Człowiek jest jedyną
inteligentną istotą żyjącą na Ziemi, oczywiście nie mamy tej pewności, lecz najłatwiej
jest nam tak założyć. W końcu nie wiemy co myślą, lub co czują, na
przykład: zwierzęta. W każdym razie człowieka opisuje jeszcze jedna cecha,
a jest nią – ciekawość. Doskonale zdajemy sobie sprawę, iż ludzie lubią
lepiej orientować się w życiu swoich znajomych niż oni sami. Łącząc te
dwie cechy: inteligencję oraz ciekawość dość łatwo można zauważyć, iż człowiek
jest stworzony do czegoś więcej niż proste życie, że pozostawi po sobie coś na
Ziemi, dzięki czemu nie zniknie na zawsze.
Pozostałości będą
wynikiem alchemii. Ale czym jest alchemia? Równoprawną wymianą, przy której
trzeba dać tyle samo ile się otrzyma? Licznymi eksperymentami, czy też
warzeniem eliksirów? A może poszerzeniem horyzontów człowieka w lecznictwie?
Alchemia jest sztuką, której nie da się łatwo zdefiniować. Jest niczym
nieokrzesane morze; porywająca i zaskakująca. Dla zwykłych ludzi jest magią.
Wielu alchemików
próbowało ją okiełznać, lecz większość doznała klęski. A może powinienem
powiedzieć „wszyscy”? Wszyscy oprócz jednego.
Valeric był dojrzałym, bo
prawie pięćdziesięcioletnim, mężczyzną, a dokładniej alchemikiem. O swój
wygląd przestał dbać po osiągnięciu czterdziestu lat, a mimo tego prezencję
miał przyzwoitą. W przeszłości kobiety często do niego wzdychały, marząc
by być jego ukochaną, teraz patrzyły na niego z zawodem, myśląc o jego
zmarnowanym potencjale. W tamtym okresie było wiadomo, że żadna piękność
nie ma szans z ukochaną Valerica – alchemią. Ludzie często pytali:
dlaczego Valeric nigdy nie założył rodziny, nie spłodził potomka; on na każde
pytanie odpowiadał lekkim uśmiechem, a następnie przenosił swoje
spojrzenie na zioła, lub inne rzeczy, nad którymi wówczas pracował. Tego dnia
również swoimi bursztynowymi oczami wpatrywał się liście mandagory, przy okazji
drapiąc się w głowę. Tym samym uwolnił kilka długich czarnych, z domieszką
kilku siwych pasemek, włosów, które spinał na karku. Czas był dla niego
o dziwo łagodny i tylko gdzie nie gdzie pozostawił swoje piętno w postaci
zmarszczek oraz kilku siwych włosów.
Valeric zastosowanie
alchemii znalazł w lecznictwie. Całymi dniami zajmował się chorymi albo
sporządzał nowe maści, lekarstwa. Większość mieszkańców pobliskiego miasta ufała
mu bezgranicznie i z aprobatą przypatrywała się jego poczynaniom.
Jednak znaleźli się też i tacy, którzy z nieufnością patrzyli na jego
poczynania, wyzywali od heretyków i chcieli ukamieniować. Valeric nie
musiał obawiać się o swe życie mając tylu popleczników. Dla własnego
spokoju mężczyzna mieszkał na uboczu wioski Kaer, znajdującej się niedaleko
owego miasta. Dzięki temu przyjmował u siebie chłopów, mieszczan, a nawet
szlachciców. Każdego było stać na jego
usługi.
Dzień dobiegał końca,
słońce pomału chowało się za szczytami odległych gór, barwiąc niebo złotem
i czerwienią. Ludzie wracali do swych domostw, by razem z rodziną
zasiąść przy wspólnej wieczerzy. Valeric, nie przejmując się późną porą, badał
właściwości znalezionej rośliny. Porównywał ją do znanych sobie ziół oraz
różnych opisów znajdujących się
w księgach, które trzymał w swojej pracowni. Badania nad ową
rośliną mogły ciągnąć się godzinami, a mężczyzna musiał jeszcze sporządzić
różne substancje lecznicze, jak i uśmierzające ból, które z pewnością
przydadzą mu się następnego dnia. Jednak alchemika nie martwiła ilość godzin,
które najprawdopodobniej tej nocy spędzi w swojej pracowni. Wiedział, że
nikt na niego w domu nie czeka, co więcej jego domem była pracownia. Było
to dość duże pomieszczenie, w którym znajdowało się mnóstwo ksiąg, a na
środku stał duży stół, przy którym alchemik prowadził swoje badania oraz
eksperymenty. Jedyne drzwi, znajdujące się w pracowni, prowadziły do
większego pomieszczenia – lecznicy. Tam Valeric uzdrawiał i pomagał. Znajdowało
się w nim wejście do budynku. Drzwi od pracowni były vis-a-vis drzwi wejściowych.
