11 lip 2016

Valeric

Człowiek jest jedyną inteligentną istotą żyjącą na Ziemi, oczywiście nie mamy tej pewności, lecz najłatwiej jest nam tak założyć. W końcu nie wiemy co myślą, lub co czują, na przykład: zwierzęta. W każdym razie człowieka opisuje jeszcze jedna cecha, a jest nią – ciekawość. Doskonale zdajemy sobie sprawę, iż ludzie lubią lepiej orientować się w życiu swoich znajomych niż oni sami. Łącząc te dwie cechy: inteligencję oraz ciekawość dość łatwo można zauważyć, iż człowiek jest stworzony do czegoś więcej niż proste życie, że pozostawi po sobie coś na Ziemi, dzięki czemu nie zniknie na zawsze.
Pozostałości będą wynikiem alchemii. Ale czym jest alchemia? Równoprawną wymianą, przy której trzeba dać tyle samo ile się otrzyma? Licznymi eksperymentami, czy też warzeniem eliksirów? A może poszerzeniem horyzontów człowieka w lecznictwie? Alchemia jest sztuką, której nie da się łatwo zdefiniować. Jest niczym nieokrzesane morze; porywająca i zaskakująca. Dla zwykłych ludzi jest magią.
Wielu alchemików próbowało ją okiełznać, lecz większość doznała klęski. A może powinienem powiedzieć „wszyscy”? Wszyscy oprócz jednego.

Valeric był dojrzałym, bo prawie pięćdziesięcioletnim, mężczyzną, a dokładniej alchemikiem. O swój wygląd przestał dbać po osiągnięciu czterdziestu lat, a mimo tego prezencję miał przyzwoitą. W przeszłości kobiety często do niego wzdychały, marząc by być jego ukochaną, teraz patrzyły na niego z zawodem, myśląc o jego zmarnowanym potencjale. W tamtym okresie było wiadomo, że żadna piękność nie ma szans z ukochaną Valerica – alchemią. Ludzie często pytali: dlaczego Valeric nigdy nie założył rodziny, nie spłodził potomka; on na każde pytanie odpowiadał lekkim uśmiechem, a następnie przenosił swoje spojrzenie na zioła, lub inne rzeczy, nad którymi wówczas pracował. Tego dnia również swoimi bursztynowymi oczami wpatrywał się liście mandagory, przy okazji drapiąc się w głowę. Tym samym uwolnił kilka długich czarnych, z domieszką kilku siwych pasemek, włosów, które spinał na karku. Czas był dla niego o dziwo łagodny i tylko gdzie nie gdzie pozostawił swoje piętno w postaci zmarszczek oraz kilku siwych włosów.
Valeric zastosowanie alchemii znalazł w lecznictwie. Całymi dniami zajmował się chorymi albo sporządzał nowe maści, lekarstwa. Większość mieszkańców pobliskiego miasta ufała mu bezgranicznie i z aprobatą przypatrywała się jego poczynaniom. Jednak znaleźli się też i tacy, którzy z nieufnością patrzyli na jego poczynania, wyzywali od heretyków i chcieli ukamieniować. Valeric nie musiał obawiać się o swe życie mając tylu popleczników. Dla własnego spokoju mężczyzna mieszkał na uboczu wioski Kaer, znajdującej się niedaleko owego miasta. Dzięki temu przyjmował u siebie chłopów, mieszczan, a nawet szlachciców. Każdego  było stać na jego usługi.
