23 lis 2013

~2~ (NsM)

Jak widzicie umieszczam drugi rozdział... Jednakże jest on NIEBETOWANY. Dlaczego? Bo moja beta nie ma czasu i w sumie nie wiadomo czy znajdzie go by sprawdzać moje bazgroły. Jako, ze nie wiem kto podjąłby się sprawdzania dodaję rozdzialik.. Mam nadzieję, że błędy was nie przerażą. Ostrzegam przed źle odmienionymi słowami, przecinkami pojawiającymi się w dziwnych miejscach lub ich brak. I ogólnie czytacie to na własną odpowiedzialność xP

Wspomnę jeszcze, że jest to przedostatni rozdział. Teraz planuję pisanie YAM, a dopiero w następne kolejności kończenie NsM (zdradzę Wam, że uwielbiam gnębić Mateusza heuheuheu). Te plany mogą ulec jednak zmianie. Przez kilka miesięcy z przyjaciółkami wymyślałyśmy swój świat. Każda z nas stworzyła swe państwo, historię itp. (moja jest jeszcze nie kompletna). Ale właśnie mam pomysł na opowiadanie, które rozgrywa się właśnie w tamtym świecie. Nawet mam pomysł. To byłoby takie fantasy.. Ciekawe jakbym sobie poradziła. Co o tym sądzicie?

No dobra to chyba tyle co chciałam powiedzieć, jednak możliwe jest iż o czymś zapomniałam.. To miłego czytania i nie wystraszcie się błędów!(o matko jak się stresuję tym, iż nie mam bety, chce ktoś nią być? ^-^)


~*~
            Trzy miesiące… Tyle przebywałem w domu dziecka. Po pierwszym gwałcie byłem załamany. Nie jadłem, mało piłem. W pokoju prawie w ogóle nie przebywałem, nie chciałem się widzieć z Piotrkiem. Z całego serca go nienawidziłem. Był dla mnie najgorszym skurwysynem, nie potrafiłem na niego patrzeć. Chłopak również nie szukał ze mną kontaktu. Również mało przebywał w pokoju. Wychodził z niego wcześnie - by przed szkołą pognębić dzieci - a wracał późno. Jedynie w weekendy debil spał do południa. Wtedy to ja pierwszy opuszczałem pokój, by przypadkiem nie rozmawiać z nim.
            Przez tydzień miałem tak jakby odpoczynek od moich prześladowców. Oczywiście śmiali się ze mnie dalej, ale nie bili, nie dotykali.
            Dokładnie tydzień po owym wydarzeniu musiałem wrócić się do pokoju przed zajęciami. Szybko biegłem do pokoju. Gdy wkładałem klucz do dziurki zauważyłem, iż drzwi były otwarte… Niewiele myśląc otworzyłem je i wszedłem do środka. Jak bardzo się zdziwiłem, gdy w pokoju zauważyłem Michała.
            -Widzę, że Mateuszek przyszedł, aby zakończyć moją nudę - powiedział, gdy tylko mnie zobaczył. Prychnąłem. Nie chciałem uciekać, nie chciałem pokazać, iż się go boję.
            Tego dnia też mnie nie zgwałcił, chociaż próbował. Jakimś dziwnym cudem wyrzuciłem Michała z pokoju, uprzednio wbijając cyrkiel w jego udo (pozostała blizna) oraz gryząc go w wielu miejscach do krwi. Niby był ode mnie starszy, silniejszy ale dałem sobie radę… Może udało mi się dzięki wzrostowi adrenaliny? Zrozumiałem, że Michał i jego banda nie są nie do pokonania, od tego dnia zacząłem prowadzić z nimi mini wojnę. Oczywiście mnie nikt nie pomagał, przez co zdarzało się, że zostałem pobity, zgwałcony. Jednak nie poddawałem się, co więcej zauważyłem, że zadawanie im bólu sprawia mi przyjemność.
            Przestałem się ich bać, przestałem ich unikać, chociaż to mi się częściej obrywało… Można powiedzieć, że stałem się masochistą, bo w końcu normalny człowiek uciekałby przed nimi. Ale ja normalny nie byłem. Dlaczego nie uciekałem? Nie chciałem być sierotą, która zachowuje się jak jakieś przestraszone zwierzę uciekające przed łowcą. Nie chciałem by inni się ze mnie śmiali, że nie daję sobie z nimi rady. Cholera, przecież jestem facetem! Nie mogłem dawać sobą pomiatać, niech oni wiedzą, że ja o swoje też będę walczył. Co z tego, że zazwyczaj przegrywałem, liczyło się to, że się nie poddawałem.
            Po pewnym czasie zauważyłem, iż inni wychowankowie domu dziecka zaczęli mnie… podziwiać? Już nie byłem alienem, który żyje w cieniu. Byłem kimś kto walczył o swoje i tak jakby o prawa wszystkich… Ludzie na mnie patrzyli, uśmiechali się do mnie, a gdy myśleli, iż nie patrzę wskazywali mnie sobie palcami. Oczywiście wszyscy mówili o mojej ,,wojnie" ale nikt mi nie pomógł. A ja coraz częściej obrywałem i to coraz mocniej… Przez gwałty mimo swojej postawy wojownika ciągle byłem zamknięty w sobie. Mówiłem jeszcze mniej niż wcześniej, zazwyczaj tylko odpyskowałem moim prześladowcom. Również nikomu nie pozwalałem się dotykać. Czyikolwiek dotyk mnie… bolał.
            Jednak moja wojna z gangiem miała swoje plusy. Śmieszne i dziwne prawda? Jakie plusy może mieć poniżanie, gwałcenie, bicie? I co najdziwniejsze poddawanie się temu? Ano takie, że nie myślałem o rodzinie. Nie załamywałem się, nie płakałem. Co dziwniejsze, nawet o rodzicach, siostrze, ich śmierci nie pomyślałem! W łóżku wieczorami - kiedy to wcześniej zadręczałem się myślami - wymyślałem sposoby na zemstę. Jak tym razem nie dać się pobić, zgwałcić. Jaki zrobić ruch. To ja miałem nimi kierować, nie oni mną. Ja miałem mieć władzę. Chociaż rzadko zdarzało się, iż wszystko rozgrywało się po mojej myśli…
           
            Pewnego dnia zostałem poproszony do gabinetu dyrektorki domu dziecka. Nie miałem pojęcia po co idę, co się stało. Może moja wojna z gangiem wyszła na jaw? Może będą chcieli mi pomóc? Albo ukarać mnie?
            Z niewzruszoną miną wszedłem do gabinetu. Na przeciwko mnie przy biurku siedziała dyrektorka. Swoje siwe włosy miała spięte w koka. Głowę opierała na splecionych rękach, a wzrok, który zazwyczaj patrzył na wychowanków z czułością, skierowany był na siedzącą przed nią młodą kobietę. Swoje zazwyczaj uśmiechnięte usta miała wykręcone w dziwnym grymasie. Ogólnie była zamyślona. Przez ten wyraz twarzy wyglądała o wiele starzej, jej zmarszczki się pogłębiły.
            Zamknąłem za sobą drzwi i cicho się przywitałem. Żadna z kobiet na mnie nie zwróciła uwagi, więc stałem jak ten kołek przy drzwiach, nie rozumiejąc po co tu przyszedłem. Gdy już myślałem, iż to jakaś pomyłka i chciałem wrócić do pokoju odezwała się dyrektorka.
            -Mateusz, ta pani to twoja ciocia - rzekła, a ja zamarłem oraz spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Moja ciotka? Dyrektorka zaczęła mi wyjaśniać po co mnie wezwała i takie inne sprawy, a ja przyjrzałem się ledwo co poznanej ciotce. Kobieta miała długie blond włosy spięte w kucyk, zgrabny nos, zza okularów spoglądały na mnie błękitne oczy. Nie umiałem odczytać czegokolwiek z tego spojrzenia. Ba, nawet z samej mimiki twarzy, jak i postawy! Kobieta siedziała wyprostowana jak struna, minę miała poważną. Ubrana była elegancko. Na pewno miałem do czynienia z typową bizneswoman.
            Po kilkunastu minutach zorientowałem się, iż kobieta chce mnie zaadoptować. Nagle odnalazła się wielce troskliwa ciotka. Po czterech latach życia w domu dziecka miałem przeprowadzić się do obcej kobiety?
            Moja ciotka nazywa się Marta i była siostrą mojej matki. Była na pewno młodsza, bo wyglądała na trzydziestoletnią kobietę. Przez sześć lat mieszkała w Niemczech i dopiero w tym roku wróciła do Polski. A gdy dowiedziała się o śmierci siostry, postanowiła zająć się mną. No kurwa gratuluję pośpiechu. Bo przecież w ciągu sześciu lat nie odwiedzała rodzinki. A o moim istnieniu pewnie dowiedziała się stosunkowo niedawno.
            Oczywiście nie odezwałem się. Nie skomentowałem tego w żaden sposób. Po prostu patrzyłem na Martę z niewzruszoną miną. W myślach pogratulowałem sobie za tą stoicką postawę, bo w rzeczywistości miałem ochotę wyśmiać jak i potrząsnąć tą kobietą.

Nazywam się Mateusz i moja rodzina przypomniała sobie o mnie.