Dzięki temu alchemik mógł swobodnie przebywać w pracowni, widząc od razu
osoby wchodzące. Po prawej stronie znajdowała się zasłona tworząca pewnego
rodzaju ścianę. Za nią sypiali chorzy, którzy
nie potrafili wrócić do domów, albo nie mieli w nich opieki, której
wówczas wymagali. Takie przypadki zdarzały się rzadko, gdyż ludzie częściej
trafiali do przytułków dla chorych. Valeric nie był w stanie zaoferować im
w pojedynkę wystarczający czas oraz uwagę, których ci potrzebowali. Jednak
starał się codziennie zaglądać do przytułków, by pomóc w dbaniu o chorych
oraz dostarczyć odpowiednich leków i ziół. Pośrodku lecznicy Valerica
znajdowały się: krzesła oraz stół – to tutaj mężczyzna leczył ludzi. Przy
ścianie oddzielającej oba pomieszczenia stał ogrzewający je kominek. Natomiast
po lewej stronie schody prowadziły na piętro do ostatniego, najmniejszego pokoju.
Znajdowały się w nim najpotrzebniejsze rzeczy, jak łóżko oraz palenisko,
przy którym Valeric przyrządzał posiłki. Izba ta była również najcieplejsza,
dlatego też w upalne noce mężczyzna sypiał w lecznicy.
Tego wieczora nic nie
zapowiadało, czyjegokolwiek przybycia, tym razem w budynku Valeric
znajdował się sam. Przezornie pozostawił otwarte drzwi do lecznicy. Ciszę
zakłócały jedynie: szelest kartek, liści oraz oddech mężczyzny. W pewnej
chwili spokój przerwał tupot czyiś stóp oraz głośne sapanie dochodzące zza
drzwi wejściowych. Następnie te same drzwi zadrżały pod wpływem uderzenia. Zdziwiony
Valeric odszedł do stołu, postanawiając wpuścić gościa. Jego pośpiech musiał
świadczyć, iż stało się coś poważnego i potrzebuje pomocy uzdrowiciela.
Przypuszczenia Valerica potwierdziła zaczerwieniona twarz mieszczanina.
— Panie! Pomóż mi. Ocal
moją Ari — mówił roztrzęsionym głosem. — Oni spisali ją na zgubę. Chcą zakopać
mą córkę! Panie, tylko ty możesz ją uratować. W tobie moja ostatnia
nadzieja. Moja biedna Ari, jest taka zimna. Błagam.
Valeric stał oszołomiony.
W normalnej sytuacji powiedziałby, że nie może przywrócić zmarłego do
świata żywych. Pocieszyłby, współczułby, ale odmówiłby. Ta sytuacja jednak
normalna nie była. Ari – jakże podobny skrót imienia do „Ali”. Przeszłość nigdy
nie opuściła Valerica, lecz tym razem powróciła do niego ze zdwojoną siłą.
—
Ali, gdzie jesteś?! — wołał piętnastoletni Valeric swojego przyjaciela,
spacerując wzdłuż rzeki. Cieszył się tym pięknym, letnim dniem; z radością
słuchał śpiewu ptaków. Przyjemna pogoda zabrała zmartwienia Valerica, a przynajmniej
tak mu się zdawało. Czuł, jakby ciężar z jego ramion został zdjęty. Po chwili
znalazł swojego przyjaciela leżącego na trawie. Byli tego samego wieku,
podobnej postury, chociaż Valeric przewyższał lekko Alarica, który był
jaśniejszej karnacji. Miał bardzo jasne włosy, w których często tańczyły
promyki słońca, mieniąc je na różne sposoby. — Miałeś pomóc mi w gospodarstwie
— upomniał go siadając koło niego. Alaric w żaden sposób nie zareagował na
słowa przyjaciela. Po chwili zauważył, winowajcę zignorowania – czytaną przez
Alarica książkę. Ze śmiechem wyrwał ją przyjacielowi, zwracając na siebie jego
uwagę. — Alchemia? Od kiedy interesujesz się alchemią? — zapytał przeczytawszy
fragment.
—
Val, nie chciałbyś zostać alchemikiem? — zapytał poważnie Alaric, zaskakując
nie tylko swojego przyjaciela, ale i samego siebie. — Moglibyśmy uzdrawiać
ludzi, wyleczyć twoją matkę… Nie musiałbyś już wyręczać jej w każdej pracy
— zaczął cicho, jednak z każdą chwilą jego głos stawał się coraz
pewniejszy, a błękitne oczy nabierały dziwnego blasku. Valeric domyślił się,
iż jego przyjaciel marzył o tym od dawna. — Pomyśl, ludzie zaczęliby nas
szanować. Moglibyśmy wynieść się stąd. Poznać świat i przy okazji go
zmieniać. Bylibyśmy bogaci.
Nie
bogactwo i nie myśl o własnych zachciankach skłoniła Valerica do
nauki alchemii, lecz wyleczenie matki oraz pomoc innym. Na początku uczyli się
z książek pozostawionych przez wujka Alarica, który, jak się dowiedział
Valeric, był alchemikiem. Niestety źródła te dość szybko się wyczerpały więc
młodzieńcy zaczęli eksperymentować. Jedyną osobą, która trzymała ich
w wiosce była matka Valerica, która z dnia na dzień coraz gorzej się
czuła.
W pewnym
momencie stan kobiety na tyle się pogorszył, że młodzieńcy postanowili
wypróbować na niej swoją niepewną wiedzę, mając nadzieję, na polepszenie stanu
zdrowia kobiety. Na początku przestała odczuwać ból, potem odeszła gorączka.
Wszystko wskazywało na poprawę. Jednak ich wiedza była za mała, brak źródeł
uniemożliwił im szybki rozwój. Zabrakło im czasu na kolejne eksperymenty.
Odnieśli kilka małych sukcesów, jak i jedną wielką porażkę. Już nic ich w tej
wiosce nie trzymało.
Valeric wpatrywał się
w martwą twarz dziewczynki. Nie miał pojęcia jak znalazł się w domu
mieszczanina. Nie pamiętał przebytej podróży między wioską, a miastem. Nie
wiedział kiedy wszedł do małego pokoiku, w którym leżała dziewczynka.
Gdyby nie sine usta oraz nienaturalna bladość, można by pomyśleć, iż Ari śpi.
Valeric przeklął w myślach będąc złym na siebie, że uległ. Nie potrafił
przywrócić tej, może ośmioletniej, dziewczynki do życia. Wiedział, że nie
powinien przekraczać magicznej bariery, chociaż bardzo by chciał. Podszedł do
Ari by sprawdzić czy jej serce na pewno nie bije. Położył swą dłoń na jej
główce, zagarniając kilka jasnych pasemek włosów z jej twarzy. Ze
zdziwieniem zauważył, iż oczy miała otwarte. Martwe, złote oczy wpatrywały się
w niego, przypominając mu spojrzenie jego martwej matki. Miały ten sam kolor.
Zamknął jej powieki. Skórę miała zimną, na pewno od kilku godzin nie żyła.
Valeric pokręcił zmęczony głową, wiedząc, że niepotrzebnie dał mężczyźnie
nadzieję.
— Panie Hedin — odezwał
się cicho do ojca dziewczynki — przykro mi, ale nie jestem w stanie pomóc.
Nie umiem pokonać śmierci. — Nie patrząc na mężczyznę wyszedł
z pomieszczenia. Nie widział, jak pan Hedin bezradnie pada na kolana i płacze,
jak zbliża się do Ari tuląc ją mocno, powtarzając „moja Ari”. Valeric uciekał
od śmierci, od złotych oczu. Nigdy nie potrafił pogodzić się z tym,
chociaż już dawno powinien. W końcu każdy kiedyś umrze…
Następnego dnia Valeric
nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Jego myśli krążyły wokół Ari. Wokół
śmierci. Nie mógł zapomnieć wczorajszego wydarzenia, złotych tęczówek
dziewczynki. Myśl o śmierci prześladowała go. Leczył chorych, jak co
dzień, odwiedził przytułek, sporządzał leki, lecz jego ciało samo sobą kierowało.
Nie myślał o tym co robi. Wiedział, że przez jeden, nieuważny ruch mógł sporządzić
truciznę i zabić kogoś. Jednak lata praktyki okazały się zbawienne i nie
pozwoliły Valericowi na żaden błąd.
Wieczorem znowu siedział
sam w pracowni. Lecz tym razem było inaczej niż zwykle. Nie warzył
eliksirów leczniczych, nie pielęgnował ziół, nie badał ich właściwości. Po
prostu siedział wpatrzony w stół. Śmierć ludzi nigdy nie była obojętna
Valericowi, jednak nigdy nie wpłynęła na niego, aż w takim stopniu. Może
była to wina tych oczu, albo skrótu imienia podobnego do tego, który
prześladował go niczym demon przeszłości?
W pewnej chwili ktoś
wszedł do lecznicy, zwracając tym samym uwagę Valerica. Mężczyzna przeszedł do
drugiego pomieszczenia ze zdziwieniem zauważając pana Hedina. Ze złym
przeczuciem zapytał:
— W czym mogę pomóc?
— Wiem, że starał się pan
stworzyć homunkulusa.
Przez
wiele lat Valeric oraz Alaric podróżowali zdobywając potrzebną im wiedzę.