Dzień dobiegał końca, słońce pomału chowało się za szczytami odległych gór, barwiąc niebo złotem i czerwienią. Ludzie wracali do swych domostw, by razem z rodziną zasiąść przy wspólnej wieczerzy. Valeric, nie przejmując się późną porą, badał właściwości znalezionej rośliny. Porównywał ją do znanych sobie ziół oraz różnych opisów znajdujących się  w księgach, które trzymał w swojej pracowni. Badania nad ową rośliną mogły ciągnąć się godzinami, a mężczyzna musiał jeszcze sporządzić różne substancje lecznicze, jak i uśmierzające ból, które z pewnością przydadzą mu się następnego dnia. Jednak alchemika nie martwiła ilość godzin, które najprawdopodobniej tej nocy spędzi w swojej pracowni. Wiedział, że nikt na niego w domu nie czeka, co więcej jego domem była pracownia. Było to dość duże pomieszczenie, w którym znajdowało się mnóstwo ksiąg, a na środku stał duży stół, przy którym alchemik prowadził swoje badania oraz eksperymenty. Jedyne drzwi, znajdujące się w pracowni, prowadziły do większego pomieszczenia – lecznicy. Tam Valeric uzdrawiał i pomagał. Znajdowało się w nim wejście do budynku. Drzwi od pracowni były vis-a-vis drzwi wejściowych. Dzięki temu alchemik mógł swobodnie przebywać w pracowni, widząc od razu osoby wchodzące. Po prawej stronie znajdowała się zasłona tworząca pewnego rodzaju ścianę. Za nią sypiali chorzy, którzy  nie potrafili wrócić do domów, albo nie mieli w nich opieki, której wówczas wymagali. Takie przypadki zdarzały się rzadko, gdyż ludzie częściej trafiali do przytułków dla chorych. Valeric nie był w stanie zaoferować im w pojedynkę wystarczający czas oraz uwagę, których ci potrzebowali. Jednak starał się codziennie zaglądać do przytułków, by pomóc w dbaniu o chorych oraz dostarczyć odpowiednich leków i ziół. Pośrodku lecznicy Valerica znajdowały się: krzesła oraz stół – to tutaj mężczyzna leczył ludzi. Przy ścianie oddzielającej oba pomieszczenia stał ogrzewający je kominek. Natomiast po lewej stronie schody prowadziły na piętro do ostatniego, najmniejszego pokoju. Znajdowały się w nim najpotrzebniejsze rzeczy, jak łóżko oraz palenisko, przy którym Valeric przyrządzał posiłki. Izba ta była również najcieplejsza, dlatego też w upalne noce mężczyzna sypiał w lecznicy.
Tego wieczora nic nie zapowiadało, czyjegokolwiek przybycia, tym razem w budynku Valeric znajdował się sam. Przezornie pozostawił otwarte drzwi do lecznicy. Ciszę zakłócały jedynie: szelest kartek, liści oraz oddech mężczyzny. W pewnej chwili spokój przerwał tupot czyiś stóp oraz głośne sapanie dochodzące zza drzwi wejściowych. Następnie te same drzwi zadrżały pod wpływem uderzenia. Zdziwiony Valeric odszedł do stołu, postanawiając wpuścić gościa. Jego pośpiech musiał świadczyć, iż stało się coś poważnego i potrzebuje pomocy uzdrowiciela. Przypuszczenia Valerica potwierdziła zaczerwieniona twarz mieszczanina.
— Panie! Pomóż mi. Ocal moją Ari — mówił roztrzęsionym głosem. — Oni spisali ją na zgubę. Chcą zakopać mą córkę! Panie, tylko ty możesz ją uratować. W tobie moja ostatnia nadzieja. Moja biedna Ari, jest taka zimna. Błagam.
Valeric stał oszołomiony. W normalnej sytuacji powiedziałby, że nie może przywrócić zmarłego do świata żywych. Pocieszyłby, współczułby, ale odmówiłby. Ta sytuacja jednak normalna nie była. Ari – jakże podobny skrót imienia do „Ali”. Przeszłość nigdy nie opuściła Valerica, lecz tym razem powróciła do niego ze zdwojoną siłą.

— Ali, gdzie jesteś?! — wołał piętnastoletni Valeric swojego przyjaciela, spacerując wzdłuż rzeki. Cieszył się tym pięknym, letnim dniem; z radością słuchał śpiewu ptaków. Przyjemna pogoda zabrała zmartwienia Valerica, a przynajmniej tak mu się zdawało. Czuł, jakby ciężar z jego ramion został zdjęty. Po chwili znalazł swojego przyjaciela leżącego na trawie. Byli tego samego wieku, podobnej postury, chociaż Valeric przewyższał lekko Alarica, który był jaśniejszej karnacji. Miał bardzo jasne włosy, w których często tańczyły promyki słońca, mieniąc je na różne sposoby. — Miałeś pomóc mi w gospodarstwie — upomniał go siadając koło niego. Alaric w żaden sposób nie zareagował na słowa przyjaciela. Po chwili zauważył, winowajcę zignorowania – czytaną przez Alarica książkę. Ze śmiechem wyrwał ją przyjacielowi, zwracając na siebie jego uwagę. — Alchemia? Od kiedy interesujesz się alchemią? — zapytał przeczytawszy fragment.
— Val, nie chciałbyś zostać alchemikiem? — zapytał poważnie Alaric, zaskakując nie tylko swojego przyjaciela, ale i samego siebie. — Moglibyśmy uzdrawiać ludzi, wyleczyć twoją matkę… Nie musiałbyś już wyręczać jej w każdej pracy — zaczął cicho, jednak z każdą chwilą jego głos stawał się coraz pewniejszy, a błękitne oczy nabierały dziwnego blasku. Valeric domyślił się, iż jego przyjaciel marzył o tym od dawna. — Pomyśl, ludzie zaczęliby nas szanować. Moglibyśmy wynieść się stąd. Poznać świat i przy okazji go zmieniać. Bylibyśmy bogaci.