~*~
            Przez kwartał spotykałem się z Martą w domu dziecka, a potem nastąpiła rozprawa w sądzie dotycząca adopcji. Dlaczego wszystko trwało tak szybko? Tak naprawdę nikt mi tego nie wyjaśnił. Słyszałem wersję, że dlatego, iż Marta jest moją ciotką, że to rodzina więc sprawa adopcyjna trwa krócej. Oczywiście ja w to nie wierzyłem. Przecież po raz pierwszy zobaczyłem tą kobietę w domu dziecka! Wiedziałem jednak, że Marta jest bogata… Więc na pewno zapłaciła za przyspieszenie.
            Jak wyglądały moje kontakty z ciotką przed rozprawą? Kobieta przyjeżdżała co tydzień w sobotę. Razem spędzaliśmy pełną godzinę. W końcu musieliśmy się poznać i w ogóle. W sumie nie poznaliśmy się za dobrze. Kobieta czasami opowiedziała coś o pracy, Berlinie, ja z kolei napomknąłem coś o sobie, o szkole… Nie poruszaliśmy, żadnych ,,ważnych" oraz osobistych kwestii. Nie mówiliśmy o rodzinie.
            W ostatnią sobotę, przed rozprawą, przypadł dzień urodzin mojej mamy. Z Martą miało być to nasze ostatnie spotkanie w domu dziecka. Ja byłem jeszcze bardziej milczący niż zazwyczaj. Marta również nie rozpoczynała rozmowy więc przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. W końcu moja ciotka ją przerwała.
            -Dzisiaj są urodziny twojej mamy… - zaczęła. Odburknąłem jej coś niewyraźnie i pokiwałem głową. Naprawdę nie miałem ochoty z kimkolwiek rozmawiać na temat mojej rodziny… Zwłaszcza tego dnia… - Może chciałbyś pojechać na jej grób?
            Zaproponowała to łagodnie, jakby bała się mojej reakcji. Ja jednak zdobyłem się tylko na zaprzeczeniem ruchem głowy. Marta westchnęła cicho ale nic nie powiedziała. Mijały kolejne minuty, aż w końcu kobieta znowu przerwała tą ciszę.
            -Jesteś bardzo podobny do mojej siostry… Masz jej oczy. Zresztą z zachowania też jesteś podobny.
            -Niech pani nie mówi mi takich bzdur! - warknąłem zły. - Nie zna pani, ani mnie, ani mojej matki! Od jakiś osiemnastu lat nie miała pani z nią RZADNEGO kontaktu. Dlaczego? Bo wyszła za mąż za osobę, którą kochała, a rodzina nie potrafiła tego zaakceptować! Nawet nie chcieliście poznać ich dzieci, a nie wierzę, że nie wiedzieliście o naszym istnieniu. Poznałem panią dopiero w domu dziecka, gdzie siedziałem cztery lata! Teraz pani wraca i chce mnie zaadoptować. Dlaczego? Bo tak wypada? Łaski mi pani nie robi!
            Nakręciłem się. Wiem, powiedziałem za dużo, ale nie potrafiłem się zatrzymać, jak już zacząłem, to nie potrafiłem zakończyć. W końcu zamilkłem i spojrzałem na Martę. Patrzyła na mnie spokojnie, jakby te wszystkie słowa po niej spłynęły. Chciałem coś jeszcze dodać, ale w tej chwili pomyślałem o mojej matce. Ona nie chciałaby abym tak wrzeszczał i oczerniał jej siostrę. Zresztą w ten sposób pokazuję, że matka nie potrafiła mnie porządnie wychować. Zrobiło mi się głupio. Naprawdę czułem się źle z tym.
            -Przepraszam - mruknąłem cicho,  a Marta westchnęła.
            -Nie masz za co przepraszać. Doskonale cię rozumiem i w sumie czekałam, aż wybuchniesz - mówiła spokojnie, opanowanym głosem. - W sumie dobrze, że nastąpiło to teraz, a nie wtedy gdy już będziesz ze mną mieszkał - to powiedziawszy spojrzała na zegarek by następnie wstać i ruszyć w stronę drzwi. - A i jeszcze jedno. Jeżeli nie chcesz do mnie mówić ,,ciociu" to zwracaj się po imieniu. Dziwnie mi gdy mój siostrzeniec mówi do mnie na per pani.
            To powiedziawszy opuściła pokój, a ja zostałem sam.

            Po tygodniu wprowadziłem się do Marty. Miała duży dom jednorodzinny na Śląsku, a dokładniej w Katowicach. Tam pomału przystosowywałem się do życia. Moja ciotka chciała abym poszedł do klasy humanistycznej w liceum ogólnokształcącym imienia Adama Mickiewicza. Sam preferuję przedmioty humanistyczne, zresztą myślałem nad zostaniem prawnikiem w przyszłości więc ten profil pasował idealnie. Jednakże Mickiewicz jest najlepszą szkołą na Śląsku! Przecież nie ma szans, abym się tam dostał!
            Gdy przekonywałem Martę, abym poszedł gdzie indziej, ta patrzyła na mnie z politowaniem i twierdziła, że dam sobie radę. A jeśli będę miał jakieś kłopoty to załatwi mi korepetycje. Tak więc temat liceum ucichł… A ja byłem pewny, że dostałem się tam tylko ze względu na łapówkę, jaką pewnie wpłaciła dyrektorowi Marta.

            Przez tydzień przygotowywałem się do szkoły, zakupiłem nowe podręczniki, ubrania - bo według Marty moje stare się nie nadawały. Ciotka kupowała najdroższe ubrania, wszystko musiało być firmowe. Ja nie musiałem mieć tak drogich rzeczy, ale Marta się uparła, iż innych mi nie kupi. Jako, że teraz miałem wybór i mogłem kupować co chcę i w jakim tylko kolorze zechcę, moim ulubionym kolorem stała się czerń. Uwielbiałem chodzić w czarnych, długich spodniach, zwykłym - również czarnym - t-shircie i tego samego koloru trampkach. W zimniejsze dni z chęcią zakładałem czarną bluzę z kapturem. Marcie nie spodobał się za bardzo mój nowy styl (ja się w nim naprawdę dobrze czułem, gdy byłem w czerni ludzie nie zwracali na mnie aż takiej uwagi), przez co zakładałem również kolorowe bluzki. Oczywiście wszystko w ciemniejszych kolorach, lub w takich, które nie zwracały na siebie uwagi. Krótko mówiąc nieoczojebnych.
            W ciągu tego tygodnia również zawitałem u fryzjera, bo według Marty fryzurę miałem fatalną. No ale co się dziwić, skoro odkąd mi Michał je obciął, nikt nic z nimi nie robił? Sam w pokoju chciałem coś naprawić, ale nie potrafiłem poprawić stanu. Jednak teraz szedłem oddać się w ręce eksperta. Nie pozwoliłem sobie obciąć jeszcze bardziej włosów. Tylko je wyrównać, by jakoś sensownie to wyglądało. Zamierzałem na nowo je zapuścić. Nie chciałem tracić czegoś ze swojego ,,ja".
            Moje kontakty z Martą wyglądały dość dziwnie… Kobieta nie interesowała się czym się zajmowałem, co robiłem. Jedynie zapewniała mi wszystko. Kupiła nowy telefon, zapewniała posiłki, dała laptop i dbała o moją garderobę. W jej domku dostałem dość duży pokój, w którym znajdował się telewizor, odtwarzacz DVD, wieża stereo, xbox,  gigantyczne łóżko (które swoją drogą było bardzo wygodne) biurko, przy którym miałem się uczyć i odrabiać lekcje. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno oraz drzwi balkonowe. Jako, że mój pokój znajdował się na piętrze miał piękny widok na ogród. Uwielbiałem siedzieć na balkonie i patrzeć w gwieździste niebo, słuchając natury i przejeżdżających samochodów niedaleko. Nie mieszkaliśmy w samym centrum Katowic, bardziej na obrzeżach, ale i tak (jak to na Śląsku) ruch na ulicy był dość zmożony.
            Przez ten tydzień przystosowywałem się do dziwnego charakteru Marty. Kobieta wcześnie rano wychodziła z domu, przez co ja robiłem zakupy w pobliskim sklepie. Przez cały dzień praktycznie byłem sam, dopiero pod wieczór wracała. Wtedy też razem spożywaliśmy kolację. Zawsze jedliśmy w jadalni, przy idealnie nakrytym stole. Ciotka często piła wino do tego posiłku, nawet parę razy i mnie poczęstowała. Jednak przy kolacji mało rozmawialiśmy, jedynie rzucaliśmy luźne informacje. Po posiłku ja wracałem do swojego pokoju, a Marta do swojego. Wtedy też kobieta oglądała różne telenowele, to był jej czas relaksu. Ciotka również przestrzegała ciszy nocnej, co wiązało się z tym, że o dwudziestej drugiej musiałem wszystko przyciszyć, tak aby kobieta miała ciszę. Oczywiście już ją nie interesowało, o której kładłem się spać. Kolejną regułą w tym domu był również porządek. Zazwyczaj każdy sprzątał po sobie. W domu nie mógł panować bałagan, wszystko musiało lśnić, jedynym wyjątkiem był mój pokój. Tam sam dbałem o czystość. Marta nigdy mi nie zwróciła uwagi dotyczącej niepoukładanych ubrań czy porozrzucanych książek.
            Przez ten tydzień przyzwyczajałem się także do myśli, iż nigdy nie spotkam już Wiktora, Piotrka, Michała… Najpierw myślałem, że to sen, że zaraz obudzę się w starym pokoju, że zobaczę Piotrka śpiącego niedaleko. Jednak to nie był sen. Przez długi okres czasu nie mogłem w to uwierzyć. Że ten koszmar po prostu się skończył, że teraz będę mógł żyć w spokoju, a przynajmniej taką miałem nadzieję…

            Pierwszy tydzień w tym miejscu minął mi zaskakująco szybko. Nadszedł czas bym poszedł do szkoły. Czy się bałem? Oczywiście, ze tak. Miałem dołączyć w trakcie drugiej klasy. Uczniowie się znali, zdążyli zakolegować w ciągu pierwszego roku. A ja? Czy będę tam pasować?
            W Drohobyczce lubiłem się uczyć. Lubiłem chodzić do szkoły. Mogłem wtedy spotkać się ze znajomymi, mogłem się pośmiać. Później, jak już byłem wychowankiem domu dziecka, znielubiłem tą instytucję. Nie miałem spokoju by się uczyć. W tamtym okresie też i ludzie mi przeszkadzali, chciałem się od nich odciąć. Kiedy już było lepiej, kiedy przyjaźniłem się z Piotrkiem szkoła nie przeszkadzała mi, aż tak bardzo. Jednak później po gwałcie znowu znienawidziłem tą instytucję. Nauczyciele kazali mi się uczyć, gdy ja myślałem nad zemstą! Szkoła zabierała mi zdecydowanie za dużo czasu. A jak będzie teraz? Tutaj. W Katowicach? Czy znowu będę tam chodził jak na ścięcie? A może w końcu znajdę miejsce dla siebie?
            Z takimi myślami w poniedziałek podążałem w stronę liceum. Wsiadłem do autobusu - Marta już zapowiedziała, że jak tylko skończę osiemnaście lat to kupi mi samochód i mam od razu zdać prawo jazdy - i pozostawiłem za sobą stare szkoły. Martwiłem się jak zostanę przyjęty, ale starałem się o tym nie myśleć. Nie chciałem się martwić na zapas.
            W końcu dojechałem i spokojnym krokiem ruszyłem w stronę szkoły. Serce biło mi jak szalone ale ja na zewnątrz udawałem spokojnego.
            W szkole trwała przerwa, co się chyba dobrze składało bo ja nie miałem pojęcia gdzie jest sekretariat. Zaczepiłem jakiegoś chłopaka.
            -Przepraszam, gdzie jest sekretariat? - zapytałem. Pytany spojrzał na mnie, po czym się uśmiechnął.
            -Ty jesteś pewnie ten nowy, co? - potwierdziłem kiwnięciem głowy. - Jestem Wojtek i chyba będziemy razem chodzić do klasy. Chodź zaprowadzę cię do sekretariatu.
            To mówiąc zaczął iść, a ja skierowałem się za nim. Wojtek był miły i podczas drogi dużo mówił o nauczycielach, moich nowych znajomych. Wyglądało na to, że już od jakiegoś czasu wiedzieli o moim przybyciu. Czyżby Marta podjęła wcześniej decyzję za mnie? Skąd miała pewność, że się zgodzę?

            Moja klasa okazała sie dość sympatyczna. Przyjęli mnie raczej jako swojego. W ciągu tygodnia zapamiętałem wszystkich imiona, co nie było łatwe bo w klasie było osób trzydzieści dwie (razem ze mną). Przez pierwsze dwa dni byłem ich sensacją. Wszyscy chcieli ze mną rozmawiać, dowiedzieć się dlaczego dopiero teraz się dopisałem i czy to prawda, iż się przeprowadziłem. Starałem się być miły, jednak moi znajomi chyba zauważyli, że jestem skryty i nie lubię mówić o sobie, więc nie naciskali. O dziwo zaakceptowali ten stan rzeczy i miałem wrażenie (wydawało mi się to absurdalne), że  chyba mnie polubili. Może ta szkoła nie będzie taka zła?
            W liceum ogólnokształcącym imienia Mickiewicza, nie było żadnego gangu, nie było Michała i Wiktora. Tutaj nikt sobie nie dokuczał. Wszyscy byli jednością. Każdy chciał w miarę miło spędzić czas i choć trochę przyswoić wiedzy. Mi ten układ bardzo się spodobał. Miałem swoją ciszę i spokój, a jednak nie byłem alienem.1

Nazywam się Mateusz i rozpocząłem edukację w nowym mieście.

~*~
            Pierwszy miesiąc wspominam dość spokojnie. W tej szkole musiałem dużo się uczyć i dużo rzeczy po nadrabiać. Byłem trochę do tyłu jeśli chodzi o wiedzę wśród moich znajomych, na szczęście dość szybko załapywałem i uzupełniałem braki.
            Na lekcjach siedziałem najczęściej obok Marii. Dziewczyna często mi pomagała i wyjaśniała wiele rzeczy. Parę razy nawet udzieliła mi korepetycji. Z Marią szybko nawiązałem wspólny język, ale nie mogłem jej nazwać przyjaciółką. Ogólnie dość szybko polubiłem się z klasą, ale przyjaciół nie znalazłem. Owszem czasami spotykaliśmy się w grupie po za szkołą ale takie spotkania zdarzały się rzadko, zazwyczaj wieczory spędzałem w domu, przy książkach, albo po prostu relaksowałem się.
            W weekendy zazwyczaj się nudziłem. Owszem czasami spotkałem się ze znajomymi ale zazwyczaj spostrzegano mnie jako ,,nolife'a" Jednak nikt mi tego prosto w twarz nie powiedział. Nikt też nie dowiedział się o mojej przeszłości, nikomu nie wspomniałem o domu dziecka, Piotrku, czy o braciach - Wiktorze i Michale. To był mój mały sekret, przeszłość, do której miałem dostęp tylko ja.
           
            W pewną, jesienną sobotę poznałem swojego kuzyna - Dominika. Nie spodziewałem się tego. Wcześniej nie wiedziałem nawet o jego istnieniu… W dodatku, ta sobota zmieniła moje dalsze życie… Czy na lepsze? Chyba tak. Ale zacznijmy od poranka.
            Wstałem jak zwykle około godziny dziewiątej. Myślałem, że znowu spędzę weekend przed laptopem, xbox'em, książkami czy innymi tego typu rzeczami. Jednak w południe - gdy odkurzałem w salonie - zabrzmiał dźwięk dzwonku do drzwi. Ten fakt zdziwił mnie, gdyż Marta nie zapraszała dzisiaj gości, a nawet jeśli to pewnie byli umówieni na godzinę późniejszą - gdyż kobieta, w chwili obecnej brała kąpiel. Z westchnieniem wyłączyłem odkurzacz i ruszyłem w stronę drzwi by zobaczyć któż to postanowił odwiedzić moją ciotkę. Zajrzałem przez wizjer, jednak twarzy gościa nie poznałem. Miał krótkie brązowe włosy i piwne oczy. Jego mina z kolei świadczyła o zniecierpliwieniu. Nie wiedziałem kto to, jednak postanowiłem otworzyć drzwi.
            -W czym mogę pomóc? - zapytałem. Wiem pytanie tandetne. Dodatkowo brzmiałem pewnie bardzo staroświecko. Ale naprawdę nie wiedziałem co powiedzieć. Pierwszy raz w życiu otworzyłem drzwi nieznajomemu! Wcześniej, jak mieszkałem w Drohobyczce, rodzice nie pozwalali mi otwierać nieznajomym, a w sierocińcu wszystkich znałem…
            Chłopak - wydawał się niewiele starszy ode mnie - przyglądał mi się zdziwiony. Dosłownie, wyglądał, jakby go wmurowało w ziemię. Po chwili spojrzał na numerek domu sprawdzając czy się nie pomylił, by następnie znów przenieść wzrok na mnie.
            -Kim jesteś i co robisz w mieszkaniu mojej ciotki? - zapytał zdziwiony. Przekrzywiłem zdziwiony głowę i przyjrzałem się osobnikowi… Czyli jesteśmy rodziną - pomyślałem.
            -A więc Marta jest twoją ciotką? - zapytałem, a chłopak kiwnął głową. Aż dziwne, że się rodzince nie pochwaliła, iż zaopiekowała się biednym synkiem siostry… pomyślałem ironicznie. - Wejdź.

            Razem z chłopakiem, z którym najprawdopodobniej byłem spokrewniony, zasiadłem w salonie. Gość patrzył na mnie podejrzliwie, jakbym był jakimś złodziejem, włamywaczem. Nosz kurde! Chociaż z drugiej strony w tych czarnych ubraniach mogłem takie sprawiać wrażenie…
            -Chcesz coś do picia? - przerwałem tą niezręczną ciszę. Po potwierdzeniu udałem się do kuchni. Kiedy nalewałem sok wiśniowy do szklanek, ciotka wyszła z łazienki.
            -Mateusz! Dlaczego  jeszcze nie… Dominik! - krzyknęła uradowana tym samym przerywając wypowiedź kierowaną w moją stronę. Podczas ich powitania, ja wziąłem trzecią szklankę i z pełnymi naczyniami postanowiłem dołączyć do rodzinki, przy okazji zapamiętując imię gościa.
            -Wymężniałeś, Dominiku…- kontynuowała ciotka. - Ale kiedy ja cię ostatnio widziałam… Chyba rok temu na wigilii… - No tak, szkoda tylko, że mnie nikt wtedy nie odwiedził pomyślałem kwaśno.
            -Proszę - powiedziałem kładąc szklanki na stoliczku i zasiadając w fotelu. Ciotka nie zwróciła na mnie żadnej uwagi, natomiast Dominik przyglądał mi się podejrzliwie… Pewnie myślał czy jestem kochankiem Marty, czy może jej służącym?
            -Ciociu - rzekł w pewnym momencie. - A kim on jest?
            -Mateusz nie przedstawiłeś się?! - zdziwiła się kobieta i spojrzała na mnie. W odpowiedzi, na jej oburzony wzrok, wzruszyłem ramionami. - Będziemy musieli poważnie popracować nad twoimi manierami - mruknęła cicho. - Dominiku, to jest twój kuzyn Mateusz. Syn mojej siostry Marioli.
            W tej chwili mój kuzyn wyglądał, jakby zobaczył ducha. Wiadomość ciotki musiała go nieźle zaskoczyć. Uśmiechnąłem się lekko. Dominik jednak nadal wyglądał, jakby mu coś nie grało. Prawdopodobnie nigdy nie słyszał o cioci Marioli… O mnie, czy o mojej siostrze.
            -Od niedawna jestem prawnym opiekunem Mateusza… - dodała cicho, a Dominik, z otwartą z wrażenia buzią spojrzał na kobietę. - Ciocia Mariola nie żyje… - wyjaśniła. Czyli jednak moja rodzinka nie wiedziała o śmierci moich rodziców…
            -Jak to ciocia nie żyje? - Dominik bardzo dobrze udawał, iż wie o jaką ciotkę chodzi, albo naprawdę słyszał o mojej mamie.
            -Mieli wypadek samochodowy, cała trójka nie żyje - wyjaśniłem cicho, a chłopak spojrzał na mnie. - Zmarła moja mama, tata i siostra - dodałem.
            -Kiedy? - wydusił z siebie. Westchnąłem cicho i lekko uśmiechnąłem się ironicznie.
            -Jakieś cztery lata temu - odpowiedziałem spokojnie, po czym wstałem i poszedłem do łazienki by przemyć swoją twarz zimną wodą. Musiałem ochłonąć. Nie mogłem uwierzyć, że moja rodzina nie zdawała sobie sprawy z tragedii, jaka wydarzyła się, gdy miałem trzynaście lat.

            W łazience nie spędziłem za dużo czasu. Akurat w sam raz by uspokoić nerwy i złość. Po odetchnięciu opuściłem pomieszczenie, przy okazji dosłownie wpadając na Dominika.
            -Sorry - burknąłem. Kuzyn nie przejął się moimi przeprosinami, tylko kontynuował wypowiedź . Mówił mojej ciotce, że gdzieś się śpieszy i znajomy na niego czeka. Nie słuchałem za dobrze, tylko ruszyłem w stronę swojego pokoju.
            -Mateusz - powiedział Dominik, gdy już wszedłem na pierwsze stopnie schodów. Odwróciłem się myśląc, iż chce się ze mną pożegnać. - Z kumplem idziemy na miasto, nie poszedłbyś z nami? - zaproponował ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. Przez chwilę myślałem patrząc na niego. Czy chciałem iść z nim? Oczywiście, że nie! Nie obchodziła mnie moja rodzina, oni mieli mnie w dupie, to ja mam ich teraz! Zanim zdążyłem grzecznie odmówić, odezwała się ciotka.
            -Z chęcią z wami pójdzie - zadecydowała. - Będziecie mieć czas by się lepiej poznać. W końcu rodzina musi utrzymywać ze sobą dobre kontakty. - Po tych słowach prychnąłem. Dobre kontakty? Serio? - Mateusz, pospiesz się! Chyba nie chcesz, aby kolega Dominika musiał długo na ciebie czekać? Tylko przebierz się bo wyglądasz karygodnie.

            Zły, szybko się wyszykowałem. Może i nie chciałem iść ale z doświadczenia wiedziałem, iż z Martą się nie dyskutuje. Po kilku minutach opuściłem pokój i razem z Dominikiem wyszliśmy z domu. Między nami panowała cisza. On, jak i ja nie wiedział co powiedzieć. Zresztą ja nie chciałem z nim gadać. Jakoś… nie potrafiłem zaakceptować tego, iż poznałem go w wieku siedemnastu lat. Dopiero po chwili zauważyłem, że przed budynkiem stał jakiś nieznany mi samochód, w którym nieznany mi osobnik siedział za kierownicą. Samochód był koloru czarnego. O ile nigdy nie interesowałem się markami samochodów - jakoś mi czasu zabrakło na przeglądanie stron internetowych - tak wiedziałem, iż jest to Volkswagen. Gdy kierowca nas zobaczył, uchylił okno i rzucił w naszą stronę.
            -Miała być chwilka. Siedzę tu od jakichś trzydziestu minut! -warknął, najwyraźniej nie zauważając mnie. Dopiero po chwili zorientował się, iż nie są z Dominikiem sami. - A ty to kto?
            -To Mateusz mój kuzyn - wyjaśnił Dominik. Jego znajomy nic nie odpowiedział tylko przeniósł wzrok na przednią szybę. W tamtej chwili zastanawiałem się czy chłopak coś widział, gdyż miał założone czarne, przeciwsłoneczne okulary. - A to jest mój przyjaciel Patryk - zwrócił się do mnie. Chłopak za kierownicą prychnął ale nic nie odpowiedział. Dominik obszedł samochód i siadł z przodu, a ja jego śladem załadowałem się na miejsce za kierowcą. - Mateusz pojedzie z nami.
            Rozmówca mojego kuzyna wzruszył ramionami, jakby za bardzo go to nie interesowało, włączył silnik i wcisnął pedał gazu ruszając. Patryk wydawał mi się dość gburliwym i dziwnym człowiekiem. Nie uśmiechał się, nie żartował tylko coś odburkiwał. Tak samo, jak już dojechaliśmy na miejsce. Na początku myślałem, iż mój kuzyn ze znajomym będzie chciał pochodzić po mieście, pójdzie na piwo… Ale oni weszli do restauracji i kupili bubbli tea. Nawet mnie namówili i musiałem stwierdzić, iż ta herbata była rewelacyjna. W między czasie moi towarzysze rozmawiali, a właściwie to Dominik trajkotał, a Patryk coś mruczał. W pewnym momencie przy stoliku została rzucona luźna propozycja pójścia na skałkę wspinaczkową. Miałem dziwne wrażenie, iż moi rozmówcy chcieli już dzisiaj iść, ale jakoś ich przekonałem by tego nie robić (z niewyjaśnionych przyczyn chcieli wziąć i mnie). Nie chodzi o to, że mam lęk wysokości, po prostu nigdy nie byłem na skałce i miałem dziwne przeczucie, że instruktor… dotykał by mnie. Może i się bardziej otworzyłem na ludzi, ale nadal bałem się dotyku.
            Po godzinie, może dwóch, opuściliśmy kawiarnię. Przez ten czas ze mną głównie rozmawiał Dominik. Patryk albo przytakiwał, albo coś mówił do mojego kuzyna. To dzięki Dominikowi nie czułem się niechciany… Chociaż i tak miałem wrażenie, że byłem piątym kołem u wozu. Wsiedliśmy do samochodu Patryka i ruszyliśmy w dalszą drogę. Myślałem, że po powrocie do domu będę mógł zająć się swoimi sprawami, jednak moi towarzysze mieli inne plany.
            -Pójdziemy dziś do Pomarańczy? - zapytał w pewnej chwili Patryk. Zdziwiło mnie to, iż pierwszy odezwał się sam z siebie. - Kaśka z przyjaciółkami pewnie pójdzie… - dodał.
            -W sumie… Czemu nie
            -Idziesz z nami? - zapytał mnie Patryk. Zdziwiło mnie to pytanie, gdyż chłopak w ogóle się do mnie nie odzywał. Nie wiedziałem co odpowiedzieć, gdyż nawet nie wiedziałem, co to jest Pomarańcza… Na szczęście z opresji wyciągnął mnie Dominik.
            -Nie ma jeszcze osiemnastki.
            -Zawsze może wejść na kartę VIP'a Jacka - zaproponował Patryk. Mój kuzyn zgodził się z nim i nim zdążyłem jakoś zareagować, zaczęli mi gadać, iż muszę nawet porządnie się ubrać, o której po mnie przyjadą i inne bzdury… Zanim zorientowałem się co się dzieje, stałem przed domem i patrzyłem za znikającym samochodem.  Czyli musiałem iść z nimi do tej całej Pomarańczy? Nawet mi nie wyjaśnili cóż to jest…
            Z westchnieniem wszedłem do domu i niezauważalnie przemknąłem się do swojego pokoju. Tam włączyłem laptopa zastanawiając się co to jest Pomarańcza… Bo na pewno o owoc im nie chodziło. Po uruchomieniu się najlepszego, jak na tamte czasy, windowsa, otworzyłem przeglądarkę Google i wpisałem "Pomarańcza Katowice". Jak to mawiają wujek Google wszystko znajdzie i tym razem również się nie zawiodłem. Okazało się, iż był to klub, dyskoteka. Z tego co się zorientowałem to najlepsza w tych okolicach… Zauważyłem również, iż jest bardzo popularna oraz wpuszczają tam od osiemnastego roku życia. Zresztą pewnie, jak wszędzie. Jednak najbardziej przeraził mnie tłum ludzi jaki miał się znajdować. Nie potrafiłem odnaleźć się wśród dużej grupy. No i - nie oszukujmy się - bałem się ludzi. Miałem wrażenie, że w każdej chwili spotkam Wiktora, Piotra, Michała czy kogoś innego z ich bandy. Wciąż miałem wrażenie, iż nasze ostatnie spotkanie wcale nie było ostatnie w moim życiu…
           
            Zszedłem do salonu chcąc podzielić się ,,moimi" planami z Martą. Miałem wielką nadzieję, iż najnormalniej w świecie się nie zgodzi.
            Kobieta siedziała w fotelu oglądając telewizję. Zasiadłem na kanapie zastanawiając się jak rozpocząć rozmowę i co zrobić by przebiegła ona zgodnie z moimi oczekiwaniami…
            -Dominik chce mnie dzisiaj zabrać do Pomarańczy - wypaliłem.
            -Do Pomarańczy? - zdziwiła się Marta i przeniosła na mnie wzrok. - To bardzo miłe z jego strony. - ,,Ale?" Nie ma żadnego ,,ale"? Naprawdę? Zabroń mi! Jednak ciotka nic nie dodała tylko na nowo zaczęła oglądać ,,Ukrytą Prawdę", ,,Dlaczego Ja" czy jaki tam leciał durny serial tego typu.
            -Przyjedzie po mnie jakoś wieczorem więc nie będę mógł zjeść z tobą kolacji - dodałem. W końcu wspólna kolacja to tak jakby nasza tradycja… Odkąd zamieszkałem z Martą zawsze wspólnie jemy ostatni posiłek.
            -No dobrze, sama zamówię sobie coś, a ty pobędziesz z Dominikiem - odpowiedziała wprawiając mnie w jeszcze większe zdziwienie… Zwolniła mnie z obowiązku zjedzenia razem kolacji? Jak to możliwe?
            -Pewnie wrócimy bardzo późno… - podjąłem kolejną próbę.
            -Będziesz mógł sobie zamówić taksówkę na powrót.
            -A dasz mi pieniądze? Bo tak głupio mi będzie pożyczać od Dominika kasę na alkohol - złapałem się ostatniej deski ratunkowej. W końcu kto normalny pozwoli siedemnastolatkowi pić w klubie… Marta spojrzała na mnie oburzona, a w moim sercu rozkwitła nadzieja, że może jednak nie pozwoli mi pójść z Dominikiem.
            -Mateusz! - …jak możesz myśleć o alkoholu! Nigdzie nie idziesz, co ty sobie gówniarzu myślisz? Masz szlaban do końca życia! - no już krzyknij to! Zabroń mi. - Wydałeś całe kieszonkowe jakie ci dałam? Tak szybko? - mówiła zbulwersowana, a ja patrzyłem na nią mrugając zdziwiony. Po chwili kobieta westchnęła i kontynuowała już spokojniej. - Dobrze, dam ci sto złotych i ani grosza więcej! Żeby to był ostatni raz - dodała wstając, a ja nie mogłem jej zrozumieć. Daje mi sto złotych? Na upicie się? A no i na taxówkę… Naprawdę? Tak normalni dorośli nie postępują! - A i jeszcze jedno - powiedziała stojąc przy drzwiach i patrząc w moją stronę - Ubierz się jakoś porządnie, bo tak nie wpuszczą cię do środka… I jak wrócisz to zachowuj się cicho, bo ja już będę spała.
            Machinalnie skinąłem głową, że niby zrozumiem. Ciągle jednak nie potrafiłem ogarnąć tego co się przed chwilką wydarzyło. Pozwoliła mi iść… Oszołomiony ruszyłem do swojego pokoju.

            O godzinie siedemnastej byłem już odświeżony oraz lepiej ubrany. Założyłem czarną koszulę i tego samego koloru spodnie. Nie chciałem wyjść na jakiegoś eleganckiego snopa więc z pogardą popatrzyłem na marynarkę, kupioną w jakimś drogim męskim butiqu przez moją ciotkę, a powieszoną teraz, nie przeze mnie, na drzwiczkach od mojej szafy. Według Marty właśnie ją powinienem założyć, w ogóle powinienem ją zakładać codziennie, bo przecież jest taka modna… Założyłem jeszcze pieszczochę - wbrew woli Marty ją sobie kupiłem, ot taki tam dodatek metalowy, chociaż metalem bynajmniej nie jestem - i zszedłem do salonu. Tam oczywiście odpoczywała moja ciotka, która tylko gdy zauważyła moje nadejście, dokładnie mi się przyjrzała.
            -Całkiem nieźle, jak na pogrzeb - skomentowała. - Założyłbyś jakieś kolory, a nie ciągle ta czerń. Ludzie pomyślą jeszcze, że żałobę mamy.
            Prychnąłem i zasiadłem na fotelu kładąc prawą łydkę na lewym udzie. Chciałem powiedzieć Marcie, iż ja nadal mam żałobę, ale sobie darowałem. Po co niepotrzebnie znowu zaczynać temat naszej rodziny? Co jak co ale nienawidziłem z nią o tym rozmawiać, a ciotka kilkakrotnie próbowała. Z rozmyślań wyrwał mnie dzwonek do drzwi oznajmujący przybycie gości, a właściwie to gościa - Dominika. Po krótkim przywitaniu i rozmowie z Martą oboje opuściliśmy dom. Na podjeździe stała taksówka (swoją drogą ciekawe ile za nią zapłacił… Z dziesięć minut gadał z Martą!) do której wsiedliśmy. Wbrew moim oczekiwaniu zawiozła nas pod budynek kina Helios. Zdziwiony spojrzałem na Dominika.
            -Najpierw idziemy na film, a potem do Pomarańczy - oznajmił. Nie mając innego wyjścia, wszedłem razem z nim do budynku. Tam, jak się okazało, czekał na nas Patryk z trzema biletami.
            -A na co w ogóle idziemy? - zapytałem. Początkowo sądziłem, iż zostałem zignorowany, gdyż Dominik poszedł kupić napój i popcorn. Jednak po chwili i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu odpowiedział mi Patryk.
            -Obejrzymy Thor'a. Widziałeś już?
            -Nie - odpowiedziałem szybko i na potwierdzenie swoich słów zaprzeczyłem ruchem głowy. - A o czym to? - dodałem. Mój rozmówca spojrzał na mnie zdziwiony, jakbym urwał się z kosmosu, jednak nie komentując tego ani słówkiem powiedział.
            -Film jest z gatunku superhero no i w sumie można go nazwać przygodowym, z uniwersum Marvela. Opowiada… A zresztą nie będę ci spojlerować - zaśmiał się i machnął lekceważąco ręką. Uśmiechnąłem się lekko. Po kilku minutach podszedł do nas Dominik z największym popcornem oraz colą, jaką mieli w kinie. - Większej ilości popcornu się nie dało kupić? - powiedział ironicznie Patryk, ale wbrew swoim słowom wziął garść białej kukurydzy i wsadził sobie do buzi.
            -Ej! - oburzył się Dominik. - To jest na seans, a nie żebyś teraz cały mój popcorn zjadł!
            -Jak będę czekał, to nic nie zostanie - wyjaśnił śmiejąc się ,,pożeracz popcornów".
            -Jak jesteś taki mądry to trzeba było samemu kupić!
            -Nie wiesz, że czyjeś smakuje lepiej? - wyjaśnił cierpliwie Patryk i sięgnął po kolejną garść.
            -Odczep się od mojego ,,maleństwa"! - wrzasnął i odskoczył Dominik uniemożliwiając tym samym ,,atak" Patryka na jego popcorn. -  Już cichutko skarbie. Ten zły pan nic ci nie zrobi - mówił tuląc się do tekturowego pojemnika z popcornem. Jak na zawołanie spojrzeliśmy na siebie z Patrykiem i wybuchliśmy gromkim śmiechem. Dominik spojrzał na nas, jak urażone dziecko.
            -Kuzynie, nie spodziewałem się, iż masz takie dziwne zapędy seksualne - powiedziałem przez łzy. Mój tekst wywołał jeszcze większy śmiech u Patryka oraz oburzenie u Dominika. Jednak mój kuzyn długo zdenerwowany nie był, gdyż po chwili dołączył do nas. Natomiast ludzie znajdujący się w pomieszczeniu patrzyli na nas dziwienie, jednak nas to nie obchodziło.           
            Po kilku minutach udało nam się uspokoić i weszliśmy do sali, gdzie już się zaczęły reklamy. Zajęliśmy miejsca i przez pół godziny ,,podziwialiśmy" reklamy, wiwat Polska! Po zakończeniu, tych jakże krótkich ,,ogłoszeń" mogliśmy rozkoszować się filmem.

            Po prawie dwóch godzinach filmu (dodając reklamy to będzie ponad dwie, jakieś dwie i pół godziny) udaliśmy się na spacer po mieście. podczas przechadzki moi towarzysze rozpoczęli spór, o to który bohater był lepszy Thor czy Loki. Nie powiem tematyka ich debaty trochę mnie zaskoczyła… Sądziłem, że mężczyźni będą omawiali wygląd Jane, efekty specjalne. Dla mnie ten spór był wyjątkowo… kobiecym. Jednak nie skomentowałem tego w żaden sposób. Już po chwili Dominik wciągnął mnie w rozmowę pytając ,,A jak ty sądzisz?". Grzecznie wyraziłem swoje zdanie, iż wolałem Lokiego, gdyż bohater ten był  inteligentniejszy (no i o wiele przystojniejszy - dodałem w myślach). Mój kuzyn obruszył się jeszcze bardziej, a Patryk pogratulował dobrego wyboru. Jednak Dominik nie potrafił znieść tej klęski i kłótnia trwała dalej.

            W końcu koło jakiejś dwudziestej drugiej-trzeciej udaliśmy się do Pomarańczy. Dyskoteka jak dla mnie była ogromna. Ludzi zbierało się coraz więcej. Oczywiście przy wejściu mój kuzyn razem z Patrykiem musieli długo nakłaniać ochroniarza, iż jestem Jackiem. Mimo tego olbrzymi, łysy i wytatuowany mężczyzna nie chciał w to uwierzyć. W ostateczności moi znajomi zapłacili mu, zapewne dużą wyznaczyli łapówkę, gdyż facet się uśmiechnął pokazując bezzębne dziąsła, a tak mi się przynajmniej wydawało.
            W klubie znajdowały się, aż trzy parkiety! Na jeden z nich w oka mgnieniu udał się Dominik. Na szczęście Patryk poszedł ze mną zająć dogodne miejsce przy stoliku. Mieliśmy szczęście, iż akurat jeden był wolny. Patryk wstał bez słowa i odszedł pozostawiając mnie samego. Początkowo myślałem, że chce dołączyć do Dominika i mnie zostawi, jednak po chwili wrócił niosąc dwa kufle piwa, nawet nie wiem jakiego. Podał mi jedną szklankę, po czym napił się ze swojej.
            -Dzięki - powiedziałem, a właściwie wykrzyknąłem (w pomieszczeniu było bardzo głośno). Patryk wzruszył jedynie ramionami, ale mógłbym przysiąść, iż uśmiechnął się lekko znad swojego piwa. O dziwo nie siedzieliśmy przy stole cicho, a rozmawialiśmy. Patryk nie był taki gburem za jakiego go miałem… Miałem wrażenie, że taką maskę przybierał zazwyczaj przy Dominiku. No ale mniejsza z tym. Z rozmów wywnioskowałem, iż Patryk nie lubi tańczyć, ale przychodzi tutaj z nudów, dowiedziałem się również, że chłopak studiuje na AWFie razem z Dominikiem. O sobie mówiłem stosunkowo niewiele. Starałem się skupić na teraźniejszości zresztą mój rozmówca również.
            Po pewnym czasie do naszego stolika zaczęło napływać różnych znajomych Patryka i Dominika. Należy dodać, iż były to głównie koleżanki. Mimo nowego towarzystwa nie czułem się wykluczony, a wręcz przeciwnie. Wszyscy byli mili i w gruncie rzeczy dobrze mnie przyjęli. Mimo tego, iż rzadko się odzywałem, naprawdę dobrze się bawiłem. Parę razy nawet zostałem nakłoniony do tańca, tak samo jak Patryk.
            Wieczór mijał w bardzo przyjemnej i wesołej atmosferze. nawet nie wiem kiedy, piłem już swoje czwarte piwo, a zegarek wskazywał pierwszą w nocy. Jednak zabawa nadal trwała.
            W końcu około trzeciej/czwartej opuściliśmy Pomarańczę i każdy z nas ruszył do swojego domu w dobry nastroju.

Nazywam się Mateusz i spędziłem miło czas razem z kuzynem i jego kolegom.

~*~

            W niedzielę rano, a właściwie w południe, nie było już tak wesoło, gdyż dopadł mnie kac. I nie, nie moralny, który dość często przeżywałem, ale najzwyklejszy w świecie. Głowa mnie napierdalała, jakby stado słoni po niej właśnie przebiegło i dodatkowo kilka z nich postanowiło zasiąść na niej swym dupskiem oraz porobić gorsze rzeczy. Dodatkowo strasznie mnie suszyło, jakbym od co najmniej pięciu dni nic nie pił. Z wielkim jękiem na ustach oraz niezwykle ciężko wstałem z łóżka i następnie zszedłem (a właściwie to poczłapałem) do kuchni. Tam, nie bawiąc się w nalewanie wody do szklanki, w zastraszającym tempie opróżniałem butelkę wody. Czynność tą przerwało dzwonienie mojego telefonu (naprawdę nie wiem jakim cudem on tam się znalazł). Przelotnie spojrzałem na wyświetlacz i dostrzegłem migoczące imię ,,Patryk". Zmarszczyłem zdziwiony brwi. Wymienialiśmy się numerami? - pomyślałem, jednak posłusznie odebrałem.
            -Hej, jak się masz? Bezpiecznie dotarłeś do domu? - usłyszałem po drugiej stronie i mimowolnie się uśmiechnąłem. Oparłem się o blat i nadal trzymając butelkę wody odpowiedziałem.
            -Nie masz co się przejmować, żaden zmutowany stwór nie stanął mi na drodze. Smoków, wampirów, czy zombiaków również nie zanotowano.
            -Eh, jaka szkoda. Miałem wielką nadzieję, iż jednak coś się pojawiło.
            -No wiesz co? Ja wiedziałem, że ty tylko czekasz na moją śmierć! - udałem obruszenie, a Patryk się zaśmiał.
            -Wcale, że nie - zaczął, gdy się uspokoił. - Po prostu, gdyby coś cię porwało, ktoś musiałby cię uratować - wyjaśnił spokojnie, a mi zaschło w gardle. Nie wiem, dlaczego ale te słowa zabrzmiały dla mnie dość… dziwnie. Z trudem przełknąłem ślinę, a właściwie jej resztki.
           -I kto niby miałby mnie uratować? - chciałem, aby to pytanie zabrzmiało naturalnie, nawet udałem parsknięcie, ale chyba nie wyszło. Miałem wrażenie, iż brzmiałem bardzo nerwowo.
            -Może ja… - odpowiedział Patryk, a przynajmniej tak mi się zdawało, gdyż nagle usłyszałem krzyki jakiegoś chłopca.
            -Patlyk! Chodź! Obieciałeś się pobawić! Mama powiedziała…!!- dochodziły do mnie pojedyncze słowa.
            -Piotrek zamknij się! - krzyknął, a ja zamarłem. Mój umysł ciągle powtarzał to imię, przed oczami pojawiły się sceny z przeszłości. Chciało mi się płakać, ale stałem nie mogąc się ruszyć bezmyślnie patrząc w ścianę. - Sorry, ale obiecałem mamie, że zajmę się synem jej znajomej… Eh, zabawa w niańkę fajna nie jest - parsknął, ale mnie do śmiechu nie było. Ciągle uparcie milczałem. - Mateusz? - zapytał po chwili.
            -P-patryk… J-ja, ja muszę kończyć… - wyjąkałem nieobecnym głosem.
            -Stało się coś? - wyraźnie się zaniepokoił.
            -Nie, t-to znaczy tak, to znaczy… - zacząłem się plątać w wypowiedzi. - Po prostu nie mogę rozmawiać. Przepraszam. Pa.
            Zakończyłem rozmowę nie czekając nawet na jego odpowiedź… Zresztą w tamtej chwili nie interesowało mnie nawet czy coś powie. Moje myśli były gdzie indziej. Krążyły wokół przeszłości, znajdowały się w domu dziecka. W tamtym momencie myślałem o tym jak poznałem Piotrka, jak się w nim zauroczyłem, jak bardzo się na nim zawiodłem… Jak byłem gnębiony przez gang Michała i Wiktora… Jak mnie zgwałcili… Myślałem o swojej wojnie…
            W moich oczach pojawiły się łzy. W końcu odzyskałem zdolność do ruchu i pobiegłem do swojego pokoju. Dlaczego to mi się stało? Dlaczego nikt nie stanął w mojej obronie? Dlaczego całe życie muszę cierpieć? Po raz pierwszy nad tym się zastanawiałem. Po raz pierwszy użalałem się nad sobą. Po raz pierwszy… czułem się bezradny. Myślałem nad tym przez długi czas, sam nie wiem dokładnie przez ile. Nagle dotarło do mnie, iż wczoraj po raz pierwszy nie pomyślałem o tym co się działo w domu dziecka… Wcześniej przeszłość mnie nie opuszczała. Nie było dnia bym chociaż raz o niej nie pomyślał. A wczoraj? Czy jest możliwość, abym przeszłość zostawił za sobą? Nie, przecież przeszłość jest częścią mnie. Ale ja tamtej części nie chciałem. Chciałem zapomnieć, lecz… nie potrafiłem. A może jednak?
            Z mętlikiem w głowie zasnąłem.

Nazywam się Mateusz i przeszłość ciągle mnie nawiedzała.

~*~

            Kolejne dni mijały tak samo. Chodziłem do szkoły, uczyłem się. Z Patrykiem i z Dominikiem nie kontaktowałem się, oni również się do mnie nie odzywali. Nie, żebym z tego powodu jakoś specjalnie cierpiał… Chociaż właściwie żałowałem, że to wyjście było jednorazowe. Szkoda, że Dominik nie wpadł odwiedzić Marty, może byś my gdzieś jeszcze wspólnie wyszli? Chociaż oni mieli własnych znajomych, własne towarzystwo, niby dlaczego mieliby się kolegować ze mną?
            Z takimi myślami spędzałem kolejne dni. Miałem wrażenie, że powinienem zadzwonić do Patryka, powinienem wyjaśnić mu moje szybki rozłączenie… Powinienem… A zresztą co go to obchodziło? Zapewne już zapomniał o moim istnieniu.

            Minęły dwa tygodnie. W tym czasie pogoda zdążyła się pogorszyć. Było coraz zimniej, mokro, coraz częściej deszcz padał… Mój humor był bardzo podobny do warunków pogodowych, ale cóż się dziwić? Któżby w podobne dni tryskał energią i optymizmem?
            W piątkowe południe również wyjątkiem nie było. No może jedynie nie padało, aczkolwiek zamarzałem w mojej zimowej kurtce. Ciekawe w czym będę chodził w styczniu, jak teraz jest mi zimno… Z tymi myślami stanąłem przed domem i zacząłem szukać kluczy, których… nie znalazłem. Cholera! Przez chwilę myślałem, że je zgubiłem, dopiero po chwili przypomniałem sobie, że Marta jechała do pracy później niż zwykle i to ona zamykała drzwi. Byłem na siebie wściekły, no bo jak mogłem zapomnieć? Moja ciotka wróci jakoś wieczorem! Co miałem robić do tego czasu?
            Jak jakiś dureń stałem pod tymi drzwiami i myślałem, no bo przecież okna nie wybiłbym… Pewnie kontynuowałbym te czynności, gdyby nie głośne burczenie mojego brzuchu. Czyli czeka mnie obiad w Fastfoodzie typu McDonald? Pomyślałem i zawróciłem w stronę przystanku autobusowego. W takich chwilach cieszyłem się, że zawsze noszę przy sobie portfel…
            O dziwo na busa długo czekać nie musiałem… Wydawało by się, iż los postanowił mnie oszczędzić, jednak ja czułem, że coś się jeszcze zdupczy…

            W McDonald'zie kupiłem sobie cheesburgera, frytki i inne niezdrowe rzeczy. Oczywiście w lokaju wolnego miejsca siedzącego nie mogłem znaleźć. Z westchnieniem i z żalem spojrzałem na szarą pogodę. Chcąc, nie chcąc musiałem spożyć swój posiłek na zewnątrz. Postanowiłem poszwędać się po centrum miasta. Zapewne wyglądałem, jak jakaś sierotka co chodzi z jedzeniem i nie wie co ze sobą zrobić… No można by powiedzieć, iż to prawda jest…
            Na domiar złego zaczęło padać. I nie, nie był do deszczyk, mżawka, czy kapuśniaczek. Lało, jak cebra i już po kilku sekundach byłem cały mokry. Miałem wrażenie, że nawet z kurtki, która nie powinna przemoknąć, można było wykręcić litr, albo i nawet więcej, wody. Z westchnieniem dokończyłem posiłek, papierki powyrzucałem i zacząłem szukać jakiegoś schronienia. Oczywiście mogłem pójść do centrum handlowego Silesia, w końcu to jakieś trzy może cztery przystanki tramwajowe. No ale nie chciałem pogrążać się jeszcze bardziej. Zresztą w takim stanie to pewnie mnie nigdzie nie wpuściliby… W pewnym momencie zacząłem zastanawiać się dlaczego od razu nie poszedłem do Silesii. Przecież tam są restauracje, jest McDonald, Empik! Jakim jestem idiotom! Warknąłem w myślach, a przynajmniej mam nadzieję, że na głos tego nie powiedziałem.
            Z westchnieniem zauważyłem jakiś zadaszony przystanek autobusowy. Nie mając lepszego pomysłu i chęci dalszego marszu w ulewie, zająłem miejsce pod zadaszeniem. Nie powiem by były to jakieś luksusy, cały czas wiał wiatr, było mi bardzo zimno. Chociaż i tak było cieplej niż podczas mojego spaceru…
            No więc siedziałem zmarznięty, znudzony, zły na siebie, na tej przeklętej ławce i obserwowałem, jak samochody jeżdżą, autobusy co chwila się zatrzymują. W pewnej chwili zamiast busa podjechał samochód, dodam, że samochód, jak i kierowca byli mi znani.
            -Co tak siedzisz sama, zmoknięta kuro? - zaśmiał się kierowca. Lekko uśmiechnąłem się i spojrzałem na niego.
            -Nie wziąłem kluczy do domu i nie mam teraz co ze sobą zrobić - wyjaśniłem wzruszając ramionami. Patryk spojrzał na mnie z politowaniem.
            -Taki młody, a już ma sklerozę - mruknął, na co ja prychnąłem. - Wsiadaj - powiedział wracając do samochodu. - No już, bo jeszcze mandat mi wlepią za parkowanie przy przystanku - dodał pakując się do środa. Nie chcąc się kłócić ruszyłem za nim i zasiadłem na miejscu pasażera.
            -No i zamoczę ci tapicerkę - rzekłem, gdy kierowca ruszył. Patryk spojrzał na mnie ,,kątem" oka i zaśmiał się. - A gdzie właściwie jedziemy? - dopytałem.
            -Pojedziemy do mnie - oznajmił.
           -Czyli jednak mnie porywasz? - udałem oburzonego, a Patryk uśmiechnął się z politowaniem  i pokręcił głową. - No mógłbyś chociaż mnie zapytać o zdanie…
            -Wiesz… Zawsze mogę cię zabrać do domu twojej ciotki i pojechać do siebie. - odpowiedział szeroko uśmiechając się. - Po za tym jesteś przemoknięty i gdyby nie ja nabawiłbyś się zapalenia płuc. Chociaż nadal istnieje duże prawdopodobieństwo, że będziesz chory…
            -No dobra, dobra - odburknąłem podnosząc ręce w obronnym geście. Patryk zaśmiał się. Reszta drogi przeminęła nam w milczeniu.

            Patryk mieszkał sam w kawalerce. Jak zwykły student miał jeden pokój, jedną kuchnie, jedną łazienkę. Mimo tego, iż mieszkanie było małe, było naprawdę przytulne. Z przedpokoju wchodziło się do wszystkich pomieszczeń, a w dodatku mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze, przez co z pokoju było wyjście na malutki balkonik. Pokój był utrzymany w kolorach pastelowych, a dominowała zieleń.
            -Zaraz dam ci jakieś suche ubranie, a następnie dostaniesz gorącej herbaty - zakomunikował właściciel. - I nie ma żadnego ale. A teraz chodź do pokoju - dodał po czym obaj weszliśmy do owego pomieszczenia. Tam znajdowały się meble w kolorze ciemnego kasztanu i sofa o barwie jaśniutkiego żółtego. Należy też dodać, iż na stoliku znajdował się nie zamknięty laptop, a obok niego walał się stos książek, papierów, o które można było się również potknąć. O czym po chwili się przekonałem, prawie nie zaliczając gleby. Patryk zaalarmowany moim poruszeniem, odwrócił się i uśmiechnął się do mnie przepraszająco.
            -Sorry za ten bałagan… ale…
            -Nie tłumacz się - przerwałem mu. - Zresztą od razu widać, że jest to mieszkanie studenta - dodałem i obaj się zaśmialiśmy.
            -Masz, to powinno pasować - powiedział podając mi jakieś ubrania. - To ja pójdę zrobić ci tą herbatę - dodał, poczym opuścił pomieszczenie. W tym czasie ja przebrałem się. W końcu nie miałem zamiaru siedzieć u niego w mokrych ciuchach. Patryk dał mi czarną bluzkę zespołu Gorillaz oraz zwykłe spodnie tego samego koloru. Ubranie o dziwo było w miarę dobre… No może gdzie niegdzie było za szerokie. Najwyraźniej Patryk musiał chodzić na siłownie.
            Po chwili gospodarz wrócił niosąc dwa kubki. Gdy podał mi jeden z nich, pomyślałem, iż jesteśmy sami. Nie, to nie były myśli z jakimiś podtekstami. Chodziło mi raczej o to, że wcześniej nie byłem z nikim sam w pokoju. Znaczy oczywiście często przebywałem tylko z Martą. Ale mi chodziło raczej o osoby tej samej płci. Pokój dzieliłem z Piotrkiem, zresztą w późniejszych czasach w tymże pokoju byłem gwałcony… A teraz? Siedziałem w pokoju obok chłopaka, którego praktycznie nie znałem… To chyba oczywiste, że odczuwałem pewien… dyskomfort.
            -Stało się coś? - z rozmyślań wyrwał mnie głos Patryka. Uśmiechnąłem sie lekko znad parującego kubka i pokręciłem przecząco głową.
            -Ostatnio też się tak zapytałeś - odpowiedziałem roześmiany tym faktem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że wspominając o tamtej rozmowie, najprawdopodobniej Patryk będzie chciał mi zadać kilka niewygodnych pytań… Lekko się spiąłem.
            -Najwyraźniej mam powody by zadawać to pytanie - odrzekł spokojnie. - Co się właściwie wtedy stało?
            -Nic… Po prostu… - zaciąłem się. Nie potrafiłem i nie chciałem opowiedzieć mu o wydarzeniach z domu dziecka. Nie chciałem mu mówić co mi się przytrafiło.
            -W porządku, jak nie chcesz, to nie mów, ale jakby co to pamiętaj, że zawsze cię wysłucham.
            Uśmiechnąłem się na jego słowa i obiecałem pamiętać o tym. Reszta spotkania odbyła się w miłej atmosferze. nawet moje poczucie dyskomfortu znikło. Przy Patryku byłem naprawdę szczęśliwy, nie myślałem o przeszłości, nie zadręczałem się. Po kilku godzinach chłopak odwiózł mnie do domu, gdzie na szczęście siedziała Marta, a sam pojechał na wieczorne zajęcia. Niestety, proroctwo Patryka się wypełniło i przez kolejny tydzień leżałem w łóżku z gorączką.
           
            Od tego czasu moje relacje z Patrykiem były bardzo dobre. Dość często się spotykaliśmy, żartowaliśmy. Czasami wychodziliśmy z Dominikiem, ale częściej tylko we dwoje. Chodziliśmy na imprezy, do barów, na siłownię, czasami na zwykłe spacery… Czy to naprawdę brzmi tak pedalsko, jak mi się zdaje? W każdym razie na początku byliśmy bardzo dobrymi znajomymi. Potem poczułem, iż mogę zaufać chłopakowi, że mógłbym mu powiedzieć o przeszłości. Tylko, że ja nie chciałem do nie wracać. I może tu popełniłem błąd?
            No nieważne. W każdym razie nasza przyjaźń się zaciślała i w sumie spotykaliśmy się raz w tygodniu minimum. No i często pisaliśmy ze sobą. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Minęło Boże Narodzenie, przed którym w trójkę zrobiliśmy ,,własną" wigilię. Która swoją drogą opierała się głównie na piciu… Wszyscy również obdarowaliśmy się skromnymi podarunkami. No w przypadku Dominika był to sam alkohol, który się nie zmarnował.
            Przez następny czas zorientowałem sie, iż chyba zacząłem sie w Patryku… zakochiwać. To było dla mnie nieznane uczucie. Pierwszy raz kogoś pokochałem. Bo z Piotrkiem było inaczej. Lubiłem go, był moim przyjacielem, ale to on mnie pocałował, gdy nawet nie zdawałem sobie sprawy z własnej orientacji. Przyzwyczaiłem się do jego bliskości, ale nigdy go nie pokochałem. Byłem w nim zauroczony, ale nie zakochany. Zrozumiałem to dopiero, gdy uzmysłowiłem sobie uczucie, jakie żywiłem do Patryka. Chciałem z nim spędzać, jak najwięcej czasu, czasami zdarzały mi się dziwne sny, z jego udziałem… Znowu to wszystko brzmi, jak gadka, jakiegoś zniewieściałego pedałka więc może odpuszczę sobie dalsze rozmyślania o miłości.
            Zauważyłem również, że dzięki Patrykowi zmieniłem się. Nie rozpamiętywałem przeszłości. Nawet nie rozmyślałem o mojej rodzinie, nie gnębiłem się. Byłem szczęśliwy, radosny, taki jak wcześniej. Myślałem, że tak ma to wszystko wyglądać, że jest już dobrze, że w końcu mogę zapomnieć, do czasu…
           
                Nadeszła w końcu kolejna rocznica śmierci mojej rodziny. Tego dnia również pojawiły się wyrzuty sumienia. Na powrót nienawidziłem siebie. Brzydziłem się sobą. Wtedy też nie poszedłem do szkoły, zostałem w pokoju, gnijąc w łóżku. Marta pewnie nawet tego nie zauważyła, pewnie poszła z samego rana do pracy. Chociaż nie miałem pewności, nie schodziłem na dół. Od południa mój telefon ciągle dzwonił, ale ja go usilnie ignorowałem. Myślami byłem gdzie indziej, w domu, u siebie. Przypominały mi się słowa mojej najbliższej rodziny: ,,Widzisz skarbie, roślinki szybciej rosną, jak się z nimi rozmawia…", ,,Ale mieliśmy jechać zobaczyć prezent dla ciebie…", ,,Znowu idziesz grać? Znowu pojedziemy bez ciebie…" Te wszystkie słowa, wydarzenia przeżywałem na nowo. Wszystko rozpamiętywałem, nawet moment, gdy dowiedziałem się o ich śmierci… ,,Mateuszku… Twoi rodzi, razem z Madzią… oni… oni… nie żyją…"
            Jak cały ranek nie pozwoliłem sobie na chociażby jedną łzę, tak teraz nie potrafiłem. Po przypomnieniu sobie, jak zapłakana pani Krysia oznajmiła mi śmierć moich rodziców, mojej siostry, moich najbliższych, nie potrafiłem zostać obojętny. Nie chciałem.
            Około godziny czwartej troszkę się uspokoiłem. Już nie płakałem, mój oddech nie był już spłycony, ani przyśpieszony. Jednak ciągle patrzyłem bezmyślnie w ścianę. Nawet przestałem zwracać uwagę na dzwoniącą komórkę, nie interesowało mnie, któż to dzwoni. Z otępienia wyrwało mnie dopiero głośne wchodzenie po schodach (Marta robi to o wiele ciszej) i głośne pukanie, a właściwie walenie, do drzwi. Przeniosłem wzrok na nie i usiadłem na łóżku.
            -Proszę - powiedziałem mało zainteresowany, któż to przyszedł. Do pokoju wszedł zdenerwowany Patryk.
            -Mateusz co się dzieje? - zapytał zaniepokojony zamykając za sobą drzwi. - Nie odbierasz telefonu…
            -Co tu robisz? - przerwałem mu. Pytanie to zadałem stosunkowo cicho, ale chłodno. Nie chciałem dzisiaj rozmawiać. Chciałem być sam.
            -Martwiłem się, twoja ciotka zadzwoniła i powiedziała, że nie zszedłeś jeszcze na dół dzisiejszego dnia - wyjaśnił, a ja spojrzałem na niego zdziwiony. To ona wie? Skąd? - Została dzisiaj w domu, martwiła się. Nie wie co robić… - zaczął tłumaczyć.
            -Jasne! - krzyknąłem nie wytrzymując - Lepiej ciebie przysłać, niż samemu przyjść! - dla mnie to było jasne. Zadzwoniła po Patryka, bo jej było wygodniej… bo nie musiała nic robić.
            -Mateusz, to nie tak. Po prostu nie wiedziała co ma zrobić. Ostatnio, jak wspomniała o twojej matce… - zaczął, ale po chwili zamilkł. Być może dlatego, iż przeniosłem na niego rozwścieczone spojrzenie? Przecież nikt nie miał prawa wspominać o moich rodzicach… Nikt nie miał prawa porównywać mnie do nich… To za bardzo bolało.
            -Skąd wiesz? - warknąłem.
            -Powiedziała mi. Tak samo jak o tym, że dzisiaj mija kolejna rocznica ich śmierci… - zaczął. Przez chwilę milczał, ale zauważając, że nie mam zamiaru się odezwać kontynuował podchodząc do mnie wolno. - Ja wiem, że jest ci ciężko… Ale nie możesz…
            -Co nie mogę?! Kto mi zabroni? Ty?! - krzyczałem. Patryk patrzył na mnie zdziwiony i chyba coraz bardziej przerażony. - NIC nie rozumiesz! Oni umarli przeze mnie!  - wrzasnąłem po czym siedząc na łóżku zakryłem twarz rękami. - To przez mnie, to moja wina - powtarzałem chaotycznie. ,, Znowu pojedziemy bez ciebie…"
            -Mateusz, nie możesz się obwiniać - zaczął i usiadł obok mnie. - Nie wiem, jakie to uczucie stracić rodziców, ale wiem, że oni zawsze chcą dla dzieci jak najlepiej. - Pokręciłem przecząco głową płacząc. - Zresztą czasu nie cofniesz. To już się wydarzyło i nie masz na to wpływu. Teraz musisz żyć tak jak ty tego chcesz… Nie karzę ci zapominać o rodzicach, siostrze, ale nie rozpamiętuj tego - tłumaczył spokojnie. Złapał mnie za ręce i odsunął je od mojej twarzy. Drugą dłonią podniósł mój podbródek i zmusił do spojrzenia w jego oczy. Machinalnie przysunąłem się do niego patrząc w zwierciadła dusz. Co chciałem tam zobaczyć? Czy znalazłem tam to czego chciałem? Nie wiem. Pamiętam tylko, że twarz Patryka powoli przybliżała się do mojej. Chłopak nie odrywał ode mnie spokojnego spojrzenia, nie wiem co chciał z niej wyczytać i czy wyczytał to z niej. Pamiętam tylko moment, gdy musnął moje usta swoimi. Czy odpowiedziałem na to muśnięcie? Nie wiem, nie pamiętam. Zaskoczyło mnie jego działanie, nie wiedziałem co zrobić. Po chwili Patryk się odsunął, nie wiem, jak zinterpretował moją postawę, nie wiem czy się uśmiechał. Może nawet chciał iść do domu? Lecz, na pewno ja mu w tym przeszkodziłem. Szybko objąłem chłopaka i wtuliłem swoją twarz w jego klatkę piersiową. Zacząłem płakać. Za dużo emocji we mnie buzowało, tego wszystkiego było dla mnie za dużo. Patryk objął mnie i uspokajająco gładził mnie po głowie i plecach, chyba nawet coś szeptał.
            W jego ramionach było mi dobrze i czułem, że moje troski odchodzą. Moje przygnębienie uchodzi ze mnie razem ze łzami. Moja złość… W jego ramionach czułem się po prostu… bezpiecznie.

Nazywam się Mateusz i może wszystko będzie już dobrze.



C.D.N.


1. Szkoła im Mickiewicza naprawdę jest w Katowicach i naprawdę jest najlepszą na Śląsku.. a przynajmniej tak słyszałam xD Jednakowoż nigdy w niej nie byłam więc nie wiem jak tam jest. Ale znajomy Feng twierdzi, że jest tam.. nie za fajnie. Więc mój opis może się bardzo różnić od rzeczywistości. No dajmy Mateuszowi normalną szkołę, prawda? ^^