmował, iż nie opłacało się go przenosić do klatki. Poczułem jeszcze większą wdzięczność do rodzica.
            Pies był masywny, dobrze zbudowany. Delikatnie dotknąłem jego mięśni - były twarde, napięte, jakby gotowe do ataku. Było to śmieszne połączenie z miłą, puchatą, czarną sierścią. Pysk miał długi, dość szczupły, jak na mój gust podchodzący pod wilczy… Swoje duże czekoladowe oczy miał zamknięte, jednak uszy były postawione, jakby nadsłuchując niebezpieczeństwa.
            -Ten zwierzak jest niesamowity oraz dziwny - przerwał ciszę ojciec, stając przy nim. - Można powiedzieć, że jest on mieszanką jakiś ras, ale żaden pies nie ma takich kłów. - Odsłonił delikatnie dziąsła, ukazując potężne, białe uzębienie. - Albo spójrz na jego łapy. A konkretnie na pazury. Są zbyt twarde. Starałem się je skrócić - myślałem, że będzie mu lepiej się poruszać. Jednak nie udało mi się. A widziałeś jego oczy? Gdy kładłem go tutaj, odzyskał na chwilę przytomność. Jego wzrok był rozumny… jakby. Nie umiem tego wyjaśnić - wzruszył ramionami i przyjrzał się wilczurowi. - Żadne zwierzę tak nie patrzy.
            Skinąłem głową zgadzając się w milczeniu. Ten pies był dziwny, niezwyczajny, jednak coś mnie w nim przyciągało. Delikatnie pogłaskałem go po grzbiecie, sprawnie omijając opatrunki na ranach. Zwierzę drgnęło zaniepokojone.
            -Ćśś… Jesteś bezpieczny, nic ci się nie stanie - wyszeptałem. Na dźwięk mojego głosu zwierzak podniósł łeb i spojrzał na mnie swoimi dużymi, rozumnymi oczami. Pogłaskałem go po pysku.
            -Nie powinien się jeszcze obudzić - wyszeptał zmartwiony ojciec. - W ogóle bardzo szybko odzyskał siły i się zregenerował. Przytrzymaj go - polecił, a ja złapałem zwierzę i głaskałem po szyi. Trzymałem go za głowę oraz przednie łapy, aby za bardzo się nie ruszał. Ojciec w tym czasie zdjął opatrunki. Przyjrzał się ranom. Mój wzrok samoistnie powędrował na podbrzusze oraz bok psa - miejsce gdzie najwięcej było ran. To, co zauważyłem bardzo mnie zaskoczyło, jak i zaciekawiło. Rany były prawidłowo zszyte, jednak nie sprawiały wrażenia świeżych. Gdybym nie przyniósł go wczoraj do rodziców, pomyślałbym, iż mają z kilka tygodni. - To niesamowite.
            -Czy to możliwe, by rany tak szybko się goiły?
            -Sądziłem, że nie - odpowiedział ojciec i spojrzał na mnie zdziwiony. - Jednak po tym psie chyba we wszystko uwierzę…
            -Co z nim zrobimy? - rzekła niespodziewanie moja matka. Przyglądała nam się zainteresowana, jak i niespokojna. Chyba usłyszała naszą rozmowę.
            -Nie wiem - odpowiedział natychmiast mężczyzna żonie. - Jeżeli damy go do kliniki, ludzie mogą chcieć eksperymentować na nim… - westchnął. Nie spodobała mi się ta wersja, nie chciałem, aby coś mu się stało. - W domu zostać nie może… Za często muszę przyjmować pacjentów w nim… - kontynuował. - Chyba zostało nam tylko schronisko. Ale nie mamy pewności czy nikt nie zrobi mu krzywdy… W końcu ludzie będą chcieli wiedzieć, dlaczego tak szybko zdrowieje…
            -Może zamieszkać ze mną - powiedziałem stanowczo. Rodzice spojrzeli na mnie zdziwieni.
            -Nie po to zerwałem nockę i się nim zajmowałem, byś teraz zagłodził go na śmierć…
            -Pies to wielka odpowiedzialność - poparła ojca moja mama.
            -Więc nie można karmić go fast foodami, trzeba codziennie z nim wychodzić i poświęcać mu mnóstwo czasu…
            -Wiem, wiem. - Przerwałem mu. Za kogo oni mnie mają? Nie mam już pięciu lat… - Dam radę. Będę o niego dbać jak o oczko w głowie - zapewniłem ich. Rodzice spojrzeli na siebie niepewnie.
            -No dobrze… - zaczął ojciec. - Zajmiesz się nim, ale.… Spodziewaj się dość częstych kontroli - dodał uśmiechając się lekko.
            -Skoro już załatwiliśmy tę sprawę… - matka zawiesiła znacząco głos. - Szykuj się do szkoły, za piętnaście minut masz pierwszą lekcję - ona zna cały plan zajęć na pamięć czy jak? - A potem odbierzesz swojego nowego pupila. - Oczywiście moja rodzicielka musiała mi wszystko zaplanować…
            -Ale… Ja muszę się nim zająć - sprzeciwiłem się szybko. - W końcu muszę zakupić mu legowisko, miskę i inne pierdoły.
            Ojciec prychnął pod nosem, jednak nic nie powiedział, a matka machnęła niedbale ręką, dając mi tym samym znak, iż mogę robić, co chcę.

            Po zakupie najpotrzebniejszych rzeczy, uzyskaniu wskazówek, jak opiekować się wilczkiem od ojca, mogłem wreszcie powrócić do domu. Żeby nie męczyć za bardzo mojego psa, rodzic podwiózł mnie pod moje osiedle. Spieszył się on do pracy, przez co musiałem wysiąść kilka bloków wcześniej. Wilczur szedł tuż przy mojej nodze, co było dziwne, gdyż nie trzymałem go na smyczy. Poruszał się powoli, najwyraźniej z dużym trudem stawiał kolejny krok. Niestety, nie mogłem mu pomóc, gdyż w rękach trzymałem zakupy. Po pewnym czasie zasiadłem na ławce, aby pies mógł odpocząć. Zwierzę od razy położyło się przy moich nogach z wyraźną ulgą. Pogłaskałem go po głowie. Miał taką miłą w dotyku sierść.
            -Odpocznij sobie - wyszeptałem. Siedziałem tak chwilę myśląc o tym psie. Wydawało mi się, iż zwierzak ma właściciela, w końcu nie sprawiał kłopotów, miał wpojone dobre nawyki… Jednak, na szyi nie widniała żadna obroża, nie posiadał żadnego znaku, że do kogoś należy. Może po prostu ktoś chciał się go pozbyć? I zrobił mu tak wielką krzywdę. Przecież on omal nie zdechł! Kto byłby w stanie skrzywdzić to wspaniałe zwierzę… - Biedactwo…
            Pies uniósł głowę, jakby wiedział, o czym myślałem, co mnie gnębi. Miałem wrażenie, może dziwne, trochę irracjonalne, że chce on mi przekazać, abym się nie martwił. Że wychodził z gorszych tarapatów. Skąd te myśli? Pojęcia nie mam.
            Zwierzak szczeknął i wstał powoli, dając mi tym samym znać, iż możemy ruszać dalej. Uśmiechnąłem się delikatnie i wolnym krokiem ruszyłem w stronę mieszkania. Pies szedł spokojnie obok mnie.
            Właśnie, pozostała kolejna rzecz do zrobienia. Nie mogę ciągle mówić na niego „pies”, ,,zwierzak”, ,,wilczur” muszę nadać mu w końcu imię. Ale jakie? Nie miałem pojęcia, co by do niego pasowało. Może już na jakieś reagował?
            -Ta dzisiejsza młodzież, w ogóle nie dba o nasze miasto… - usłyszałem piskliwy głos sąsiadki z góry. Miałem nadzieję, iż mnie nie zauważy, nie miałem ochoty wysłuchiwać kolejnych zażaleń staruszki. - A co to za pies?
            Zrezygnowany spojrzałem na kobietę. Wychodzi na to, iż będę musiał słuchać tego wstrętnego babsztyla…
            -Dzisiaj go przygarnąłem - wyjaśniłem szybko.
            -Boże, widzisz, a nie grzmisz! Psa przygarnął. Toż to nie wystarczą mi wrzaski tego bachora spod ósemki, zwierzaka musiał sprowadzić! - Zaczęła biadolić. - Tyle się mówi o szacunku dla starszych, ach ta dzisiejsza młodzież, nic tylko o sobie myśli. Nie pomogą człowiekowi na stare lata… - po pewnym czasie przestałem jej słuchać, a jedynie udawałem. Stałem próbując zrozumieć, o co ta kobieta ma do mnie pretensje… - Słuchaj, no młodzieńcze. Skoro masz już tego psa, to se go miej - machnęła niedbale ręką. - Ale! Jeżeli usłyszę chociaż jedno szczeknięcie czy warknięcie, zobaczę jego odchody w klatce, na podwórku, pod blokiem… Oj lepiej dla ciebie, aby to się nie wydarzyło - zakończyła swój mega długi, jak i nudny wywód, po czym ruszyła w stronę parku.
            Odetchnąłem z ulgą oraz spojrzałem na psiaka. Spoglądał na mnie zdziwionym wzrokiem, jakby również zastanawiał się, czemu ta kobieta gadała nam takie bzdury.
            -Ja też tej kobiety nie rozumiem - wyszeptałem. - Nie przejmuj się nią.

            W mieszkaniu zwierzak zaklimatyzował się dość szybko. Gdy on poznawał nowe tereny, ja rozpakowałem jego przedmioty. W salonie postawiłem gryzak oraz legowisko, natomiast w kuchni dwie miski. Do jednej z nich bezzwłocznie wsypałem karmę, po czym zagwizdałem przywołując do siebie zwierzaka. Naprawdę, muszę mu nadać imię.…
            Pies zaszczekał, czym zwrócił na siebie moją uwagę. Zmarszczyłem brwi i przeniosłem zdziwiony na niego wzrok. Nie wiedziałem, o co mu może chodzić, sądziłem, że po tym wypadku będzie głodny… Pies patrzył mi prosto w oczy i przechylił zabawnie łeb w bok, po czym szczeknął po raz kolejny.
            -No jedz… - rzekłem i przybliżyłem do niego miskę, miałem nadzieję, iż w ten sposób zachęcę go do spożycia posiłku. Zwierzak spojrzał na miskę, potem na mnie i znowu przeniósł wzrok na jedzenie. Nie rozumiałem ale chyba w ten sposób chciał mi dać znać, iż nie lubi suchej karmy. Jutro rano będę musiał dać mu jakiś inny smak… - Nie mam nic innego, dzisiaj musisz się zadowolić tym, co masz w misce.
            Zwierze warknęło cicho, ale po chwili wzięło się za jedzenie. Jadł niechętnie, powoli, chyba rzeczywiście nie wpasowałem mu w gust… No cóż jutro dostanie, co innego.

            Dopilnowałem pupila, by zjadł swoją kolację. Następnie położyłem go na legowisku i gdy upewniłem się, iż zasnął, poszedłem do sklepu, by kupić pożywienie dla niego oraz dla siebie. No cóż, w końcu nie samymi fast foodami człowiek żyje… Sam się dziwię, że to pomyślałem, może w końcu zacząłem dojrzewać?
            Po trudnym wyborze odpowiedniego smaku karmy oraz zakupu zupek chińskich i innych "gotowych dań" powróciłem do domu, gdzie czekała na mnie niespodzianka. I nie, to nie były odchody zwierzęcia, a roztrzaskana, złamana (aż w pięciu miejscach) lampa. Obok niej siedział pies ze spuszczoną głową, wyglądał na zbitego. Gdy tak siedział, przypominał mi małe dziecko, które wie, że mu się zaraz dostanie i udaje skruszonego. Chociaż swoich czynów nie żałuje. Gdy tak na niego patrzyłem, na moje usta wpełzł uśmiech, a gdy wilczur podniósł głowę i popatrzył swoimi maślanym oczami a’la kota ze Shreka, nie wytrzymałem i głośno się zaśmiałem.
            -No i co zrobiłeś? - zapytałem między atakami śmiechu. - To była moja ulubiona lampa - pogłaskałem go po łbie i pokręciłem głową. - Przez ciebie będę musiał kupić nową… No cóż. A teraz zdrzemnij się.
            Zwierzak powrócił na posłanie, a ja skierowałem się do kuchni gdzie zjadłem na szybko kolację, po czym zacząłem szykować się do snu. Po wszystkich czynnościach położyłem się i zacząłem rozmyślać o dzisiejszym dniu, o psie. Nawet nie znałem jego rasy, nic o nim nie wiedziałem. Nie mogąc zasnąć podniosłem się, wziąłem laptopa, po czym włączyłem przeglądarkę google i starałem się znaleźć podobnego wilczura do mojego. Jednak nic nie mogłem znaleźć, przeszukałem strony różnych hodowli, przejrzałem wiele zdjęć i… nic. Nawet opisałem jak najdokładniej wygląd zwierzaka, jednak nie zdało to próby, wciąż nie znałem jego rasy.
            Zmarszczyłem brwi, coraz mniej z tego rozumiejąc. Westchnąłem cicho, po czym zasnąłem.

            Rano obudziły mnie jasne promienie słońca. Przewróciłem się na bok, chcąc jeszcze pospać i zlikwidować dostęp światła. Jednak, mój nos wylądował na czymś miękkim i puszystym, a po chwili to coś zepchnęło mnie z łóżka, przez co wylądowałem na ziemi. Zmęczony, jak i zdezorientowany wstałem z podłogi. Przecież zasypiałem sam… Spojrzałem na łóżko oraz na sprawcę mojego wypadku, gdzie ujrzałem wilczura. Zdziwił mnie jego widok, gdyż byłem pewny, że zamykałem drzwi… A może je jednak tylko przymknąłem? Przecież nie otworzyłby ich sam, w dodatku nie budząc mnie.
            -No i co się rozwalasz? - zapytałem. - Już się rozgościłeś w moim domu?
            Westchnąłem i nie czekając na odpowiedź, ruszyłem do kuchni. Do miski znowu nasypałem karmę, a sobie zrobiłem kanapki z szynką. Pierwszy raz od bardzo dawna zjem "prawdziwe" śniadanie. Gdy miałem zająć miejsce przy stole, usłyszałem odgłos pazurów, drapiących panele. Odruchowo spojrzałem w stronę psa, nie wiem dlaczego, ale sprawiał wrażenie chorego. Wystraszony podszedłem do niego.
            -Hej, nic ci nie jest? - zapytałem. Pies spojrzał na mnie, po czym pokręcił głową i poszedł napić się wodę. Zaniepokoił mnie jego wygląd, sięgnąłem po termometr i zmierzyłem mu temperaturę. Chcąc to uczynić musiałem włożyć urządzenie do jego odbytu, jednak pies nie zgłaszał sprzeciwu, jakby doskonale zdawał sobie sprawę, iż jest to konieczne.
            Okazało się, że zwierzę ma lekką temperaturę. Dałem mu więcej wody oraz jakieś tabletki, które ojciec podarował mi w razie wzrostu temperatury zwierzaka. Leki zaczęły szybko działać. Sądziłem, że mu przeszło, więc zacząłem szykować się do szkoły, jednak po pewnym czasie pies zwymiotował. Miałem wrażenie, iż zwymiotował krwią… Na szczęście ojciec przewidział i taką sytuację, więc podałem kolejne leki. Bałem się go zostawić samego, przez co, po raz kolejny odpuściłem sobie szkołę…

            Całe południe dbałem o zwierzaka. Zwymiotował on jeszcze parę razy, na szczęście krew już się nie pojawiła. Wilczur pomału zaczął odzyskiwać siły, co mnie bardzo cieszyło. W ciągu tego dnia nadałem mu nawet imię. Od dzisiaj nazywa się Gorg. Mam wrażenie, iż nieszczególnie podoba mu się, jednak reaguje na nie.
            -Gorg! - zawołałem. - Choć, musisz coś zjeść, dosyć tego głodowania. - Powiedziałem, około godziny szesnastej. Sam miałem zjeść naszykowane przez siebie kanapki. Pies spojrzał na mnie, potem na karmę, aż w końcu zawiesił na dłużej wzrok na moim talerzu. Z początku nie wiedziałem, o co mu chodzi oraz nie widziałem w tym nic podejrzanego. Jednak po chwili zrozumiałem swój błąd. Zwierzę oparło swoje przednie łapy na moim tułowiu oraz wygięło swoje ciało tak, iż sięgnął mojego talerza i zjadł wszystkie moje kanapki.
            Zaśmiałem się z tego i położyłem ręce na grzbiecie zwierzaka.
            -No ja rozumiem, że ci karma nie smakuje - powiedziałem łagodnie. - Jednak to był mój obiad, trzeba było powiedzieć, że też chcesz kanapki, a nie zjadać je. To, co ja teraz mam zjeść? Może twoją karmę?
            Gorg szczeknął, jakby zgadzając się z moimi słowami, przez co zaśmiałem się jeszcze głośniej. Mój atak śmiechu przerwał dzwonek do drzwi. Zmarszczyłem brwi i podniosłem się.
            -Zostań - rzuciłem do psa i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych.
            -Kochanie, co ci jest? - zapytała Celia, gdy tylko otworzyłem drzwi. - Już drugi dzień nie ma cię na zajęciach, martwiłam się. - Powiedziała wymijając mnie i całując przelotnie w policzek. Następnie zdjęła obuwie, a ja pomogłem jej pozbyć się płaszcza.
            -Nic mi nie jest, po prostu miałem dużo spraw na głowie. - wyjaśniłem. Dziewczyna objęła mnie w pasie i mocno przytuliła.
            -Mogłeś zadzwonić - wypomniała mi, po czym wpiła się w moje usta. Objąłem ją mocno w talii.
            -Przepraszam - wyszeptałem między pocałunkami. Chciałem coś jeszcze powiedzieć, jednak dziewczyna nie odrywała się od moich ust. Nawet nie wiem, kiedy znaleźliśmy się w mojej sypialni, kiedy przyszpiliłem ją do ściany i obsypywałem jej szyję pocałunkami. Nie zarejestrowałem, w którym momencie moja koszulka znalazła się na podłodze, nie wiem, kiedy moje ręce znalazły się pod jej koszulką i opuszkami badały każdy jej skrawek. Jedyne, co do mnie dochodziło to ciche jęki, pomrukiwanie Celii, jej gorące ciało, jej kuszące, ciepłe oraz miękkie wargi i… szczekanie. Zaraz, szczekanie?
            Oderwałem się od dziewczyny i równocześnie spojrzeliśmy w stronę drzwi. W progu - tak jak myślałem, stał Gorg i machał wesoło ogonem.
            -Co to za pies! - warknęła zdenerwowana Celia i odepchnęła mnie od siebie.
            -Noo… Znalazłem go i przygarnąłem…
            -Masz psa?! - przerwała mi oburzona. - Jak mogłeś mi to zrobić! Przecież wiesz, że nienawidzę tych kundli! A może ty mnie nie słuchasz i nawet nie wiesz, co lubię, a czego nie. Jesteś takim egoistą! Robisz tylko to, co tobie się podoba, a o mnie w ogóle już nie myślisz! Nawet na głupiego kota nie chciałeś się zgodzić! - Krzyczała dalej ubierając buty oraz kurtkę w pośpiechu. Chciałem jej coś powiedzieć, jakoś się wytłumaczyć, jednak Celia dostała słowotoku i nie miałem takiej możliwości. - A pies to co? Przecież pies to nic, prawda? Wiesz co? Ty się lepiej zastanów nad swoim zachowaniem! Jak już zrozumiesz swój błąd to się odezwij. Cześć!
             Z hukiem opuściła moje mieszkanie. W osłupieniu zamknąłem za nią drzwi, po czym oparłem się o nie i zacząłem zastanawiać się, o co właściwie Celia się zdenerwowała. Gorg przyglądał mi się w milczeniu, po czym szczeknął, zwracając moją uwagę na siebie. Patrzył na mnie pytającym wzrokiem.
            -Ta, ja też nie wiem, czemu z nią jestem…


~Kaith~

            Dzień po imprezie spędziłem na nauce, pisaniu tekstów piosenek oraz staraniu nie myślenia o Dorianie. Jednak ostatnie wychodziło mi najgorzej, gdyż ten dupek ciągle siedział w mojej głowie i nie chciał wyleźć. Nie wiedziałem, co mu zrobiłem, że mnie nienawidzi, nie żebym pragnął jego przyjaźni… Przecież go nie znam, tak samo, jak on mnie! Co ja mu takiego zrobiłem?
            Westchnąłem, zirytowany swoimi myślami… Dlaczego ciągle o nim myślę? Przecież go nie lubię… Pokręciłem zdegustowany głową oraz zacząłem szykować się do snu. Odkąd Sebastian odszedł moje życie skomplikowało się, kiedyś było prostsze, bo wiedziałem, że jest osoba, która mi pomoże.
            Położyłem się wspominając wspólnie przeżyte chwile razem z lokajem. On zawsze był moją podporą, ostoją, był moim najlepszym przyjacielem, kochankiem. Zawsze mogłem na niego liczyć. Gdyby żył pomógłby mi, razem wymyślilibyśmy sposób by dogryźć Dorianowi. A teraz? Debil nie chce wyleźć z mojej głowy, ja nie mam pojęcia, jak się zachować oraz - co najgorsze - nie znajduję czasu by odwiedzić grób Seby. Może przed szkołą udałoby mi się? Z tą myślą zasnąłem.

            -Kaith! Nie ruszaj się! - Usłyszałem w pewnej chwili głos Sebastiana. Znajdowałem się w górach, teren nie był na szczęście stromy, jednak otaczały mnie nagie skały. Dookoła panował półmrok, mimo tego, iż słońce było w godzinach szczytu i grzało niemiłosiernie. Jednak przez czarną mgłę nie mogłem za wiele dostrzec. Zacząłem rozglądać się za ukochanym, jednak nie mogłem go zauważyć. - Uważaj! - krzyknął, a ja odwróciłem głowę w kierunku skąd dochodził głos. Wtedy zobaczyłem go, biegnącego w moją stronę, miał zmarszczone brwi, sprawiał wrażenie zdenerwowanego, zmartwionego. Chciałem do niego podbiec, zapytać, co się stało, jednak mgła odgrodziła mnie od niego i zaczęła oddalać go ode mnie. Lokaj był pochłaniany przez czerń, a ja nie wiedziałem, jak mu pomóc…
            -Sebastian! - krzyknąłem oraz zacząłem biec w jego stronę. Starałem się go jakoś uwolnić, dogonić, jednak mgła była za szybka, a ja - za wolny. W pewnej chwili jedna z ,,chmur” ruszyła w moją stronę, chciałem uciec od niej, jednak nim się spostrzegłem, czerń zaczęła ogarniać mnie całego. Myślałem, że to koniec, ale coś lub ktoś mnie popchnął, przez co upadłem i uwolniłem się od ciemności. Ta osoba leżała na mnie i okazało się, iż był to Dorian. Zamrugałem parę razy, nie mogąc uwierzyć, że to on jest moim wybawicielem. Chciałem podziękować, lecz wtedy spostrzegłem, że i jego zaczęła ogarniać czerń. Chciałem pomóc mu uwolnić się, jednak Dorian pokręcił głową uśmiechając się delikatnie, po czym… zniknął.
            Nie tylko on zresztą, chmury odeszły, a wokół mnie panowała biel. Z moich zmysłów działał tylko słuch, który rejestrował wycie wilków. Czyżbym umarł i trafił do zaświatów?

            -Kaith! - A jednak nie umarłem, to był tylko sen… - Kaith! - powtórzyło się nawoływanie. Westchnąłem oraz niechętnie uchyliłem powieki. Nade mną stała Jessica, która przypatrywała mi się uważnie. - No wreszcie wstałeś, choć śniadanie gotowe.
            Jak się okazało, dzisiejszy poranny posiłek mieliśmy spożyć w jadalni i - o dziwo - całą rodziną. Przez większość czasu milczeliśmy, ale ja i tak podejrzewałem, że ma to jakieś głębsze znaczenie.
            -Kochani - oho, miałem rację. Ojciec zawsze do nas się tak zwracał, gdy miał jakąś sprawę. - Nasza firma ciągle się rozwija i nadal jest najlepszą stacją telewizyjną w kraju… - bla, bla, bla. W tym momencie przestałem słuchać, nie interesował mnie rodzinny biznes, nasza duma, ja wolałem muzykę… - … i dlatego wszyscy razem musimy iść na ten bankiet - zakończył rodzic.
            -Kiedy? - zadałem proste pytanie, jednak spowodowało ono, iż cała rodzina spojrzała na mnie, jak bym z kosmosu spadł. Przy stole zapanowała niezręczna cisza, którą przerwał ojciec głośnym chrząknięciem, zmrużył groźnie oczy i przetarł twarz dłonią.