Nie bogactwo i nie myśl o własnych zachciankach skłoniła Valerica do nauki alchemii, lecz wyleczenie matki oraz pomoc innym. Na początku uczyli się z książek pozostawionych przez wujka Alarica, który, jak się dowiedział Valeric, był alchemikiem. Niestety źródła te dość szybko się wyczerpały więc młodzieńcy zaczęli eksperymentować. Jedyną osobą, która trzymała ich w wiosce była matka Valerica, która z dnia na dzień coraz gorzej się czuła.
W pewnym momencie stan kobiety na tyle się pogorszył, że młodzieńcy postanowili wypróbować na niej swoją niepewną wiedzę, mając nadzieję, na polepszenie stanu zdrowia kobiety. Na początku przestała odczuwać ból, potem odeszła gorączka. Wszystko wskazywało na poprawę. Jednak ich wiedza była za mała, brak źródeł uniemożliwił im szybki rozwój. Zabrakło im czasu na kolejne eksperymenty. Odnieśli kilka małych sukcesów, jak i jedną wielką porażkę. Już nic ich w tej wiosce nie trzymało.

Valeric wpatrywał się w martwą twarz dziewczynki. Nie miał pojęcia jak znalazł się w domu mieszczanina. Nie pamiętał przebytej podróży między wioską, a miastem. Nie wiedział kiedy wszedł do małego pokoiku, w którym leżała dziewczynka. Gdyby nie sine usta oraz nienaturalna bladość, można by pomyśleć, iż Ari śpi. Valeric przeklął w myślach będąc złym na siebie, że uległ. Nie potrafił przywrócić tej, może ośmioletniej, dziewczynki do życia. Wiedział, że nie powinien przekraczać magicznej bariery, chociaż bardzo by chciał. Podszedł do Ari by sprawdzić czy jej serce na pewno nie bije. Położył swą dłoń na jej główce, zagarniając kilka jasnych pasemek włosów z jej twarzy. Ze zdziwieniem zauważył, iż oczy miała otwarte. Martwe, złote oczy wpatrywały się w niego, przypominając mu spojrzenie jego martwej matki. Miały ten sam kolor. Zamknął jej powieki. Skórę miała zimną, na pewno od kilku godzin nie żyła. Valeric pokręcił zmęczony głową, wiedząc, że niepotrzebnie dał mężczyźnie nadzieję.
— Panie Hedin — odezwał się cicho do ojca dziewczynki — przykro mi, ale nie jestem w stanie pomóc. Nie umiem pokonać śmierci. — Nie patrząc na mężczyznę wyszedł z pomieszczenia. Nie widział, jak pan Hedin bezradnie pada na kolana i płacze, jak zbliża się do Ari tuląc ją mocno, powtarzając „moja Ari”. Valeric uciekał od śmierci, od złotych oczu. Nigdy nie potrafił pogodzić się z tym, chociaż już dawno powinien. W końcu każdy kiedyś umrze…
Następnego dnia Valeric nie potrafił znaleźć dla siebie miejsca. Jego myśli krążyły wokół Ari. Wokół śmierci. Nie mógł zapomnieć wczorajszego wydarzenia, złotych tęczówek dziewczynki. Myśl o śmierci prześladowała go. Leczył chorych, jak co dzień, odwiedził przytułek, sporządzał leki, lecz jego ciało samo sobą kierowało. Nie myślał o tym co robi. Wiedział, że przez jeden, nieuważny ruch mógł sporządzić truciznę i zabić kogoś. Jednak lata praktyki okazały się zbawienne i nie pozwoliły Valericowi na żaden błąd.
Wieczorem znowu siedział sam w pracowni. Lecz tym razem było inaczej niż zwykle. Nie warzył eliksirów leczniczych, nie pielęgnował ziół, nie badał ich właściwości. Po prostu siedział wpatrzony w stół. Śmierć ludzi nigdy nie była obojętna Valericowi, jednak nigdy nie wpłynęła na niego, aż w takim stopniu. Może była to wina tych oczu, albo skrótu imienia podobnego do tego, który prześladował go niczym demon przeszłości?
W pewnej chwili ktoś wszedł do lecznicy, zwracając tym samym uwagę Valerica. Mężczyzna przeszedł do drugiego pomieszczenia ze zdziwieniem zauważając pana Hedina. Ze złym przeczuciem zapytał:
— W czym mogę pomóc?
— Wiem, że starał się pan stworzyć homunkulusa.

Przez wiele lat Valeric oraz Alaric podróżowali zdobywając potrzebną im wiedzę. Obiecali sobie, że nauczą się wszystkiego o leczniczych właściwościach alchemii i nie pozwolą by tym razem ktoś zmarł. Swoją wiedzę zdobywali z różnych miejscowych podań, legend, jednak głównie starali się opierać na księgach. Tych jednak było niewiele, a właściciele niechętnie pozwalali im zajrzeć do skarbów rodzinnych. Ludzie te księgi traktowali jako skarby rodzinne, albo przekleństwo, które pozbywali się paląc. Młodzieńcy nadal przeprowadzali różne eksperymenty, ale tylko i wyłącznie na sobie. Dopiero później podawali wymyślone przez siebie eliksiry chorym.
Po pewnym czasie osiedli się w mieście Mikaas. Tam dość szybko zyskali zaufanie, sławę oraz wiele propozycji ożenku. Obaj skupili się na swojej pracy, na alchemii, uzdrawianiu. Z radością przyjmowali uśmiechy mieszkańców, cieszyli się, że to dzięki nim wielu ludzi nadal żyje. Mieszkanie, które zajmowali było małe, jedno pomieszczenie służyło za lecznicę oraz pracownie, natomiast w drugim znajdowały się tylko dwa małe łóżka. Na nic więcej nie było miejsca. Jednak im ten stan nie przeszkadzał, cieszyli się niosąc pomoc innym.
Pewnego dnia jedna z chorych mimo ich starań zmarła. Była to ich druga klęska. Kolejna przegrana ze śmiercią uświadomiła im, iż z nią nie da się wygrać. Nie da się jej oszukać. Siedzieli w ciemnej pracowni, patrząc w dogaszające palenisko. Żaden nie poruszył się by dorzucić drewna do niego, obaj byli pogrążeni w swoich myślach.
— Val, — odezwał się nagle i nieśmiało Alaric — czy nie uważasz, że brakuje nam czegoś w życiu?
— Co masz na myśli?
— Nie wiem… Myślę, że potrzebujemy czegoś, albo kogoś, kto odciągnie nas od pracy. Nie wiem czy dam radę przeżyć kolejną śmierć. Val, wdzięczność tych wszystkich ludzi już mi nie wystarcza. Pomyśl o ich wyrzutach, które mogą się wkrótce pojawić. Nie chcę kolejny raz widzieć w ich oczach nieme zarzuty, cierpienie, żal.. Potrzebuję odskoczni… Obaj jej potrzebujemy.
— Jeśli chcesz spełnić się teraz jako ojciec, to znajdź sobie kobietę, ożeń się z nią i dalej chyba wiesz co robić… — odpowiedział lekceważąco Valeric. Nie rozumiał uczuć przyjaciela. Za bardzo przygnębiony był śmiercią kobiety, którą przez ostatnie dni leczyli, której obiecali, że wyzdrowieje.
— Człowiek jest słaby, Val. Nie widzisz tego? Nie chcę myśleć codziennie o tym, że w każdej chwili może ono umrzeć. Że nie dam rady uratować własne dziecko… — Valeric coraz mniej rozumiejąc Alarica spojrzał na niego. Chwila ciszy zapanowała między nimi. — Stwórzmy homunkulusa. Idealne nieśmiertelne stworzenie. Nowe, ludzkie pokolenie.

Stworzenie homunkulusa różniło się od przywrócenia dziewczynki do żywych. Dlaczego więc od kilku dni Valeric przeglądał swoje stare notatki? Czytał po raz setny o ludzkim ciele, o homunkulusach. Ciało zmarłej od niedawna leżało na stole w jego pracowni. Przez to mężczyzna nie mógł używać paleniska oraz stale za pomocą alchemii oziębiał pomieszczenia, by spowolnić proces rozkładania ciała. Chłód panował w każdym pomieszczeniu, a chorzy przestali odwiedzać lecznicę, lecz Valeric nie zwracał na to uwagi. Był zbyt skupiony na martwej.
— Może udałoby mi się stworzyć homunkulusa? I połączyć go z duszą Arianne — myślał czytając składniki potrzebne do stworzenia ludzkiego ciała. — Woda, węgiel, amoniak, — mruczał drapiąc się po głowie — wapno, fosfor. Ale jak połączyć gotowe ciało z duszą tej małej? Sól, saletra, siarka. I jak miałbym tchnąć w to ciało życie? Przez pięć lat staraliśmy się z Alariciem stworzyć homunkulusa i nie powidło nam się. Nie umieliśmy tchnąć życie w nowopowstałe ciało… Fluor, żelazo… Nie. To nie ma sensu. A gdyby tak ożywić jej ciało? — spojrzał z nadzieją na Arianne. — Jakbym wyleczył ją i sprawił, że ożyje, to może dusza sama wróci? Będę miał o jeden problem mniej. Tylko jak wyleczyć coś co jest już martwe?
Jego rozmyślania przerwało pukanie do drzwi. Valeric nie ruszając się z miejsca wymamrotał krótkie „proszę”. Był to dźwięk tak cichy, że osoba stojąca za drzwiami, na pewno go nie usłyszała, mimo to weszła do środka.
— Mistrzu, nie możesz całymi dniami  rozmyślać o tej dziewczynce. Musisz coś jeść, dlatego przyniosłam ci obiad. Zjemy go razem w lecznicy, dobrze? — zapytała dwudziestoletnia dziewczyna, a właściwie kobieta. Miała długie kasztanowe włosy splecione w warkocz oraz zielone oczy. Na jej twarzy zawsze widniał przyjacielski uśmiech. Kobieta tak samo jak Valeric chciała pomagać ludziom, przez co od kilku lat godzinami przesiadywała w lecznicy mężczyzny, przyglądając się jego poczynaniom. Ani błagania rodziny, ani tłumaczenie, że okrywa hańbą nie tylko siebie, ale również swych krewnych, nie mogły powstrzymać kobiety przed przychodzeniem tutaj.
Posiłek spożywali w ciszy, jednak mężczyzna co chwila patrzył we wcześniej zamknięte, przez kobietę, drzwi prowadzące do pracowni. Nie chciała patrzeć na martwe ciało dziewczynki.
— Czy twój małżonek nie będzie prawił ci wyrzutów, że tu jesteś, Vinale? — zapytał nieoczekiwanie Valeric.
— Nie — odpowiedziała zaskoczona kobieta, uśmiechając się lekko. — Sam chciał abym zaniosła posiłek mistrzowi. Martwi się o pana Valerica, tak samo jak cała wioska. Nie chcemy, abyś się przepracował, panie — dodała poważnie.
— Nie chciałbym być powodem waszej kłótni — odparł Valeric, jakby nie słysząc drugiej części wypowiedzi. A może był za bardzo pogrążony w swych myślach i nie zauważył, iż Vinale kontynuowała swoją wypowiedź.
— Erdaro szanuje cię, panie — gorliwie odpowiedziała kobieta. — Zwłaszcza odkąd uratował pan jego matkę… Po za tym te pogłoski już ucichły.
— Wiem i cieszę się, że ludzie przestali już zniesławiać twe imię — uśmiechnął się do niej czule. Vinale traktował jak własną córkę. Jakże więc mógłby mieć z nią jakiekolwiek, niegodziwe stosunki. Jak ludzie mogli go oskarżać o cielesny kontakt z dziewczyną, na którą przelał swoje ojcowskie uczucia? W pomieszczeniu po raz kolejny zapanowała cisza.
— Mistrzu, — zagadnęła po dłuższej chwili Vinale, przed nimi stały dwa puste już naczynia, jednak żadne z nich się nie ruszyło — czy wiesz już, jak ożywisz tę dziewczynkę? — zapytała nieśmiało. Lekki rumieniec, pokrywający jej policzki, zasugerował Valericowi, iż kobieta była  bardzo zaciekawiona jego obecną pracą. Jednocześnie obawiała się, że mężczyzna pomyśli, iż ciekawość jest jedynym powodem jej odwiedzin. Valeric znał ją zbyt długo, dzięki czemu nauczył się bezbłędnie odczytywać jej reakcje. Wiedział, że w spuszczonym spojrzeniu nie znajdzie wstydu oraz niepewności. W tamtym momencie oczy dziewczyny iskrzyły z ekscytacji oraz ciekawości. Valeric nie widział ich, lecz był tego pewny. W końcu traktował ją jak własną córkę.
— Myślałem nad wieloma sposobami — powiedział z westchnieniem, przenosząc swoje spojrzenie na zamknięte drzwi. — Myślałem nad stworzeniem homunkulusa — nadal na nią nie patrzył, jednak zauważył jak spięła się po usłyszeniu tego słowa. Jej ekscytacja rosła z każdym momentem. Uśmiechnął się lekko i kontynuował. — Lecz nie wiem, jak mógłbym połączyć nowopowstałe ciało z duszą Arianne. Postanowiłem skupić się na wyleczeniu i przywróceniu jej do życia, a następnie pomyślę o duszy… — postanowił drapiąc się po brodzie. Wcześniej dorodny zarost przeszkadzał mężczyźnie w pracy, lecz teraz nie miał czasu ani głowy, by  podciąć coraz dłuższą brodę.
— Panie, czy myślisz… czy myślisz o stworzeniu chimery? — zapytała dziewczyna, tylko w ten sposób wyobrażając sobie wyleczenie ciała. Mężczyzna spojrzał na nią uważniej.
— Raz już stworzyłem chimerę — powiedział do siebie Valeric, jednak na tyle głośno, iż kobieta również to usłyszeć.
— Stworzyłeś? — zapytała ze zdziwieniem patrząc na swego mistrza. — Panie, nigdy o tym nie mówiłeś. Wspominałeś tylko o nieudanej próbie stworzenia homunkulusa. Mistrzu, czy nie zechciałbyś mi opowiedzieć tej historii? — zapytała.
Valeris przymknął powieki zagłębiając się w przeszłość. Oboje na ten czas zapomnieli o dziewczynce leżącej w pracowni.
— Po nie udanych próbach stworzenia homunkulusa, leczenie przestało nas cieszyć. Nie wystarczało już nam — rozpoczął historię cichym, ale miłym do słuchania głosem. — Poświęciliśmy wiele lat nad homunkulusami, a ostatecznie ponieśliśmy klęskę. Nie potrafiliśmy się z tym pogodzić, dlatego zamknęliśmy lecznicę.
— Przestaliście leczyć? — zdziwiła się Vinale. — Myślałam, że mistrz zawsze pomagał ludziom.
— Wtedy myśleliśmy tylko o sobie, o chęci zdobycia wiedzy. Odcięliśmy się od ludzi w Mikaas, zabarykadowaliśmy się w pracowni. Całe dnie poświęciliśmy na poznanie alchemii, całkowicie nowej dla nas. Tym razem chcieliśmy poznać jej wszystkie aspekty, nie tylko lecznicze właściwości. Nie interesował nas już sam człowiek. Uczyliśmy się z uzbieranych przez wiele lat notatek, nad którymi nigdy wcześniej nie skupiliśmy się.
— Czego się z nich nauczyłeś, mistrzu?
— Przekazywania energii innym ciałom — odpowiedział, nie mając za złe przerwanie powieści. — Nie tylko żywym ciałom — dodał. — Korzystać z kręgu transmutacyjnego, zgłębiliśmy naszą wiedzę dotyczącą run wykorzystanych w alchemii. Oczywiście to tylko niewielka część, tego co poznaliśmy.
Valeric zamilkł na chwilę, kontemplując dalszą część wypowiedzi. Vinale go nie pośpieszała, wiedziała jak trudno było mu opowiadać o przeszłości.
— Pewnego dnia Alaric stwierdził, że w naszej pracowni jest za spokojnie. Zasugerował, aby stworzyć chimerę. Na początku miałem co do tego pomysłu wiele obiekcji, ale sprawnie mnie przekonał. To miało być nasze zwierzę, nasze żywe trofeum. Przy pierwszych próbach łączyliśmy martwe zwierzęta, jednak z czasem okazało się, że mamy za mało energii do przekazania, by ożywić je jako chimerę. Więc zaczęliśmy próbować z żywymi… Staraliśmy się utrzymać ich życie za pomącą energii oraz kręgów transmutujących, do końca połączenia. Początkowo było to bardzo trudne, ale w końcu nabraliśmy wprawy i udało nam się. Mieliśmy własną chimerę. Składała się z konia, psa, kota, krowy i papugi. Razem z  Alariciem śmiałem się z jej dziwnego wyglądu. Jednak, oboje ją pokochaliśmy, była w pewnym sensie naszym dzieckiem.
— Co się stało z… z nią? — zapytała niepewnie Vinale ze zdziwieniem słuchając wkradającej się nutki nostalgii w głosie Valerica.
— Zmarła kilka tygodni później. Przepraszam, ale muszę wrócić do Arianne — powiedział z żalem w głosie, opuszczając pomieszczenie.

— Val, nie chciałbyś zmienić świat? — zapytał Aleric kilka dni po śmierci chimery. Siedzieli razem w pracowni, obaj nadal zgłębiając tajniki alchemii.
— Co masz na myśli?
— Nie denerwuje cię, że ciągle ponosimy klęskę? Że jesteśmy nieudacznikami. Nie chciałbyś tego zmienić i jednocześnie pomóc ludziom?
— Oczywiście, że denerwuje! — podniósł głos. — Mam dosyć porażek. Ale nadal nie wiem do czego zmierzasz.
— Eliksir nieśmiertelności. Z naszą wiedzą nie będzie to trudne.
— Ale najpierw musielibyśmy stworzyć…
— Kamień filozoficzny… Zgadza się.
— Nie ma mowy! Nigdy tego nie zrobię.
— Pomyśl ile dobrego moglibyśmy zrobić…
— Nie poświęcę tylu niewinnych ludzi! — w tym momencie Valeric przestał nad sobą panować. Stał naprzeciwko swojego przyjaciela, którego myślał, że znał. Jednak w tamtej chwili zrozumiał, jak bardzo się mylił. Wtedy dostrzegł jego prawdziwą naturę. — Tobie zależy tylko na sławie i bogactwie! Nie zniżę się do twojego poziomu.
— Jak chcesz. Nie zamierzam być dłużej ofiarą losu, jak ty! — krzyknął Alaric i wyszedł trzaskając drzwiami. Przyjaciele po wieloletniej wędrówce rozdzielili się. Osobno wybrali swoje ideały i za nimi podążali.

Kolejny wieczór Valeric spędzał razem z Arianne. Lecz, tym razem zastanawiał się, które części należałoby zastąpić zwierzęcymi. Po dłuższej chwili doszedł do wniosku, że większość. Nie wiedział też, jakiej ilości potrzebował energii życiowej, by ją przywrócić do żywych. Mijały kolejne minuty. Eliksir nieśmiertelności niezwykle pomógłby mu, ale nie posiadał go.
Przecież możesz go zrobić usłyszał nieswoją myśl.
Poza tym czy zadziałałby na coś, co już jest martwe?
Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz. Wiem, że tego chcesz.
Wiedziony tymi myślami, chociaż ,,głos” lepiej opisuje to zjawisko, podążył po schodach do małego pokoiku. Podszedł do szafki nocnej i… zawahał się.
Wiem, że tego chcesz. Czekałeś na to od tak dawna. Obaj czekaliśmy.
Valeric wiedział do kogo należy ten głos. Zdawał sobie sprawę o czym mówił. Dokładnie pamiętam tamto wydarzenie, które zmieniło ich życie. Jakby zahipnotyzowany wyjął z szafki mały pakunek. Z czułością go odwinął, by ujrzeć iskrzący czerwienią kamień. Taki piękny. Gdyby tylko go użył, mógłby pozbyć się problemów. Gdyby zrobił to wtedy jego życie inaczej potoczyłoby się. Wtedy stchórzył, ale teraz mógłby spróbować i uratować dzięki niemu Arianne.

Zbliżały się czterdzieste urodziny Valerica. Mężczyzna zamierzał, spędzić je tak samo jak każdy inny dzień. Obchodził je w ten sposób od sześciu lat, od zniknięcia Alarica. Podczas wigilii swych urodzin ktoś z rozmachem wszedł do jego lecznicy. Nie spodziewał się gości, ale jeszcze bardziej zaskoczył go widok uśmiechniętego blondyna, jakże dobrze mu znanego.
— Mam wszystkie składniki! Z tobą na pewno uda się stworzyć kamień filozoficzny — powiedział Alaric bez ceregieli.
— Zebrałeś sto serc niewinnych, najuczciwszych ludzi? — wykrztusił ze zdziwieniem.
— Musiałem… — odpowiedział dawny przyjaciel z wyraźnym wstydem. — Ale ty nie miałeś z tym nic wspólnego. Nie ponosisz odpowiedzialności za moje czyny, za moje… morderstwa. Masz czyste ręce — powiedział z pewnością. — Użycz mi swej energii i przekażmy ją razem do tych serc.
Nie chciał się na to zgodzić. Wiedział, że jest to nieetyczne. Jednocześnie nie chciał by poświęcenie Ari’ego poszło na marne. Po za tym widok uśmiechniętego dawnego przyjaciela, za którym tak bardzo tęsknił, nie pozostawił Valericowni innego wyjścia.
Jak powiedział Alaric tak też zrobili. Najpierw narysowali krąg transmutacyjny na ziemi, a pośrodku umieścili serca niewinnych. Po przekazaniu odpowiedniej energii, po rytuale, zamiast serc leżał krwisty kamień. Kamień dzięki któremu mogli zmienić rzeczywistość. Mogli stworzyć eliksir nieśmiertelności, zmieniać otaczający ich świat w złoto. Któż wiedział co więcej mogli uczynić! W końcu im jako jedynym udało się stworzyć kamień. Skąd mogli wiedzieć, że dobro w tych sercach podczas transmutacji zmieniło się w zło?
Po kilku tygodniach kamień coraz gorzej na nich wpływał. Dochodziło między nimi do licznych sprzeczek. Byli zazdrośni o głupi przedmiot. A co gorsza dobro ludzi przestało się dla nich liczyć… Valeric, jako pierwszy zauważył te zmiany, dlatego też postanowił zniszczyć kamień. O swoich zamiarach poinformował Alarica. Poprzednie zbrodnie miały bardzo negatywny wpływ na niego, przez co mężczyzna nie zauważył tego, co widział Valeric. Jedna ofiara w tą czy w tamtą nie robiła dla niego różnicy. Przesiąknął krwią niewinnych.
Pewnego dnia Valeric sprzeciwił się Alaricowi. Nie słuchał go. Nie liczyło się w tamtej chwili kto ma większe prawa do kamienia, czy Alaric, który dopuścił się wielu zbrodniom, czy też Valeric, który tylko dał część energii potrzebnej do jego stworzenia. Wiedział, że to co postanowił jest koniecznością.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Między mężczyznami doszło do przepychanki. Razem z kamieniem wylądowali na ziemi. Nie była to walka na śmierć i życie, lecz kto pierwszy złapie kamień. Mimo różnicy poglądów żaden nie planował śmierci drugiego. To kamień zadecydował.
Valericowi udało się sięgnąć po kamień i mocno ściskał go w prawej ręce, natomiast lewą odpychał swojego dawnego przyjaciela. Nagle poczuł energię przechodzącą przez jego ciało. Źródłem był kamień, a energia kierowała się do jego drugiej ręki, przechodząc do ciała Alarica. Mężczyźni spojrzeli na siebie zaskoczenia, a w następnej sekundzie Alaric w mgnieniu oka się postarzał, by w następnej chwili zmienić się w kupkę popiołu i rozsypać się na ziemi. Energia wróciła do kamienia.
Po tym wydarzeniu Valeric nie był wstanie pozbyć się kamienia filozoficznego. Żył z dziwną świadomością, iż Ari w nim żyje, że tam znajduje się jego dusza. Jednak obiecał sobie, że nigdy go nie użyje. Po kilku dniach przeniósł się do wioski Kaer.

— Bez użycia Kamienia Filozoficznego nie dam rady ożywić Arianne — powiedział trzeźwiejszym głosem chowając pakunek z powrotem do szafki — Ale kto wie, co się ze mną stanie, po jego użyciu?
Valeric pamiętał, że i na niego źle wpływał kamień. Nie chciał by to się powtórzyło. Po za tym nie czuł się jego prawowitym właścicielem. To Alaric całkowicie poświęcił się dla kamienia i na pewno nie chciał by Valeric popełnił jego błędy. Czasami słyszał głos Alarica nawołujący go do użycia mocy kamienia, jednak wierzył, że to Kamień Filozoficzny nim manipulował. Wiedział do czego był zdolny. Dziesięć lat temu zaprzysiągł sobie, że tajemnica kamienia zostanie pochowana wraz z nim, dzięki czemu nikt go już nie użyje. Wiedział, że Vinale, zgodnie z jego wolą, pochowa wraz z nim pakunek. Miał tylko nadzieję, że usłucha jego przestróg i nie odpakuje go. Nie chciał by ujrzała szkarłatne oblicze kamienia. Pozostało mu zaufanie oraz wiara.

Następnego dnia mężczyzna udał się wraz z ciałem Arianne, by pomówić z panem Hedinem. Wiedział, że nie będzie to łatwa i przyjemna rozmowa. Sam przez wiele tygodni napawał mężczyznę nadzieją, iż uda się ożywić Ari.
— Co ma to wszystko znaczyć?! — krzyknął zrozpaczony ojciec.
— Przykro mi, ale jestem uzdrowicielem. Nie byłem w stanie jej przywrócić do żywych. Śmierć jest od nas silniejsza — westchnął patrząc ze spokojem na mężczyznę. — Takie jest ludzkie przeznaczenie ­­– śmierć. Nic na to nie poradzimy, panie Hedin. Nasz koniec już dawno został spisany, przez los, przez życie, albo przez… Niego — zakończył wskazując na niebo. Po chwili odwrócił się i ruszył w stronę powozu. — W środku znajduje się ciało. Arianne zasłużyła na godny pochówek — dodał. Po chwili odpiął konia od powozu, by następnie zostawić oszołomionego i zrozpaczonego mężczyznę.
Valeric poczuł się o wiele lżejszy, jakby razem z pozbyciem się zmartwień ubyło mu lat. Nawet jazda konna, przed którą w ostatnich latach się wzbraniał, sprawiła mu wielką radość.


Zapytacie skąd mogę wiedzieć o tych wszystkich wydarzeniach. Może podejrzewacie mnie o jakieś kłamstwa. Odpowiedź jest prosta. To ja jestem Valeric i chciałem podzielić się tą moją krótką historią z wami. Od mojej śmierci pewnie minęło mnóstwo lat, może kilka stuleci. Nikt nie pamięta już mnie, a tym bardziej miejsca mojego pochówku. Więc ze spokojem mogłem ujawnić teraz tę historię. Nie muszę martwić się o Kamień Filozoficzny. W jaki sposób dokonałem tego, że dopiero teraz historia ta ujrzała światło dzienne, pozostawię waszej niewiedzy. Na zawsze zostanie to już moją słodką tajemnicą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz