A i chciałam też podziękować Inie, która betuje moje dzieła. Dziękuję <3
Dobra nie zanudzam już dłużej.. Życzę miłej lektury ^^ i liczę na Wasze komentarze x3
Leżałem na trawie, a słońce
przyjemnie grzało. Czułem się zrelaksowany, wypoczęty. Położyłem rękę na
miejsce obok. Chciałem się przytulić do niego. Lecz miejsce obok było puste…
Podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem się. Byłem sam na polanie.
Czułem się samotny, drzewa wyglądały strasznie, jakby chciały mi pokazać, jak
bardzo mną gardzą, śmieją ze mnie. Po moich plecach przeszedł nieprzyjemny
dreszcz. Szybko wstałem.
-Sebastian? - wyszeptałem.
Odpowiedziała mi głucha cisza. -Sebastian. - powtórzyłem głośniej. Znów nikt mi
nie odpowiedział.
Nagle zerwał się gwałtowny wiatr i
niebo pociemniało. Wystraszony pobiegłem do domu. Z każdą chwilą robiło się co
raz ciemniej, a ja miałem wrażenie, że stoję w miejscu.
Z szybko bijącym sercem, wreszcie dopadłem klamki i wpadłem do środka.
Zamknąłem drzwi, opierając się o nie. Gdy uspokoiłem swój oddech, podniosłem
wzrok i rozejrzałem się po holu. Ściany były koloru jasnożółtego, a na nich
widniały portrety mojej rodziny. W tym domu, właściwie to w willi, moja rodzina
mieszkała od wielu pokoleń. Wydawało
mi się, że wszystko jest normalne, że jestem bezpieczny… Jednak nie byłem
spokojny… Dlaczego tu jest tak cicho? Pomyślałem.
Odkąd sięgam pamięcią w domu
zawsze panował gwar. Mirian krzyczała na służbę, ojciec kłócił się z siostrą,
albo z głośników leciała głośna muzyka. A w tym momencie ciszę w domu zakłócało
jedynie tykanie zegara i mój niespokojny oddech.
-Mamo? Tato? - cisza. -Mirian? -
podniosłem głos. - Jest tu ktoś? - Co się
dzieje? Dlaczego nikogo tu nie ma? Gdzie się wszyscy podziali? - Sebastian!
- w końcu wykrzyczałem jego imię. Po raz kolejny odpowiedziała mi cisza.
Zacząłem się niepokoić, zawsze ktoś odpowiadał na moje nawoływania. A tym kimś
był Sebastian.
-Sebastian! - powtórzyłem głośniej.
Szybko pobiegłem w stronę jego pokoju. Podczas wbiegania po schodach, potknąłem
się parę razy, ale nie zwróciłem na to uwagi, biegłem dalej.
Wbiegłem
do pomieszczenia i przeżyłem szok. Pokój był… pusty. Gdzie są meble? Gdzie są twoje rzeczy? Pomyślałem.
-Gdzie Ty jesteś? - wyszeptałem, a z
mojego oka wypłynęła jedna łza. Szybko ją wytarłem i postanowiłem znaleźć
jedyną osobę, na której mi zależało i która się o mnie troszczyła. Wbiegałem do
każdego pomieszczenia, ale w żadnym nie znalazłem jego. Stanąłem
przed drzwiami prowadzącymi do łazienki, gnębiły mnie złe przeczucia. Drżącą
ręką złapałem klamkę oraz wziąłem kilka głębokich oddechów. Po chwili pchnąłem
wrota i wszedłem do pomieszczenia. Łazienka była duża, na ścianach jak i
podłodze znajdowały się białe kafelki.
Jednak, nie zwróciłem uwagi na
wygląd pomieszczenia. Mój wzrok skierowany był na wielką, białą wannę, w której
siedział…
-Seba… - zamilkłem.
Zauważyłem, że mój lokaj siedział w wannie pełnej… krwi. Jego ciało było chude,
kościste, cera blada jak u trupa.
- Sebastian - powtórzyłem. Co raz
bardziej się bałem. Nagle usłyszałem głośny śmiech. Popatrzyłem na lokaja, a on
odwrócił głowę i popatrzył na mnie z uśmiechem. Jego twarz była cała we krwi, a
jego piękne, niemal czarne oczy straciły swój blask, były puste. Sebastian
popatrzył na mnie z wyrzutem, a może z radością? Sam nie wiem. Pierwszy raz
bałem się właśnie jego. Zawsze to on był moją ostoją, a teraz drżałem przy nim
i to nie z przyjemności.
Sebastian wyciągnął ręce w moją
stronę, były strasznie chude, całe we krwi. Nie przestał się śmiać. Chciałem
się cofnąć, uciec od niego, ale nie mogłem. Coś blokowało moje ruchy. Lokaj
pociągnął mnie w stronę wanny i wrzucił do niej. Wylądowałem głową we krwi, nie
mogłem złapać oddechu, dusiłem się. Mimo krwi, która wypełniała moje uszy,
słyszałem jego śmiech. Na całym ciele czułem nieprzyjemne ciarki.
-Sebastian! - krzyknąłem i podniosłem
do pozycji siedzącej. Rozejrzałem się chaotycznie po pokoju, próbowałem
uspokoić swój szybki, płytki oddech. To
tylko sen, głupi, straszny sen. powtarzałem sobie w myślach. Położyłem się
z powrotem na czarnej, satynowej pościeli.
Minął dokładnie miesiąc odkąd
pożegnałem się z miłością mojego życia. Starałem się żyć normalnie, chciałem
być szczęśliwy. Na nowo zacząłem spotykać się ze znajomymi, uczyłem się, aby
mieć dobre oceny, za dnia śmiałem się i nie cierpiałem już sam. Była ze mną
rodzina z przyjaciółmi. Dopiero w nocy nawiedzały mnie koszmary, każdy był
inny, ale zawsze Sebastian umierał. Czasami trup się ze mnie śmiał. Parę razy
prosił abym o nim zapomniał, a ostatnio uratował mi życie.
Najbardziej brakuje mi go w nocy.
Przewróciłem się na drugi bok,
nogi podciągnąłem do klatki oraz objąłem je. Zacisnąłem mocno powieki, zacząłem
niebezpiecznie drżeć. Tak bardzo mi go brakowało.
Pozwoliłem łzom spłynąć po moich policzkach. Facet nie powinien płakać. Przekonywałem sam siebie, jednak nie potrafiłem
się uspokoić. Tak bardzo chciałem znaleźć się w jego ramionach. Sebastian nie był tylko lokajem, niańką, on
był moim kochankiem. To z nim przeżyłem swój pierwszy pocałunek, pierwszy raz.
Kochałem go i czułem się kochany.
Zacisnąłem dłonie w pięści, nie rozumiejąc, dlaczego to on musiał zachorować,
dlaczego umarł.
Kolejną noc przepłakałem. Sen
nie był ratunkiem, ukojeniem, nie czułem się wypoczęty, miałem wrażenie, że
umieram, od środka.
-Kaith! - krzyk mojej mamy wyrwał
mnie z otępienia. Podniosłem się do pozycji siedzącej i chaotycznie rozejrzałem
wokół. Na dworze było już widno. Czyżbym
zasnął? Wątpię, pewnie nie zauważyłem, kiedy się rozjaśniło. - Kaith! -
powtórzyła moja rodzicielka.
Nazywam się Kaith Newson. Tak ten
Newson, mój ojciec jest właścicielem stacji telewizyjnej, odbieranej chyba w
każdym mieście w Ameryce Północnej. Jestem pół Amerykaninem, pół Japończykiem.
Mój tata jest wysokim mężczyzną o blond włosach. Ma szare oczy, duży nos, jest
dobrze zbudowany. Wiecznie chodzi w garniturze (jak ja nienawidzę takiego
stroju) i na wszystko patrzy wyniosłym oraz srogim wzrokiem.
Moja matka jest niską, ciepłą
Azjatką. Ma długie, ciemne włosy, które zawsze spina w kok. Nie ubiera się jak
jej rodzice, zawsze lubiła elegancki, zachodni styl ubioru. Według stereotypu
powinna być ,,opiekunką ogniska
domowego". Jednak ona jest prawdziwą bizneswoman, zawsze zapracowana. Prowadzi
własne Studio Mody i często musi wyjeżdżać na pokazy mody.
Jestem (dzięki Bogu) w miarę
wysokim osiemnastolatkiem o blond włosach, które sięgają mniej więcej mojej linii
szczęki. Po matce odziedziczyłem skośne, czekoladowe oczy oraz delikatne rysy
twarzy. W prawym uchu (w ramach młodzieńczego buntu) mam dwa srebrne kolczyki. Do
tego noszę łańcuszek z wisiorkiem (który dostałem od Sebastiana na siedemnaste
urodziny), a na palcach mam pierścionki, w tym rodzinny sygnet. Ojciec mi go dał,
gdy byłem jeszcze dzieckiem, w ten sposób zostałem wybrany na przyszłego
prezesa studia telewizyjnego.
Szybko podniosłem się z łóżka,
załatwiłem swoje sprawy w łazience, a następnie wszedłem do garderoby. Tak mam
własną garderobę. Dziwne prawda? Osiemnastolatek, który posiada pomieszczenie
pełne ubrań. No cóż, lubiłem dobrze wyglądać. Może nie tak jak moja matka, nie
zwracałem uwagi na każdy, najmniejszy szczegół, jak siostra oraz nie biegałem
po wyprzedażach jak one. Co nie zmienia faktu, że dbałem o swój wizerunek
zewnętrzny, dzięki temu czułem się pewniej. Założyłem niebieską koszulę, oraz
czarne rurki, na ręce włożyłem bransoletki i rzemyki. Moje ubrania zawsze były
markowe, z najdroższych firm. Nie uważałem, że to, co markowe jest lepsze, po
prostu według mnie miałem większy wybór. Dlatego dużą ilość funduszy
przeznaczałem na ubrania. Niektórzy mogli mnie uważać za rozpieszczonego
gówniarza, który nie zna wartości pieniądza, bo zawsze dostawał to, czego
chciał, mógł kupić wszystko. Oczywiście po części to racja. Rodzice wydawali na
mnie dużo pieniędzy, nigdy nie martwiłem się, że na coś mnie nie stać. Również
mogłem robić co chciałem, nie karali mnie za późne kładzenie się spać. Było
dobrze, dopóki im nie przeszkadzałem; w ogóle mało się z nimi widziałem, rzadko
rozmawiałem. Wolałbym być biedny, byleby tylko zaznać prawdziwego życia
rodzinnego. Gdzie mama szykuje obiad, pomaga w lekcjach, a ojciec gra z dziećmi
w gry komputerowe, uprawia sport. Ja jednak byłem samotny, rodzice interesowali
się tylko pracą.
Przez siedemnaście lat
interesował się mną tylko Sebastian, troszczył się i dbał o mnie.
Potrząsnąłem
głową, aby odgonić wspomnienia, na chwilę zacisnąłem powieki, by nie pozwolić
łzom spłynąć po policzkach. Wziąłem głęboki wdech i zająłem się układaniem
fryzury. Po uczesaniu się, jak i założeniu czarnego swetra ze sztucznym
uśmiechem opuściłem pokój. Gdy zszedłem do kuchni, do moich nozdrzy doszedł
wspaniały zapach świeżych naleśników.
-Mirian, co dziś na śniadanie? -
zapytałem naszej gosposi. Zajmowała się ona gotowaniem, jak i kontrolowaniem
pracy reszty służących. Była niska, o szczupłej, a wręcz chudej posturze, a
swoje siwe włosy zawsze spinała w kok. Mirian traktowała mnie i moją siostrę,
jak własne wnuki, a nam zastępowała babcię.
-Hmm… Niech pomyślę. - udała
zastanowienie. - Dzisiaj jest twoja ulubiona ryba w sosie czosnkowym i sałatka
z rodzynkami. - skrzywiłem się na wspomnienie znienawidzonej potrawy. Kobieta
zaśmiała się i pokręciła rozbawiona głową.
-Nie zrobiłabyś mi tego. - rzekłem
stanowczo. - Dziękuję za moje ulubione naleśniki. - uśmiechnąłem się uroczo i
zasiadłem do stołu.
-I po co w takim razie pytasz się?
Zresztą rozmowę rozpoczyna się od ,,Dzień dobry". - pokręciła zdegustowana
głową, a ja przewróciłem oczami. Gdy talerz z naleśnikami wylądował przede mną,
chciałem sięgnąć po jedną porcję, ale Mirian uderzyła mnie łyżką po palcach.
-Najpierw umyj ręce. - rozkazała.
-Umyłem u siebie. - zaprotestowałem
i już chciałem sięgnąć po naleśnik, gdy zatrzymał mnie wściekły wzrok Mirian.
-To umyjesz jeszcze raz. -rzekła.
Westchnąłem i posłusznie wstałem mamrocząc: ,,Dlaczego ty mi nie
wierzysz?", podszedłem do zlewu i jak na grzecznego chłopca przystało wyczyściłem
dłonie. Gdy wreszcie mogłem spożyć posiłek, Mirian znowu mnie zatrzymała. -
Chyba nie zamierzasz jeść rękami. - rzekła oburzona, a ja popatrzyłem na nią
wzrokiem mówiącym: ,,dlaczego
nie?". Kobieta ciężko westchnęła. - Do jedzenia używa się sztućców. -
wyjaśniła i wsadziła mi do rąk widelec oraz nóż. Następnie rozłożyła serwetkę i
położyła na moich kolanach. - Teraz przynajmniej spodni sobie nie pobrudzisz. -
pokręciłem głową i wziąłem się za jedzenie. Oczywiście umiałem zachować się
przyzwoicie, nawet odróżniałem, jakie potrawy je się, jakimi sztućcami. Jednak
w domu nie lubiłem stosować się do wszystkich tych zasad i reguł. Lubiłem czuć
się swobodnie i nie zwracałem uwagi, jaki widelec wybrałem, by spożyć na
przykład rybę.
-Mirian, zrób mi kawę. - do
pomieszczenia wbiegła moja mama. - Kaith pośpiesz się, bo znowu spóźnisz się do
szkoły. - Uśmiechnęła się do mnie. W takich chwilach wyglądała jak moi
dziadkowie, których widziałem może trzy razy w życiu. Rodzice mojej mamy
mieszkają w Tokio. Nadal mają pretensje do mojego ojca, iż zabrał im najstarszą
córkę. No tak zapomniałem wspomnieć moja rodzicielka ma dwóch braci i jedną
siostrę, lecz ona jest najstarsza. Rodzice poznali się właśnie w Kraju
Kwitnącej Wiśni, gdy nastoletni ojciec udał się tam razem z dziadkiem w
sprawach służbowych. Mama zawsze wmawiała mi, iż była to miłość od pierwszego
wejrzenia, ale ja twierdziłem, że po prostu wpadli. I w ten ,,magiczny"
sposób powstałem ja.
Mama upiła parę łyków gorącego
napoju, gdy odłożyła filiżankę od ust spojrzała na mnie, swoimi ciemnymi
oczami. - Kochanie, w weekend razem z tatą wyjeżdżamy. Może zaprosisz sobie
kogoś na ten czas? - kiwnąłem głową. Mówiąc to kobieta miała na myśli dwóch,
trzech kumpli, a nie całą klasę, którą zaproszę na imprezę… Uśmiechnąłem się na
myśl o przyjęciu, pokręciłem głową, aby odgonić myśli na temat przygotowań.
Mama spojrzała na zegarek, po czym
wstała, pocałowała mnie w policzek i rzucając krótkie ,,miłego dnia"
wybiegła z domu. Tak było zawsze, nigdy nie miała dla mnie czasu. Chociaż nie.
Wcześniej rozmowa zaczynała i kończyła się od ,,miłego dnia". Dopiero, gdy
Seba umarł zaczęła mnie informować o planach… Z westchnieniem podniosłem się z
krzesełka, wziąłem swoje rzeczy i wyszedłem z domu.
Przed samochodem (nie lubiłem
jeździć na co dzień limuzyną) czekał mój kierowca. Podczas podróży mówił, jak
najęty o swoich przygodach miłosnych. Na szczęście droga szybko minęła.
W szkole czas też, nawet sprawnie
leciał, nauczyciele nie zwracali na mnie zbytniej uwagi, za co byłem im
wdzięczny, gdyż mogłem spokojnie siedzieć i się obijać.
-Kaith! - usłyszałem przy wyjściu ze
szkoły.
-Co jest? - zapytałem, gdy brunet
imieniem Josh podszedł do mnie.
-Idziesz na piwo? - wyszczerzył się,
a jego oczy zabłysnęły z podekscytowaniem.
-Jasne, czemu nie. - wzruszyłem
ramionami. - Tylko powiem kierowcy, aby nie czekał na mnie. Bob, jedź do
domu. Ja wychodzę na miasto z kumplami.
-Jesteś pewien? - spojrzałem na
niego spode łba. - Okej, okej. Jak chcesz. - podniósł ręce w obronnym geście i
uśmiechnął się ukazując swoje krzywe zęby.
- Jesteś już dorosłym mężczyzną, sam decydujesz o swoim życiu. Tylko nie
zapomnijcie o zabezpieczeniu. - mrugnął do mnie, a ja spojrzałem na niego
zabójczym wzrokiem. Bob się zaśmiał i odjechał spod szkoły.
-No to możemy ruszać. - rzekłem
podchodząc do znajomych. Jak zwykle poszliśmy do naszego ulubionego pubu, tam
spędziliśmy godzinę rozmawiając o niczym oraz wygłupiając się. No cóż… Procenty
robią swoje.
-Kaith! - w pewnej chwili zawył
wcięty Alex. - Co u Ca… Caroliny? - wybełkotał. Caroline to dziewczyna, która
ostatnio daje mi do zrozumienia, iż jest mną zainteresowana. Biedna, nie wie,
że jestem gejem, przez co nie jestem i nie będę nią zainteresowany.
-Nie wiem… Nie rozmawiałem z nią
ostatnio. - wyznałem.
-Ty weź się za nią. Niezła dupa z
niej, no i leci na ciebie. - puścił do mnie oczko, a ja przewróciłem oczami.
-W tym towarzystwie o damach
wyrażamy się z szacunkiem. - warknął Thomas i podniósł się z miejsca. Po
procentach chłopak stawał się tolerancyjny i nie lubił, gdy ktoś obrażał lub
obgadywał innych przy nim. Najdziwniejsze jest to, iż na trzeźwo sam obrabiał
dupę znajomym oraz wyrażał się o
,,damach" w dość chamski sposób.
-Tom, spokojnie. Miałem na myśli
słodką niewiastę o długich, blond włosach. - szybko usprawiedliwił się Alex podnosząc
ręce w obronnym geście. - A właśnie, co u Juli? - zmienił temat. Przez dłuższą
chwilę słuchaliśmy opowieści o ukochanej Thomasa.
Jego historię , przerwało wejście Igora do miejsca publicznego.
-Kurwa. - warknął Dave. - Patrzcie,
ciotę wpuścili.
-Ej! - krzyknął Alex. - Igor
pomyliłeś drogi. Klub dla cip jest tam! – krzyknął, wyciągnął rękę, wymachując
nią i wskazując jakiś nieokreślony punkt przez ścianę.
Igor uśmiechnął się pod nosem, przewrócił oczami i jak gdyby nigdy nic, poszedł
dalej. Na pewno przyzwyczaił się do tych docinek. Tak samo jak ja, tylko ja nie
potrafiłem pokazać swojego prawdziwego oblicza przyjaciołom. Jestem żałosny.
-Naprawdę przeszkadza wam, z kim się
spotyka? - zapytał Thomas.
-No kurwa! To jest nienormalne! -
wrzasnął Dave. - To jest wbrew, tej… No tej… biologii! - język mu się plątał. -
To tak jakbym ci korek w dupę wsadził! Może sam jesteś pedałem?
-Mam dziewczynę. - warknął Tom. Siedziałem
cicho przysłuchując się rozmowie. Nie lubiłem jak tematy schodziły, na te tory.
Banda głupich homofobów. pomyślałem. - A nawet gdybym był, to co
wam do tego? - dodał Thomas.
-Nie zadaję się z ciotami. - rzekł
stanowczo i pewnie Dave.
-Ja pierdolę. - westchnąłem. - Właściwie,
co on wam zrobił? - zrobiłem krótką pauzę, udając zastanowienie. - Powiem wam.
- spojrzałem po wszystkich twarzach. - Nic! Tylko nie odpowiada wam to, iż woli
chłopaków! - na tym zazwyczaj kończyły się rozmowy o homoseksualistach, jednak
tym razem było inaczej.
-Serio? - zdziwił się Josh. - W
sumie… Nic nie mam do gejów. - rzekł po krótkim namyśle, a banda homofobów,
spojrzała na niego zdziwiona. - Tylko, żeby byli z dala ode mnie!
-A co, boisz się o swój tyłek? -
zapytałem mrużąc oczy.
-I to jak! - potwierdził gorliwie. -
Mój tył jest bardzo dla mnie ważny.
-Pf… Kto by chciał taki tyłek, jak
twój. - zażartowałem.
-A co? Jest z nim coś nie tak? -
udał przerażenie.
-Hm… W sumie, dupa, jak dupa. -
zacząłem powoli. - Ale jakbym był gejem… - którym
do cholery jestem! pomyślałem. Dlaczego wciąż muszę brnąć w te kłamstwa? - To
twój zadek omijałbym szerokim łukiem. - puściłem mu oczko.
-Phi… Po prostu zazdrościsz mi dupy.
- zaśmialiśmy się i zaczęliśmy ,,obgadywać" tyłek Josh'a.
Denerwowało mnie zachowanie
chłopaków. Jeżeli dowiedzą się o mojej
orientacji, to odwrócą się ode mnie? Będą mnie ignorować? Te myśli ciągle
krążyły mi po głowie. Zdawałem sobie sprawę, że ta banda homofobów nie ma
pojęcia o gejach. Dla nich gej, był ciotą, która sama nie umie sobie poradzić i
jedyne co robi to daje dupy… Oczywiście panowie nie mają podstaw aby tak
myśleć. Jedynym gejem, z jakim się zadają, to ja. Ale oni nie zdają sobie z
tego sprawy, myślą, że jedynym gejem w ich otoczeniu, jest Igor.
Nie znają Igora za dobrze. Zanim klasa dowiedziała się o jego orientacji,
chłopak był nawet lubiany, dziewczyny do niego wzdychały, a on odgrywał rolę
tajemniczego, niedostępnego młodzieńca. Gdy wyszła sprawa z jego chłopakiem,
który ośmieszył go na oczach całej szkoły, zmienił się diametralnie stosunek do
Igora. Nikt nie miał okazji, aby go naprawdę poznać, bo jak zaprzyjaźnić się z
kimś przez miesiąc? To jest a-wykonalne!
Czasami, gdy mówili o gejach miałem wrażenie, iż tylko żartują… Przynajmniej
taką miałem nadzieję.
-Dobra, ja lecę. - rzuciłem,
podnosząc się.
-Już? - zdziwił się Alex
-Kaith, weź przestań. Siadaj. -
próbował mnie pociągnąć z powrotem na miejsce Josh.
-Nie. - zaprzeczyłem. - Muszę
jeszcze się pouczyć. - nie była to dokładnie prawda. Chciałem jeszcze odwiedzić
cmentarz.
Po wyjściu z pomieszczenia chłodne
powietrze uderzyło mnie w policzki. Objąłem się rękami, aby choć trochę było mi
cieplej. Ale zimno… pomyślałem. Czemu nie założyłem kurtki? Cholera! Jest
grudzień, a ja w samej bluzie. Oj Kaith, aż tak bardzo chcesz mieć zapalenie
płuc? Zapytałem sam siebie. Po chwili pojawiła się myśl, że gdyby Sebastian
żył to, nie pozwoliłby mi wyjść tak lekko odziany z domu… Sebastian…
Po chwili doszedłem do cmentarza i
ruszyłem w stronę grobu Seby. Świadomość bycia takim idiotą przemęczała mnie.
Tak bardzo chciałem powiedzieć przyjaciołom o swojej orientacji, lecz nie
potrafiłem, bałem się ich reakcji. Bałem się odrzucenia. Zależało mi na ich
przyjaźni, tak samo jak im na mnie. Taką przynajmniej miałem nadzieję.
Westchnąłem i zacząłem myśleć nad
ostatnimi wydarzeniami. Ty byś mi pomógł
poradzić sobie z problemami.
Stałem tak chwilę, a może trochę
dłużej? Mogłem spędzić tam kilka minut, albo kilka godzin. Straciłem rachubę
czasu. Kiedy mróz zaczął mi doskwierać, ruszyłem w kierunku wyjścia.
Gdy nadszedł zmrok, szedłem przez
park, rozmyślając o swoich znajomych. Po chwili zauważyłem pewną postać stojącą
pod latarnia. Wiem jak to brzmi, ale postać nie wyglądała na osobę do
towarzystwa, wręcz przeciwnie. Zaintrygowała mnie. Byłem nią zainteresowany jak
i wystraszony. Stanąłem w miarę w bezpiecznej odległości i obserwowałem.
Osoba ta była ubrana na czarno,
miała tego koloru bojówki oraz drogą, skórzaną kurtkę. Do spodni miała
przyczepione łańcuchy, nosiła glany. Niestety nie wiedziałem jego twarzy
(podejrzewałem, iż to mężczyzna), ponieważ miał założony kaptur. Zaintrygował
mnie do tego stopnia, iż nie mogłem odwrócić od niego wzroku. Miałem wrażenie,
że postać poruszyła się. Może spojrzał na mnie? Nie wiedziałem, żałowałem, że ma
założony, ten głupi kaptur. Tak bardzo chciałem zauważyć jego twarz.
Nagle zauważyłem, iż tajemnicza
osoba zaczęła iść w moją stronę. Chciałem się ruszyć, ale nie mogłem. Stałem
prosto, gdy mnie mijał, nie potrafiłem zmusić się do powrotu do domu. A może
nie chciałem? Musiałem wyglądać, jak ostatnia sierota, która stoi ma środku
chodnika, lecz w tamtym momencie, moje myśli krążyły wokół tajemniczej osoby.
W pewnej chwili poczułem ból w
barku, zachwiałem się, by złapać równowagę, odwróciłem się. W tym momencie
spojrzałem w złoto-miodowe oczy. Dopiero po chwili zorientowałem się, iż
musieliśmy się zderzyć, a przy okazji musiał mu spaść kaptur z głowy.
Miał czarne, dłuższe
od moich, włosy z czerwonymi pasemkami. W lewym uchy, jak i w prawej brwi
widniały kolczyki. Chłopak wydawał się być mojego wieku.
Nie potrafiłem odwrócić wzroku od
jego boskich oczu, były hipnotyzujące. Patrzyliśmy sobie w oczy, nie wiem przez
ile, dla mnie czas stanął w miejscu. Po chwili chłopak odwrócił się i ruszył
przed siebie, postanowiłem wziąć z niego przykład i ruszyć do domu.