            -Jak już mówiłem - a to stąd ta cisza, chyba powinienem lepiej udawać, że słucham… - Bankiet odbędzie się dzisiaj i wszyscy - podkreślił słowo - musimy na nim być. Dlatego też zostajecie w domu - zwrócił się do mnie i Jess. - O czternastej mamy być na miejscu, ale około jedenastej widzę was odpowiednio ubranych w salonie. I nie, jeansy, shorty czy krótka spódniczka, nie są odpowiednim strojem.
            Tymi słowami zakończył ,,rodzinne” śniadanie i odszedł, razem z matką od stołu, spojrzeliśmy na siebie z Jess zdziwieni, nie mieliśmy prawa sprzeciwu…

            Gdy zszedłem do salonu ojciec przyjrzał mi się uważnie, oceniając mój strój, po chwili skinął głową z aprobatą… Przynajmniej nie musiałem iść się przebierać. Założyłem niebieską koszulę oraz czarny garnitur. Na szyi miałem naszyjnik, z którym się nigdy nie rozstawałem. Dwa pierwsze guziki miałem rozpięte i - o dziwo, ojciec nie zwrócił mi uwagi bym poprawnie je zapiął. Może stwierdził, że i tak się nie zgodzę, albo miał dosyć karcenia mnie o jakieś głupoty? Zadowolony, że nie musiałem słuchać wykładu stanąłem przy ojcu nie odzywając się, oboje czekaliśmy na moją matkę oraz siostrę. Jak to wiadomo, płeć piękna zawsze najdłużej się szykuje. Może dlatego wolę mężczyzn?
            Moje rozmyślania przerwało pojawienie się kobiet, mama założyła różowo-czarną sukienkę - chyba myślała, że przez róż będzie wyglądała na młodszą, oraz czarne szpilki. Z kolei Jessica miała czerwoną, sukienkę z dużym dekoltem i tego samego koloru buty. Obie kobiety na twarzy miały mnóstwo make-upu… Kolejna rzecz, która mnie odpychała od płci pięknej, no bo co może być pięknego w zakładaniu maski? Chyba nigdy nie zrozumiem ich…
            Ojciec ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się kobietom, chyba uznał, że wyglądają zbyt wyzywająco, ale nic nie powiedział.
            Całą rodziną zasiedliśmy na kanapie i rodzic zaczął opowiadać o firmie, która organizowała bankiet. Potem przeszedł do najważniejszego tematu - mówił o swoim najwspanialszym dziecku, czyli firmie. Jako, że mnie te tematy nie interesowały, myślami krążyłem wokół ważniejszych - myślałem o swoim ostatnim śnie. Co raz częściej pojawia się w moich koszmarach Dorian, dlaczego? Przez te sny mam wrażenie, iż znał Sebastiana, co jest niemożliwe, Seba nigdy nie zadawałby się z takim dupkiem.
            Wykład ojca trwał do godziny pierwszej, zapewne trwałby dłużej, gdyby mój staruszek tolerował spóźnienia. Jednak chciał pokazać swoją rodzinę w jak najlepszym świetle i o równej czternastej znaleźliśmy się na miejscu.

            Bankiet, jak to bankiet, był strasznie nudny, wszędzie kręcili się biznesmeni, którzy rozmawiali o swoich firmach, a kobiety podziwiały swoje stroje, obgadywały małżonków i żyły w swoim świecie chichocząc cicho. Przez to czułem się bardzo samotny, nie miałem z kim porozmawiać, nawet gdybym znalazł jakiegoś towarzysza, to o czym miałbym rozmawiać? O firmie, którą się nie interesowałem, która była mi zupełnie obojętna?
            Westchnąłem cicho i wziąłem kieliszek szampana z tacki, którą niósł kelner. I tak na mnie nikt nie zwracał uwagi, pewnie większość gości nie wiedziała ile mam lat… Z tych też powodów pozwoliłem sobie na zasmakowanie alkoholu. To był pierwszy bankiet bez Sebastiana, przez co dziwnie się czułem. Zawsze towarzyszył mi, no i pomagał, gdy ktoś pytał o firmę, a teraz? Nawet z Jessicą nie mogę porozmawiać, bo stoi z matką i rozmawia - z równie ,,wypięknionymi” kobietami, o cud kosmetykach… Nie wiem, jak mogą ciągle rozmawiać o urodzie. Z westchnieniem odłożyłem pusty kieliszek na tackę. Nawet nie zauważyłem, gdy go opróżniłem. Moje myśli samoistnie powędrowały do sobotnich wydarzeń. Nie, nie chodziło mi o pocałunek, a raczej o reakcję innych. Czy zauważyli, jak zareagowałem? Czy mają jakieś podejrzenia, a może zapomnieli o tym wydarzeniu? Przez te pytania, żałowałem, że nie poszedłem do szkoły. Ciekawe, jak zareagowali na moją nieobecność, może myślą, iż stchórzyłem?
            -Przepraszam, Kaith Newson? - Z rozmyślań wyrwał mnie czyjś głos. Należał on do mężczyzny, który na moje oko miał z dwadzieścia siedem lat. Nie był jakoś specjalnie przystojny i na pierwszy rzut oka widać było, że praca w biurze mu nie służy.
            -Tak, w czym mogę pomóc? – odpowiedziałem.
            -Nazywam się Jerry Carry i, jak zapewne wiesz, organizuję ten bankiet. - Skinąłem głową mówiąc ciche ,,miło mi”, po czym ucisnęliśmy sobie dłonie. - Jak ci się podoba?
            -Wystrój lokalu bardzo łany i jedzenie smaczne - powiedziałem oszczędnie. W końcu, co miałem jeszcze dodać? Przecież, nie będę gadał bzdur o ,,wspaniałym” towarzystwie. Mężczyzna zaczął niezobowiązującą rozmowę i szczerze mówiąc wolałem stać sam. Ciągle gadał o swojej firmie, a ja potakiwałem i udawałem, jak to wspaniale…
            -A jak wasza firma? - zmienił nagle temat przywracając mnie na ziemię. Spojrzałem na niego zdziwionym wzrokiem.
            -Póki co, rozwija się dość sprawnie… - odmruknąłem cicho. Teraz przyszedł moment, w którym robię z siebie głupka, skąd mam wiedzieć, do jasnej Anielki, jak się ma stacja telewizyjna, skoro się nią nie interesuję!?
            -Słyszałem, że macie jakiś kryzys…
            -Kryzys? - powtórzyłem pytającym tonem. Naprawdę mamy kryzys? Moje kieszonkowe się nie zmniejszyło, więc aż tak źle chyba nie jest… - Jaki kryzys? - Nie miałem zamiaru mówić tego na głos… Naprawdę chciałem to pytanie zachować dla siebie, ale oczywiście nie udało mi się. Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony.
            -Kaith bardo wierzy w naszą firmę… - usłyszałem w pewnej chwili pewny głos ojca. - Dla niego taki kryzys, to nie problem, bo wie, że szybko z niego wyjdziemy. - Usprawiedliwił mnie. Carry uśmiechnął się sztucznie, skinął głową i odszedł od nas tłumacząc, że musi porozmawiać jeszcze z innymi gośćmi. Rodzic spojrzał na mnie surowym wzrokiem, przekazując mi tym samym, iż powinienem zainteresować się życiem firmy…

            Rano dość szybkim krokiem szedłem w stronę cmentarza. Dzisiaj zamierzałem dotrzymać słowa danego sobie i odwiedzić grób Sebastiana.
            -Przepraszam - doszedł w pewnej chwili czyjś głos do mnie. Odwróciłem się w stronę tajemniczego mężczyzny. - Nie jestem stąd i nie orientuję się… Czy mógłbyś mi powiedzieć, gdzie jest cmentarz?
            Mężczyzna miał długie blond włosy związane w luźną kitkę, sięgającą łopatek. Wyglądał dość nietypowo, ubrany w czarne spodnie i tego samego koloru, sięgający łydek, płaszcz. Do tego kołnierz owego ubioru był postawiony i w dość ciekawy sposób okrążał szyję. Jednak nie jego ubiór mnie najbardziej zadziwił. Mężczyzna miał hipnotyzujące złote tęczówki, które wyglądały bardzo znajomo… 

~~~~~~
 Moim zdaniem jest za mało Kaitha. Brakowało mi Doriana.. Dlatego obiecuję, że w następnym rozdziale skupię się bardziej na tej parze (oczywiście Josh i "pies" też się pojawią)
Pozdrawiam <3