Obiecali sobie, że nauczą się wszystkiego o leczniczych właściwościach
alchemii i nie pozwolą by tym razem ktoś zmarł. Swoją wiedzę zdobywali
z różnych miejscowych podań, legend, jednak głównie starali się opierać na
księgach. Tych jednak było niewiele, a właściciele niechętnie pozwalali im
zajrzeć do skarbów rodzinnych. Ludzie te księgi traktowali jako skarby rodzinne,
albo przekleństwo, które pozbywali się paląc. Młodzieńcy nadal przeprowadzali
różne eksperymenty, ale tylko i wyłącznie na sobie. Dopiero później
podawali wymyślone przez siebie eliksiry chorym.
Po
pewnym czasie osiedli się w mieście Mikaas. Tam dość szybko zyskali
zaufanie, sławę oraz wiele propozycji ożenku. Obaj skupili się na swojej pracy,
na alchemii, uzdrawianiu. Z radością przyjmowali uśmiechy mieszkańców, cieszyli
się, że to dzięki nim wielu ludzi nadal żyje. Mieszkanie, które zajmowali było
małe, jedno pomieszczenie służyło za lecznicę oraz pracownie, natomiast w drugim
znajdowały się tylko dwa małe łóżka. Na nic więcej nie było miejsca. Jednak im
ten stan nie przeszkadzał, cieszyli się niosąc pomoc innym.
Pewnego
dnia jedna z chorych mimo ich starań zmarła. Była to ich druga klęska.
Kolejna przegrana ze śmiercią uświadomiła im, iż z nią nie da się wygrać. Nie
da się jej oszukać. Siedzieli w ciemnej pracowni, patrząc w dogaszające
palenisko. Żaden nie poruszył się by dorzucić drewna do niego, obaj byli
pogrążeni w swoich myślach.
—
Val, — odezwał się nagle i nieśmiało Alaric — czy nie uważasz, że brakuje nam
czegoś w życiu?
—
Co masz na myśli?
—
Nie wiem… Myślę, że potrzebujemy czegoś, albo kogoś, kto odciągnie nas od
pracy. Nie wiem czy dam radę przeżyć kolejną śmierć. Val, wdzięczność tych
wszystkich ludzi już mi nie wystarcza. Pomyśl o ich wyrzutach, które mogą
się wkrótce pojawić. Nie chcę kolejny raz widzieć w ich oczach nieme
zarzuty, cierpienie, żal.. Potrzebuję odskoczni… Obaj jej potrzebujemy.
—
Jeśli chcesz spełnić się teraz jako ojciec, to znajdź sobie kobietę, ożeń się
z nią i dalej chyba wiesz co robić… — odpowiedział lekceważąco
Valeric. Nie rozumiał uczuć przyjaciela. Za bardzo przygnębiony był śmiercią
kobiety, którą przez ostatnie dni leczyli, której obiecali, że wyzdrowieje.
—
Człowiek jest słaby, Val. Nie widzisz tego? Nie chcę myśleć codziennie o tym,
że w każdej chwili może ono umrzeć. Że nie dam rady uratować własne
dziecko… — Valeric coraz mniej rozumiejąc Alarica spojrzał na niego. Chwila
ciszy zapanowała między nimi. — Stwórzmy homunkulusa. Idealne nieśmiertelne
stworzenie. Nowe, ludzkie pokolenie.
Stworzenie homunkulusa
różniło się od przywrócenia dziewczynki do żywych. Dlaczego więc od kilku dni
Valeric przeglądał swoje stare notatki? Czytał po raz setny o ludzkim ciele,
o homunkulusach. Ciało zmarłej od niedawna leżało na stole w jego
pracowni. Przez to mężczyzna nie mógł używać paleniska oraz stale za pomocą
alchemii oziębiał pomieszczenia, by spowolnić proces rozkładania ciała. Chłód
panował w każdym pomieszczeniu, a chorzy przestali odwiedzać lecznicę,
lecz Valeric nie zwracał na to uwagi. Był zbyt skupiony na martwej.
— Może udałoby mi się
stworzyć homunkulusa? I połączyć go z duszą Arianne — myślał czytając
składniki potrzebne do stworzenia ludzkiego ciała. — Woda, węgiel, amoniak, —
mruczał drapiąc się po głowie — wapno, fosfor. Ale jak połączyć gotowe ciało z duszą
tej małej? Sól, saletra, siarka. I jak miałbym tchnąć w to ciało życie? Przez
pięć lat staraliśmy się z Alariciem stworzyć homunkulusa i nie
powidło nam się. Nie umieliśmy tchnąć życie w nowopowstałe ciało… Fluor,
żelazo… Nie. To nie ma sensu. A gdyby tak ożywić jej ciało? — spojrzał z nadzieją
na Arianne. — Jakbym wyleczył ją i sprawił, że ożyje, to może dusza sama
wróci? Będę miał o jeden problem mniej. Tylko jak wyleczyć coś co jest już
martwe?
Jego rozmyślania
przerwało pukanie do drzwi. Valeric nie ruszając się z miejsca wymamrotał
krótkie „proszę”. Był to dźwięk tak cichy, że osoba stojąca za drzwiami, na
pewno go nie usłyszała, mimo to weszła do środka.
— Mistrzu, nie możesz
całymi dniami rozmyślać o tej
dziewczynce. Musisz coś jeść, dlatego przyniosłam ci obiad. Zjemy go razem
w lecznicy, dobrze? — zapytała dwudziestoletnia dziewczyna, a właściwie
kobieta. Miała długie kasztanowe włosy splecione w warkocz oraz zielone
oczy. Na jej twarzy zawsze widniał przyjacielski uśmiech. Kobieta tak samo jak
Valeric chciała pomagać ludziom, przez co od kilku lat godzinami przesiadywała
w lecznicy mężczyzny, przyglądając się jego poczynaniom. Ani błagania
rodziny, ani tłumaczenie, że okrywa hańbą nie tylko siebie, ale również swych
krewnych, nie mogły powstrzymać kobiety przed przychodzeniem tutaj.
Posiłek spożywali w
ciszy, jednak mężczyzna co chwila patrzył we wcześniej zamknięte, przez kobietę,
drzwi prowadzące do pracowni. Nie chciała patrzeć na martwe ciało dziewczynki.
— Czy twój małżonek nie
będzie prawił ci wyrzutów, że tu jesteś, Vinale? — zapytał nieoczekiwanie
Valeric.
— Nie — odpowiedziała
zaskoczona kobieta, uśmiechając się lekko. — Sam chciał abym zaniosła posiłek
mistrzowi. Martwi się o pana Valerica, tak samo jak cała wioska. Nie
chcemy, abyś się przepracował, panie — dodała poważnie.
— Nie chciałbym być
powodem waszej kłótni — odparł Valeric, jakby nie słysząc drugiej części
wypowiedzi. A może był za bardzo pogrążony w swych myślach i nie
zauważył, iż Vinale kontynuowała swoją wypowiedź.
— Erdaro szanuje cię,
panie — gorliwie odpowiedziała kobieta. — Zwłaszcza odkąd uratował pan jego
matkę… Po za tym te pogłoski już ucichły.
— Wiem i cieszę się,
że ludzie przestali już zniesławiać twe imię — uśmiechnął się do niej czule.
Vinale traktował jak własną córkę. Jakże więc mógłby mieć z nią
jakiekolwiek, niegodziwe stosunki. Jak ludzie mogli go oskarżać o cielesny
kontakt z dziewczyną, na którą przelał swoje ojcowskie uczucia? W
pomieszczeniu po raz kolejny zapanowała cisza.
— Mistrzu, — zagadnęła po
dłuższej chwili Vinale, przed nimi stały dwa puste już naczynia, jednak żadne
z nich się nie ruszyło — czy wiesz już, jak ożywisz tę dziewczynkę? —
zapytała nieśmiało. Lekki rumieniec, pokrywający jej policzki, zasugerował
Valericowi, iż kobieta była bardzo
zaciekawiona jego obecną pracą. Jednocześnie obawiała się, że mężczyzna
pomyśli, iż ciekawość jest jedynym powodem jej odwiedzin. Valeric znał ją zbyt
długo, dzięki czemu nauczył się bezbłędnie odczytywać jej reakcje. Wiedział, że
w spuszczonym spojrzeniu nie znajdzie wstydu oraz niepewności. W tamtym
momencie oczy dziewczyny iskrzyły z ekscytacji oraz ciekawości. Valeric
nie widział ich, lecz był tego pewny. W końcu traktował ją jak własną
córkę.
— Myślałem nad wieloma
sposobami — powiedział z westchnieniem, przenosząc swoje spojrzenie na
zamknięte drzwi. — Myślałem nad stworzeniem homunkulusa — nadal na nią nie
patrzył, jednak zauważył jak spięła się po usłyszeniu tego słowa. Jej
ekscytacja rosła z każdym momentem. Uśmiechnął się lekko i kontynuował.
— Lecz nie wiem, jak mógłbym połączyć nowopowstałe ciało z duszą Arianne.
Postanowiłem skupić się na wyleczeniu i przywróceniu jej do życia,
a następnie pomyślę o duszy… — postanowił drapiąc się po brodzie.
Wcześniej dorodny zarost przeszkadzał mężczyźnie w pracy, lecz teraz nie
miał czasu ani głowy, by podciąć coraz
dłuższą brodę.
— Panie, czy myślisz… czy
myślisz o stworzeniu chimery? — zapytała dziewczyna, tylko w ten sposób
wyobrażając sobie wyleczenie ciała. Mężczyzna spojrzał na nią uważniej.
— Raz już stworzyłem
chimerę — powiedział do siebie Valeric, jednak na tyle głośno, iż kobieta
również to usłyszeć.
— Stworzyłeś? — zapytała
ze zdziwieniem patrząc na swego mistrza. — Panie, nigdy o tym nie mówiłeś.
Wspominałeś tylko o nieudanej próbie stworzenia homunkulusa. Mistrzu, czy nie
zechciałbyś mi opowiedzieć tej historii? — zapytała.
Valeris przymknął powieki
zagłębiając się w przeszłość. Oboje na ten czas zapomnieli
o dziewczynce leżącej w pracowni.
— Po nie udanych próbach
stworzenia homunkulusa, leczenie przestało nas cieszyć. Nie wystarczało już nam
— rozpoczął historię cichym, ale miłym do słuchania głosem. — Poświęciliśmy
wiele lat nad homunkulusami, a ostatecznie ponieśliśmy klęskę. Nie
potrafiliśmy się z tym pogodzić, dlatego zamknęliśmy lecznicę.
— Przestaliście leczyć? —
zdziwiła się Vinale. — Myślałam, że mistrz zawsze pomagał ludziom.
— Wtedy myśleliśmy tylko
o sobie, o chęci zdobycia wiedzy. Odcięliśmy się od ludzi w Mikaas,
zabarykadowaliśmy się w pracowni. Całe dnie poświęciliśmy na poznanie alchemii,
całkowicie nowej dla nas. Tym razem chcieliśmy poznać jej wszystkie aspekty, nie
tylko lecznicze właściwości. Nie interesował nas już sam człowiek. Uczyliśmy
się z uzbieranych przez wiele lat notatek, nad którymi nigdy wcześniej nie
skupiliśmy się.
— Czego się z nich
nauczyłeś, mistrzu?
— Przekazywania energii
innym ciałom — odpowiedział, nie mając za złe przerwanie powieści. — Nie tylko
żywym ciałom — dodał. — Korzystać z kręgu transmutacyjnego, zgłębiliśmy naszą
wiedzę dotyczącą run wykorzystanych w alchemii. Oczywiście to tylko
niewielka część, tego co poznaliśmy.
Valeric zamilkł na
chwilę, kontemplując dalszą część wypowiedzi. Vinale go nie pośpieszała, wiedziała
jak trudno było mu opowiadać o przeszłości.
— Pewnego dnia Alaric
stwierdził, że w naszej pracowni jest za spokojnie. Zasugerował, aby
stworzyć chimerę. Na początku miałem co do tego pomysłu wiele obiekcji, ale
sprawnie mnie przekonał. To miało być nasze zwierzę, nasze żywe trofeum. Przy
pierwszych próbach łączyliśmy martwe zwierzęta, jednak z czasem okazało się,
że mamy za mało energii do przekazania, by ożywić je jako chimerę. Więc
zaczęliśmy próbować z żywymi… Staraliśmy się utrzymać ich życie za pomącą
energii oraz kręgów transmutujących, do końca połączenia. Początkowo było to
bardzo trudne, ale w końcu nabraliśmy wprawy i udało nam się. Mieliśmy własną
chimerę. Składała się z konia, psa, kota, krowy i papugi. Razem
z Alariciem śmiałem się z jej dziwnego wyglądu. Jednak, oboje ją
pokochaliśmy, była w pewnym sensie naszym dzieckiem.
— Co się stało z… z nią?
— zapytała niepewnie Vinale ze zdziwieniem słuchając wkradającej się nutki
nostalgii w głosie Valerica.
— Zmarła kilka tygodni
później. Przepraszam, ale muszę wrócić do Arianne — powiedział z żalem
w głosie, opuszczając pomieszczenie.
—
Val, nie chciałbyś zmienić świat? — zapytał Aleric kilka dni po śmierci
chimery. Siedzieli razem w pracowni, obaj nadal zgłębiając tajniki
alchemii.
—
Co masz na myśli?
—
Nie denerwuje cię, że ciągle ponosimy klęskę? Że jesteśmy nieudacznikami. Nie
chciałbyś tego zmienić i jednocześnie pomóc ludziom?
—
Oczywiście, że denerwuje! — podniósł głos. — Mam dosyć porażek. Ale nadal nie
wiem do czego zmierzasz.
—
Eliksir nieśmiertelności. Z naszą wiedzą nie będzie to trudne.
—
Ale najpierw musielibyśmy stworzyć…
—
Kamień filozoficzny… Zgadza się.
—
Nie ma mowy! Nigdy tego nie zrobię.
—
Pomyśl ile dobrego moglibyśmy zrobić…
—
Nie poświęcę tylu niewinnych ludzi! — w tym momencie Valeric przestał nad
sobą panować. Stał naprzeciwko swojego przyjaciela, którego myślał, że znał.
Jednak w tamtej chwili zrozumiał, jak bardzo się mylił. Wtedy dostrzegł
jego prawdziwą naturę. — Tobie zależy tylko na sławie i bogactwie! Nie
zniżę się do twojego poziomu.
—
Jak chcesz. Nie zamierzam być dłużej ofiarą losu, jak ty! — krzyknął Alaric
i wyszedł trzaskając drzwiami. Przyjaciele po wieloletniej wędrówce
rozdzielili się. Osobno wybrali swoje ideały i za nimi podążali.
Kolejny wieczór Valeric
spędzał razem z Arianne. Lecz, tym razem zastanawiał się, które części
należałoby zastąpić zwierzęcymi. Po dłuższej chwili doszedł do wniosku, że
większość. Nie wiedział też, jakiej ilości potrzebował energii życiowej, by ją
przywrócić do żywych. Mijały kolejne minuty. Eliksir nieśmiertelności niezwykle
pomógłby mu, ale nie posiadał go.
Przecież
możesz go zrobić usłyszał nieswoją myśl.
Poza tym czy zadziałałby
na coś, co już jest martwe?
Nie
dowiesz się, póki nie spróbujesz. Wiem, że tego chcesz.
Wiedziony tymi myślami,
chociaż ,,głos” lepiej opisuje to zjawisko, podążył po schodach do małego
pokoiku. Podszedł do szafki nocnej i… zawahał się.
Wiem,
że tego chcesz. Czekałeś na to od tak dawna. Obaj czekaliśmy.
Valeric wiedział do kogo
należy ten głos. Zdawał sobie sprawę o czym mówił. Dokładnie pamiętam tamto
wydarzenie, które zmieniło ich życie. Jakby zahipnotyzowany wyjął z szafki
mały pakunek. Z czułością go odwinął, by ujrzeć iskrzący czerwienią
kamień. Taki piękny. Gdyby tylko go użył, mógłby pozbyć się problemów. Gdyby zrobił
to wtedy jego życie inaczej potoczyłoby się. Wtedy stchórzył, ale teraz mógłby
spróbować i uratować dzięki niemu Arianne.
Zbliżały
się czterdzieste urodziny Valerica. Mężczyzna zamierzał, spędzić je tak samo
jak każdy inny dzień. Obchodził je w ten sposób od sześciu lat, od zniknięcia
Alarica. Podczas wigilii swych urodzin ktoś z rozmachem wszedł do jego
lecznicy. Nie spodziewał się gości, ale jeszcze bardziej zaskoczył go widok
uśmiechniętego blondyna, jakże dobrze mu znanego.
—
Mam wszystkie składniki! Z tobą na pewno uda się stworzyć kamień
filozoficzny — powiedział Alaric bez ceregieli.
—
Zebrałeś sto serc niewinnych, najuczciwszych ludzi? — wykrztusił ze
zdziwieniem.
—
Musiałem… — odpowiedział dawny przyjaciel z wyraźnym wstydem. — Ale ty nie
miałeś z tym nic wspólnego. Nie ponosisz odpowiedzialności za moje czyny,
za moje… morderstwa. Masz czyste ręce — powiedział z pewnością. — Użycz mi
swej energii i przekażmy ją razem do tych serc.
Nie
chciał się na to zgodzić. Wiedział, że jest to nieetyczne. Jednocześnie nie
chciał by poświęcenie Ari’ego poszło na marne. Po za tym widok uśmiechniętego
dawnego przyjaciela, za którym tak bardzo tęsknił, nie pozostawił Valericowni
innego wyjścia.
Jak
powiedział Alaric tak też zrobili. Najpierw narysowali krąg transmutacyjny na
ziemi, a pośrodku umieścili serca niewinnych. Po przekazaniu odpowiedniej
energii, po rytuale, zamiast serc leżał krwisty kamień. Kamień dzięki któremu
mogli zmienić rzeczywistość. Mogli stworzyć eliksir nieśmiertelności, zmieniać
otaczający ich świat w złoto. Któż wiedział co więcej mogli uczynić! W końcu
im jako jedynym udało się stworzyć kamień. Skąd mogli wiedzieć, że dobro
w tych sercach podczas transmutacji zmieniło się w zło?
Po
kilku tygodniach kamień coraz gorzej na nich wpływał. Dochodziło między nimi do
licznych sprzeczek. Byli zazdrośni o głupi przedmiot. A co gorsza
dobro ludzi przestało się dla nich liczyć… Valeric, jako pierwszy zauważył te
zmiany, dlatego też postanowił zniszczyć kamień. O swoich zamiarach poinformował
Alarica. Poprzednie zbrodnie miały bardzo negatywny wpływ na niego, przez co
mężczyzna nie zauważył tego, co widział Valeric. Jedna ofiara w tą czy
w tamtą nie robiła dla niego różnicy. Przesiąknął krwią niewinnych.
Pewnego
dnia Valeric sprzeciwił się Alaricowi. Nie słuchał go. Nie liczyło się w tamtej
chwili kto ma większe prawa do kamienia, czy Alaric, który dopuścił się wielu
zbrodniom, czy też Valeric, który tylko dał część energii potrzebnej do jego
stworzenia. Wiedział, że to co postanowił jest koniecznością.
Następne
wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Między mężczyznami doszło do
przepychanki. Razem z kamieniem wylądowali na ziemi. Nie była to walka na
śmierć i życie, lecz kto pierwszy złapie kamień. Mimo różnicy poglądów
żaden nie planował śmierci drugiego. To kamień zadecydował.
Valericowi
udało się sięgnąć po kamień i mocno ściskał go w prawej ręce, natomiast
lewą odpychał swojego dawnego przyjaciela. Nagle poczuł energię przechodzącą
przez jego ciało. Źródłem był kamień, a energia kierowała się do jego
drugiej ręki, przechodząc do ciała Alarica. Mężczyźni spojrzeli na siebie
zaskoczenia, a w następnej sekundzie Alaric w mgnieniu oka się
postarzał, by w następnej chwili zmienić się w kupkę popiołu i rozsypać
się na ziemi. Energia wróciła do kamienia.
Po
tym wydarzeniu Valeric nie był wstanie pozbyć się kamienia filozoficznego. Żył z dziwną
świadomością, iż Ari w nim żyje, że tam znajduje się jego dusza. Jednak
obiecał sobie, że nigdy go nie użyje. Po kilku dniach przeniósł się do wioski
Kaer.
— Bez użycia Kamienia
Filozoficznego nie dam rady ożywić Arianne — powiedział trzeźwiejszym głosem
chowając pakunek z powrotem do szafki — Ale kto wie, co się ze mną stanie,
po jego użyciu?
Valeric pamiętał, że
i na niego źle wpływał kamień. Nie chciał by to się powtórzyło. Po za tym
nie czuł się jego prawowitym właścicielem. To Alaric całkowicie poświęcił się
dla kamienia i na pewno nie chciał by Valeric popełnił jego błędy.
Czasami słyszał głos Alarica nawołujący go do użycia mocy kamienia, jednak
wierzył, że to Kamień Filozoficzny nim manipulował. Wiedział do czego był
zdolny. Dziesięć lat temu zaprzysiągł sobie, że tajemnica kamienia zostanie
pochowana wraz z nim, dzięki czemu nikt go już nie użyje. Wiedział, że
Vinale, zgodnie z jego wolą, pochowa wraz z nim pakunek. Miał tylko
nadzieję, że usłucha jego przestróg i nie odpakuje go. Nie chciał by
ujrzała szkarłatne oblicze kamienia. Pozostało mu zaufanie oraz wiara.
Następnego dnia mężczyzna
udał się wraz z ciałem Arianne, by pomówić z panem Hedinem. Wiedział,
że nie będzie to łatwa i przyjemna rozmowa. Sam przez wiele tygodni
napawał mężczyznę nadzieją, iż uda się ożywić Ari.
— Co ma to wszystko
znaczyć?! — krzyknął zrozpaczony ojciec.
— Przykro mi, ale jestem
uzdrowicielem. Nie byłem w stanie jej przywrócić do żywych. Śmierć jest od
nas silniejsza — westchnął patrząc ze spokojem na mężczyznę. — Takie jest
ludzkie przeznaczenie – śmierć. Nic na to nie poradzimy, panie Hedin. Nasz
koniec już dawno został spisany, przez los, przez życie, albo przez… Niego —
zakończył wskazując na niebo. Po chwili odwrócił się i ruszył w stronę
powozu. — W środku znajduje się ciało. Arianne zasłużyła na godny pochówek
— dodał. Po chwili odpiął konia od powozu, by następnie zostawić oszołomionego
i zrozpaczonego mężczyznę.
Valeric poczuł się
o wiele lżejszy, jakby razem z pozbyciem się zmartwień ubyło mu lat.
Nawet jazda konna, przed którą w ostatnich latach się wzbraniał, sprawiła
mu wielką radość.
Zapytacie skąd mogę
wiedzieć o tych wszystkich wydarzeniach. Może podejrzewacie mnie o jakieś
kłamstwa. Odpowiedź jest prosta. To ja jestem Valeric i chciałem podzielić
się tą moją krótką historią z wami. Od mojej śmierci pewnie minęło mnóstwo lat,
może kilka stuleci. Nikt nie pamięta już mnie, a tym bardziej miejsca mojego
pochówku. Więc ze spokojem mogłem ujawnić teraz tę historię. Nie muszę martwić
się o Kamień Filozoficzny. W jaki sposób dokonałem tego, że dopiero
teraz historia ta ujrzała światło dzienne, pozostawię waszej niewiedzy. Na
zawsze zostanie to już moją słodką tajemnicą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz